King Crimson

 

Postanowiłem napisać coś o King Crimson, bo to przecież jeden z najważniejszych zespołów w historii rocka. W dodatku zespół cały czas aktywny: w roku 2014 zaliczył bardzo udaną trasę po USA, a latem 2015 r. planowana jest trasa po Europie. W międzyczasie zespół nagrywa całkowicie nowy materiał, który powinien się wkrótce ukazać na płycie.

Jednak pisanie o King Crimson, to zajęcie niezwykle karkołomne. Bo pod jedną nazwą kryje się tak naprawdę wiele zespołów. W ciągu niemal 50 lat swojej działalności projekt o nazwie King Crimson wcielał się w najróżniejsze postacie; zmieniał składy, tworzył muzykę o różnej stylistyce, nagrywał płyty firmowane swoją nazwą, albo tylko do niej nawiązujące (np. A King Crimson Project by Jakszyk, Fripp and Collins z 2011 r.), rozwiązywał się lub zawieszał działalność, reaktywował się, koncertował dla kilkudziesięcioosobowej publiczności albo odwoływał koncerty, na które sprzedano kilkanaście tysięcy biletów itp. Wszystko to działo się w rytm nastrojów i pomysłów jednego człowieka: Roberta Frippa, a te bywały nieraz kontrowersyjne, żeby nie powiedzieć: szalone. Ale cóż, każdy artysta jest do pewnego stopnia szaleńcem, więc prawa do szaleństwa nie można odmówić Robertowi, człowiekowi o niespożytej energii i wielkim talencie muzycznym. Ten jego talent, czy też geniusz, powodował, że garnęli się do niego inni nietuzinkowi muzycy. Chociaż każdy z nich twierdził, później, że współpraca z Robertem, to było jedno wielkie pasmo psychicznego terroru – dziś powiedzielibyśmy mobbingu.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie będę pisał o King Crimson, napiszę o kilku moich impresjach, z tym zespołem związanych.

W 2011 roku wybrałem się do Rzymu na festiwal Prog Exhibition (szczegółowo pisałem o tym tutaj). Miałem tam okazję poznać Mela Collinsa – muzyka, który był członkiem kilku składów King Crimson i jest członkiem jego aktualnego wcielenia (tzw. Mark VIII). Dziwnym zbiegiem okoliczności mieszkaliśmy z Melem w tym samym hotelu, w pokojach przylegających do siebie. Miałem więc niepowtarzalną okazję odbycia z nim ciekawej rozmowy, z czego oczywiście skorzystałem. Zresztą Mel okazał się bardzo miłym i kontaktowym człowiekiem, nie mającym żadnej z cech, które zwykle przypisuje się gwiazdom.

W czerwcu 1996 roku King Crimson po raz pierwszy zawitał do Polski. Koncert, organizowany przez Agencję Akwarium Mariusz Adamiaka, zaplanowano w Sali Kongresowej w PKiN w Warszawie. Byłem wówczas na widowni i wraz z kilkoma tysiącami fanów denerwowałem się, że rozpoczęcie koncertu się opóźnia, a organizatorzy nie próbują nawet tego wyjaśnić. Dopiero znacznie później dowiedziałem się o dziwnych wydarzeniach, które rozgrywały się za kulisami. Otóż gdy zespół przybył do PKiN, a Robert Fripp wyszedł na scenę i spojrzał na pustą jeszcze widownię, oświadczył kategorycznie, że w tej sali nie zagra – i kazał odwołać koncert. Nie muszę chyba pisać, jak wielkie było przerażenie Mariusza Adamiaka. Zaczęły się negocjacje, ale Fripp był nieugięty. W końcu dał się jednak przekonać i koncert, z godzinnym opóźnieniem, się rozpoczął. Muzycy zagrali cały zestaw utworów po czym zeszli ze sceny i już się nie pojawili. Publiczność była zawiedziona. Zupełnie odmienną atmosferę miał koncert z czerwca 2000 roku, który odbył się w warszawskim teatrze Roma. Fripp był zachwycony salą, a w czasie koncertu zachwyciła go także publiczność. Ponoć powiedział, że była to najlepsza publiczność przed jaką w życiu wystąpił. Więc wyszło na to, że wraz z Małgosią stanowimy 1/400 część najlepszej publiczności świata!

King_Crimson_6

Koncert w teatrze Roma został udokumentowany na dwóch płytach wydanych wspólnie pod tytułem: The Collectable King Crimson Volume Four, Live at Roma, Warsaw, Poland 2000.

Jako ikony tego wpisu użyłem grafiki, która zdobiła okładkę pierwszej płyty King Crimson z 1969 roku; ’In the Court of the Crimson King’. Jest to chyba najbardziej rozpoznawalna okładka płytowa w całej historii rocka (porównywalną rozpoznawalność ma jeszcze tylko ’Dark Side of the Moon’ Pink Floyd). Warto więc dodać, że jej autorem był Barry Godber. Wywarła ona niemały wpływ na kierunki rozwoju grafiki ilustracyjnej w ogóle. Stała się też obiektem niezliczonych przeróbek, kolaży i żartów, a dziś m.in. zdobi gitarę Jakko Jakszyka.

 

 

Robert Fripp zawsze miewał oryginalne pomysły. W pierwszej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku zespół tworzyło sześciu muzyków w układzie double trio, czyli dwie gitary, dwie gitary basowe i dwie… perkusje. Taki właśnie skład zagrał w 1996 roku w Warszawie. Dla słuchaczy było to niezwykłe przeżycie, tym bardziej, że perkusistami byli Bill Bruford i Pat Mastelotto – należący do światowej ekstraklasy perkusistów. To jednak nic, w porównaniu z najnowszym pomysłem Roberta. W obecnym składzie King Crimson mamy bowiem 3 perkusistów, a każdy z nich zasiada za ogromnym zestawem perkusyjnym. Jakby tego było jeszcze mało, to scena jest tak zorganizowana, że zestawy perkusyjne znajdują się na pierwszym planie. Pozostali muzycy (dwie gitary, bas i saksofony/flet) stoją na podwyższeniu z tyłu. Użyłem standardowych słów: muzycy stoją, ale to też nie do końca jest prawdą. Bowiem Robert Fripp nie stoi, lecz siedzi. Ten jego zwyczaj, stosowany zresztą od samego początku, tzn. od 1969 roku, był często powodem kłótni w zespole; koledzy mieli mu za złe takie zachowanie. Dziś to jest jeden z charakterystycznych elementów występu King Crimson i trudno wyobrazić sobie Roberta grającego w pozycji stojącej.

Na zakończenie wklejam filmy z występu King Crimson Mark VIII w 2014 roku – perkusyjne trio, oraz nagranie z roku 1973 – jeden z najlepszych utworów King Crimson: Larks’ Tongues in Aspisc.

5 komentarzy

  1. jax 26/04/2015
  2. Mateusz 07/05/2018
    • Jan Adamski 07/05/2018
  3. Cezary 02/04/2021
  4. Rzadkie Wrzutki 14/10/2023

Skomentuj Jan Adamski Anuluj pisanie odpowiedzi