Uwielbiam fotografować ptaki. Wiem, że nie robię tak dobrze, jak zawodowi fotograficy, ale jest coś absolutnie niezwykłego w moim fotografowaniu: ja fotografuję ptaki nie wychodząc z domu! Jeśli po tym stwierdzeniu zobaczyliście, oczami wyobraźni, mnóstwo klatek z ptakami porozstawianymi po różnych kątach mieszkania i mnie z aparatem biegającego pomiędzy nimi, to informuję, że to nie jest ten przypadek. Ptaki są jak najbardziej na wolności, ale są na tyle uprzejme, że przylatują do mojego ogródka. A ja wystawiam obiektyw przez okno i …pstryk.
Pewnym uproszczeniem jest też stwierdzenie, że fotografuję nie wychodząc z domu. Bowiem zdarza się, że wychodzę przed dom. Nie dalej jednak niż kilkanaście metrów. W chwili gdy piszę ten tekst, siedzę na tarasie przed domem, a niemal tuż obok wydziera się młody kos.
Ten młodzieniaszek niedawno opuścił gniazdo (które było gdzieś bardzo blisko – ale gdzie dokładnie, tego nie wiem) i jeszcze kilka dni temu był dokarmiany przez rodziców. Swoimi wrzaskami informował ich, że potrzebna jest pilna dostawa kolejnej porcji dżdżownic lub larw. Byłem świadkiem, jak tata – kos uczył go, jak samodzielnie może wyciągać dżdżownice z trawnika, ale on wyraźnie nie chciał się uczyć; wolał dostawę bezpośrednio do dzioba. Od kilku dni nie jest już chyba dokarmiany. Myślę, że mu się to nie podoba, bowiem hałas robi nieziemski. Czasami bywa to dość irytujące, szczególnie, gdy o 4.00 rano usiądzie na drzewie rosnącym tuż przy oknie sypialni.
W ubiegłym roku (2013) para kosów uwiła gniazdo na świerku, w sąsiednim ogródku.
Pisanie, że gniazdo uwiła para kosów jest nieścisłe, gdyż przy budowie pracowała wyłącznie samica.
Samiec obserwował jej poczynania z pewnego oddalenia i pięknym śpiewem zagrzewał do wzmożonego wysiłku. (Czy ten schemat działania czegoś nie przypomina?).
Niestety przygotowania kosów do założenia lęgu, wykryła sroka. Jej kilkukrotna interwencja spowodowała, że kosy zmuszone zostały do zmiany planów. Nie doszło do złożenia jaj; gniazdo zostało porzucone. (Zdjęcie gniazda zrobiłem kilka tygodni po jego porzuceniu, więc nie pomyślcie sobie czasem, że to moje wścibstwo wypłoszyło kosy). Samica kosa najwyraźniej nie mogła się z tym pogodzić i przez wiele kolejnych dni przesiadywała samotnie na sąsiednich drzewach. Sprawiała wrażenie bardzo markotnej.