Już prawie dwa i pół wieku upłynęło od wydania w Anglii (London 1776) dzieła Adama Smitha „Bogactwo narodów”. (W rzeczywistości tytuł pierwszego wydania był dłuższy i bardziej skomplikowany, ale do historii przeszedł w wersji skróconej.) Dzieło to, na wiele lat, stało się podstawą myśli ekonomicznej. Można powiedzieć, że miało swój znaczący wkład w rozwój cywilizacji europejskiej w XIX i XX wieku. Wśród wielu spostrzeżeń autora było i takie, że bogactwo bierze się z pracy. Wydaje się to tak oczywiste, że aż banalne. Gdy w 1992 roku noblista Milton Friedman zadawał słynne pytanie: „czy Ameryka wzbogaci się, gdy rząd zacznie rozrzucać dolary z helikopterów?”, było to pytanie retoryczne. Każdy, kto je słyszał uśmiechał się z politowaniem, gdyż wiedział, że bogactwo bierze się z pracy, a nie z pieniędzy.
Piszę o tym dlatego, że dziś nie jest to już takie oczywiste. Przynajmniej dla niektórych. Zarówno za oceanem, jak i Europie pojawiła się cała masa teoretyków ekonomii, którzy twierdzą, że jednak bogactwo bierze się z pieniędzy (w Polsce zwolennikami takiej szkoły są np. profesorowie Ryszard Bugaj i Grzegorz Kołodko). Taka teoria jest niezwykle wygodna dla rządów, które mogą bezkarnie drukować pieniądze bez pokrycia, żeby przekupywać nimi kolejne grupy wyborców. Według klasycznej ekonomii, za taką beztroskę rządów, prędzej czy później obywatele zapłacą okrutny podatek inflacyjny. Według piewców nowej teorii, obywatele nie tylko nie stracą, ale wręcz zyskają. Bo przecież, twierdzą owi wybitni ekonomiści, gospodarka wymaga „stymulowania” przez rząd, czyli dopływu pieniądza. Nieważne, czy rzeczywistego, czy wykreowanego sztucznie. Jest stymulowanie – jest rozwój, nie ma stymulowania – jest recesja. W ostatnich tygodniach wystarczyła zapowiedź EBC, że będzie drukował puste Euro na dużą skalę, żeby oprocentowanie obligacji takich europejskich bankrutów jak Grecja, Portugalia czy Włochy spadło do najniższego poziomu w historii. To jest absolutna aberracja! Banki i instytucje finansowe pożyczają bankrutom, na niski procent, pieniądze, których ci nigdy nie będą w stanie spłacić. Czy wszyscy powariowali? Nie. Banki zachowują się racjonalnie, bowiem wiedzą, że odzyskają swoje pieniądze od EBC i w rezultacie zarobią na tym. Zapłacą niestety podatnicy, a cena będzie wysoka.
W Polsce, dzięki pozostawaniu poza systemem Euro, jesteśmy częściowo zabezpieczeni przed tą obłąkaną polityką. Ale tylko częściowo, bo już przecież minister Sienkiewicz ustalił z prezesem Belką, że NBP dodrukuje złotówek tyle, ile będzie potrzeba. A, że zabrania tego konstytucja? Nie ma co zawracać sobie głowy problemami technicznymi. Coś się wymyśli!
PRACA czy PIENIĄDZ == OTO JEST PYTANIE.