Zadziwia mnie fakt, że w żadnym z fachowych opracowań na temat waluty Euro, nie porusza się aspektu, który wydaje się być kluczowy. Chodzi o to, że istnienie Euro jest bardzo korzystne dla Niemiec. Likwidacja Euro i przejście na waluty narodowe byłaby dla Niemiec źródłem poważnego kryzysu. Dlatego Niemcom opłaca się wpompowywać w bankrutujące gospodarki europejskie nawet kilkadziesiąt miliardów Euro rocznie, żeby tylko nie dopuścić do rozpadu strefy. Tak uważam, chociaż tak sformułowanej tezy nie znajdziecie w żadnym artykule w mediach głównego nurtu. Dlaczego? Bowiem teza ta ma swoją drugą stronę. Otóż wyjście ze strefy Euro byłoby wybawieniem dla krajów-bankrutów, takich jak: Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy. Jednak kraje te nie decydują się na taki krok, wskutek czego wegetują podtrzymywane kroplówką z Niemiec, a kryzys stał się tam permanentny. Co gorsza, w najbliższych latach kryzys ten znacznie się pogłębi, co w końcu doprowadzi jednak do rozpadu strefy Euro.
W dalszej części wpisu uzasadnię postawione tu tezy, zanim to jednak zrobię powtórzę je jeszcze raz w formie uporządkowanej:
-
Istnienie waluty Euro jest bardzo korzystne dla Niemiec.
- Wyjście krajów-bankrutów ze strefy Euro byłoby bardzo korzystne dla ich gospodarek.
- Kryzys w krajach-bankrutach pogłębi się w najbliższych latach.
- Rozpad strefy Euro nastąpi za kilka lat.
a
1.
Powszechnie wiadomo, że siłą pociągową niemieckiej gospodarki jest eksport. Niemieckie wyroby, a szczególnie maszyny, urządzenia i pojazdy cieszą się wysoką i zasłużoną renomą na całym świecie. Gdyby Niemcy miały własną walutę, to byłaby ona bardzo silna, zatem niemieckie wyroby byłyby bardzo drogie. To spowodowałoby znaczne zmniejszenie eksportu, a zatem spowolnienie niemieckiej gospodarki. Dodatkowo, Niemcy chętniej wyjeżdżaliby za granicę (na urlopy i zakupy), gdzie byłoby dla nich zdecydowanie tanio. To spowodowałoby zmniejszenie popytu wewnętrznego, więc byłaby to kolejna cegiełka do spowolnienia rozwoju, a może nawet do popadnięcia w recesję. Istnienie waluty Euro, relatywnie słabej dzięki Grecji, Portugalii, Włochom i innym, powoduje, że niemieckie wyroby są stosunkowo tanie. Albo, mówiąc inaczej, ich relacja ceny do jakości jest na poziomie wybitnym. To powoduje, że eksport jest na bardzo wysokim poziomie i stale rośnie. Z kolei z punktu widzenia niemieckich obywateli, w krajach takich jak: Grecja, Włochy, Portugalia, nie mówiąc już o Francji, Beneluksie, czy Norwegii, panuje drożyzna. Powstrzymują się przed wyjazdami, dzięki czemu popyt wewnętrzny utrzymuje się na wysokim poziomie. Więc gospodarka kwitnie.
a
2.
Gdyby np. Grecja zdecydowała się na wprowadzenie własnej waluty (drahmy), to nastąpiłaby jej gwałtowna dewaluacja o skali trudnej do przewidzenia. Prawdopodobnie byłoby to co najmniej 50%, a może nawet 60% i więcej? Byłby ogromny jednorazowy szok. Cała masa ludzi w jednej chwili znacznie by zubożała. Ale jednocześnie byłby to impuls rozwojowy na niespotykaną skalę. Po pierwsze produkty importowane stałyby się nagle bardzo drogie. Grecy masowo przerzuciliby się na produkty greckie, co spowodowałoby gwałtowny rozwój greckich przedsiębiorstw i powstawanie nowych miejsc pracy. Po drugie Grecja stałaby się nagle tanim krajem z punktu widzenia obywateli krajów innych walut. To spowodowałoby gwałtowny rozwój turystyki i powstawanie nowych miejsc pracy. Po trzecie rozwój przemysłu i rozwój turystyki spowodowałyby gigantyczny napływ zagranicznego kapitału inwestycyjnego (należy pamiętać, że grecka siła robocza zrobiłaby się nagle tania z punktu widzenia inwestorów z Niemiec, USA i innych krajów). Grecja niemal z dnia na dzień stałaby się liderem rozwoju w Europie. Myślę, że rozwijałaby się w tempie ok. 10% rocznie. Gdyby jeszcze zdecydowano się obniżyć podatki, to tempo rozwoju mogłoby wynieść około 15% rocznie. W ciągu kilku lat Grecja spłaciłaby całe swoje zadłużenie, a w ciągu kilkunastu, stałaby się jednym z najbogatszych krajów Europy.
a
3.
Europejski Bank Centralny (EBC) podjął niedawno decyzję o emisji pustego pieniądza na ogromną skalę (patrz: Bogactwo narodów). Za sztucznie wykreowane pieniądze będzie skupował obligacje krajów-bankrutów. Na wieść o tym, rentowność papierów dłużnych tych krajów spadła do historycznych minimów. Tutaj muszę wstawić dłuższą dygresję, aby ułatwić zrozumienie problemu. Ponieważ rządy większości krajów wydają więcej pieniędzy niż wpływa z tytułu podatków, zatem muszą się zadłużać. Pożyczają pieniądze od banków i instytucji finansowych (ale także od własnych obywateli oraz od rządów innych krajów) w ten sposób, że emitują i sprzedają papiery dłużne (obligacje, bony skarbowe). Papiery te są przeważnie sprzedawane na aukcjach, więc ich cena (stopa procentowa) ma charakter quasi rynkowy. Bankierzy mówią rządom: OK pożyczymy wam pieniądze, jeśli dacie nam oprocentowanie np. 2%. Kraje o ustabilizowanej gospodarce i niskim zadłużeniu są w stanie sprzedawać papiery dłużne z oprocentowaniem poniżej 1%. Ale im bardziej niestabilna gospodarka, tym większego oprocentowania żądają banki. Oprocentowanie powyżej 7% oznacza, że kraj jest na prostej drodze do bankructwa. Był okres, że Grecja sprzedawała papiery oprocentowane na 30%. Wysokie oprocentowanie papierów dłużnych jest poważnym problemem dla rządu, bowiem gwałtownie rosną koszty obsługi zadłużenia; to powoduje, że rząd musi pożyczać jeszcze więcej; to powoduje dalszy wzrost oprocentowania itd. aż do bankructwa. Koniec dygresji: wracam do głównego wątku. Rozpoczęcie przez EBC emisji pustego pieniądza i skupowanie obligacji bankrutów spowodowało, że bankruci znów mogą pożyczać od banków na 1% – 2%. Więc będą pożyczać! Ich zadłużenie będzie wzrastało z obecnych (niebotycznych) 100% – 140% PKB, do 180%? 200%? A może więcej. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo i tak wiadomo, że zadłużenie to nigdy nie zostanie spłacone. Więc kryzys będzie się pogłębiał, aż nadejdzie punkt 4.
a
4.
Oczywiście powyżej opisana sytuacja nie może trwać wiecznie. Bombę odpalą Niemcy, którzy z roku na rok będą ponosić coraz większe koszty tej operacji. Kiedy inflacja i inne niedogodności dotkną przeciętnych obywateli, powiedzą oni dość! I Niemcy opuszczą strefę Euro. Będzie to szok dla niemieckiej gospodarki, ale po 2 – 3 latach kryzysu podniesie się. Natomiast dla zadłużonych krajów południa będzie to katastrofa cywilizacyjna o skutkach trudnych do wyobrażenia. To smutne.
a
A jak na tym wszystkim wyjdzie Polska? Są wszelkie przesłanki ku temu, żeby wyszła bardzo dobrze. Ale wyjdzie źle! To już jednak temat na odrębny wpis.
Trudno komentować opinie o których zwykły zjadacz chleba niema pojęcia.
Właśnie dlatego są w stanie wcisnąć nam każdy kit! Później jednak to my będziemy musieli płacić za ich błędy. Oni będą bezpieczni, ze swoimi niebotycznie wysokimi emeryturami.
Bardzo fajnie i ciekawie przedstawiona sprawa. Dzięki !
Cieszę się, że się podobało. Polecam wpis, który opublikuję w sobotę (30.08) pt. “Czy Doda ma ładny biust?”
podoba mi sie ten artykuł, dosc jasno wytłumaczone o co chodzi.
prawdziwa rzadkość, wiekszosc tego co jest publikowane to kupa ciezkiego do zrozumienia pierdolenia i jeden wuj wie o czym. Tu jest tresciwie i konkretnie.
@Jan Adamski: Jak się Panu wydaje, co się stanie z udzielonymi wcześniej kredytami w Euro, w momencie rozpadu Strefy Euro i stopniowemu powrotowi do walut narodowych? Niewątpliwie Euro jeszcze bardzie starci na wartości, aż do całkowitego wycofania. Kredyty zostaną pewnie przewalutowane na waluty narodowe, ale wg. jakiego przelicznika. Kto o tym zdecyduje? Jakie czynniki będą odgrywały tu rolę?
Słusznie pan dostrzega, że proces powrotu do walut narodowych jest niezwykle skomplikowany. Wielu spraw po prostu nie wiadomo i spośród różnych możliwości trzeba będzie wybierać jakieś rozwiązania. Jakie? Tego nie wiem. Na pewno będą się ścierały interesy różnych grup: banków, kredytobiorców, przedsiębiorców, zwykłych obywateli mających polokowane oszczędności, wreszcie polityków. Na pewno niektóre grupy stracą i to bardzo dużo. Dla wielu obywateli, szczególnie tych zamożniejszych, będzie to dramat. Jednak nowa sytuacja doprowadzi do bardzo szybkiego rozwoju; ludzie będą się bogacić w szybkim tempie. W skali makro będzie to ruch ozdrowieńczy. W skali mikro, w odniesieniu do niektórych osób lub grup, może być dramatyczny lub wręcz tragiczny. Największym niebezpieczeństwem jest to, że do władzy dojdą jakieś skrajne siły, które zniweczą wszystkie pozytywne skutki przemian i doprowadzą do chaosu lub wojny. Ale mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Ciekawy wpis, ale mocno subiektywny i opierający się na fałszywych (przynajmniej częściowo) przesłankach. Kilka kontrargumentów:
Ad.1 “Gdyby Niemcy miały własną walutę, ich produkty eksportowe byłyby drogie”. To nie waluta reguluje koszt produktów. Byłyby tak samo drogie jak są teraz. Poza tym obecnie i tak w większości krajów europejskich jest dla Niemców bardzo tanio (zresztą Niemcy nie są jednolite – ceny w Monachium to zupełnie co innego niż ceny w Berlinie), i Niemcy wcale mało niepodróżują. Mówienie, że gdyby mieli własną walutę to podróżowali by więcej, a zwłaszcza ze mniejszyłoby to popyt wewnętrzny to jakiś nonsens. Nawet jeśli w niektórych krajach jest dla nich stosunkowo drogo to maja mnóstwo krajów poza strefa euro, w których jest tanio i do których mogą jeździć tak czy inaczej. Chociażby do Polski, co zreszta robią. Hiszpania i Portugalia, ktore sa krajami strefy euro, tez sa bardzo tanie. Niewiele droższe od Polski. Z kolei Norwegia nie jest krajem strefy euro. A jej silna waluta i “drożyzna” wynika z posiadanych złóż ropy i gazu.
Ad.2
Sytuacja opisana w odniesieniu do Grecji może byłaby prawdziwa w ramach jakiegoś europejskiego izolacjonizmu gospodarczego. Mamy jednak do czynienia z globalizującą się gospodarką światową. Nawet gdyby Grecja powróciła do drachmy to i tak nie byłaby w stanie rywalizować z ultra-tanimi produktami z Dalekiej Azji. Poza tym w kwestii turystyki Grecja wiele więcej niż teraz i tak już nie byłaby w stanie osiągnąć.
To tylko kilka z argumentów. Proponuję Panu skupić się na modzie męskiej, ponieważ te wpisy są znacznie ciekawsze i bardziej merytoryczne.
Kurs waluty eksportera ma proste i bezpośrednie przełożenie na cenę produktu z punktu widzenia importera. Przeoczył pan środkową część zdania, które pan cytuje. W rzeczywistości brzmi ono: “Gdyby Niemcy miały własną walutę, to byłaby ona bardzo silna, zatem niemieckie wyroby byłyby bardzo drogie”. Właśnie tak jest: jeśli w jakimś momencie marka kosztuje 4 zł, to polski importer maszyny za 100 tysięcy marek płaci za nią 400 tys. zł. Jeśli za dwa miesiące kurs marki wynosi 6 zł, to polski importer zapłaci za maszynę 600 tys. zł. Dla niemieckiego eksportera nic się nie zmieniło, ale dla polskiego importera maszyna podrożała o 50%.
Owszem, ale w odniesieniu do złotówki jakie to ma znaczenie czy jest to marka niemiecka czy euro? Kurs euro tez sie zmienia (mimo, ze teoretycznie powinnismy zgodnie z mechanizmem ERM 2 trzymać nasza walutę w korytarzu, czy tez “wężu” walutowym). Euro było po 3,9 a teraz osiąga nawet wartość 4,5. Zreszta marka niemiecka tez nie istniałaby w oderwaniu, musiałaby tez trzymać sie w korytarzu i wahnięcia w stosunku do euro nie mogłyby byc zbyt wysokie. Weźmy na przykład funta brytyjskiego. Od 3 lat trzyma sie w przedziale 1,2 -1,4 euro.
Zreszta roznica kursowa to broń obusieczna, o czym dobrze przekonali sie Szwjacarzy po uwolnieniu franka. W interesie państwa jest utrzymanie optymalnego kursu swojej waluty, aby import i eksport były w dużej zrównoważone.
Nie jest zatem prawda mówienie, ze dla niemieckiego eksportera nic sie nie zmieniło, ponieważ jak jego towar podrożeje dla kupca o 50%, to ten go po prostu nie kupi. Dlatego niemiecki eksporter bedzie musiał obniżyć cenę i na tym straci. Dlatego zbyt wysoki kurs marki nie byłby tez dobry dla Niemców.
Dlaczego dla Polski to się skończy źle?
Po pierwsze polska gospodarka jest bardzo silnie uzależniona od niemieckiej. Spowolnienie (lub nie daj Boże – recesja) w Niemczech oznacza dla Polski poważne kłopoty. Pozytywny jest fakt, że posiadamy własną walutę, zatem dzięki jej dewaluacji możliwe będzie łagodzenie skutków kryzysu.
Jednak głównym powodem przewidywanych przeze mnie kłopotów Polski nie są czynniki zewnętrzne, lecz wewnętrzne. Moim zdaniem nie ma w Polsce partii politycznej, która byłaby w stanie prowadzić racjonalną politykę gospodarczą. Każdy kolejny rząd będzie coraz bardziej zmierzał ku socjalizmowi, jednocześnie zwiększając zadłużenie celem sztucznego podtrzymywania poziomu życia obywateli na nie zmienionym poziomie. Te wpis pisałem prawie cztery lata temu. Przez ten czas sytuacja zmieniła się na niekorzyść; zatrzymano prywatyzację a nawet ją odwrócono, ma miejsce gloryfikacja własności państwowej przy jednoczesnym mnożeniu barier dla prywatnych przedsiębiorców i szczuciu nierozumnej części społeczeństwa na prywatny kapitał (zwany obcym). Inwestycje – koło napędowe gospodarki – spadły i utrzymują się na niskim poziomie (byłby jeszcze niższy gdyby nie unijne dotacje). Gospodarka wprawdzie rozwija się w niezłym tempie, ale źródłem tego rozwoju jest niemal wyłącznie popyt wewnętrzny, który może w pewnym momencie wyhamować, co prędzej czy później musi nastąpić. Wtedy nastąpi katastrofa finansów publicznych, która wymusi znaczne zwiększenie tempa zadłużania. Zrealizujemy model Grecki z tą różnicą, że Grecy są utrzymywani od lat przez Unię Europejską, a my będziemy zdani wyłącznie na siebie.
Piszę to z goryczą, bo można było iść inną drogą zapewniającą stabilny rozwój na mocnych podstawach. Ale z drugiej strony, skoro większość obywateli chce modelu, który prowadzi do katastrofy, to musimy przez niego przejść. Najsmutniejsze, że najbardziej winni doprowadzenia do przyszłej katastrofy, czyli politycy, potrafią się świetnie ustawić. Koszty, w postaci drastycznego obniżenia stopy życiowej, zapłacą miliony przeciętnych obywateli.