Stymulowanie gospodarki
Od początku kryzysu finansowego 2008, furorę robi pojęcie „stymulowania gospodarki”. Jest to w ostatnich latach, najważniejsze osiągnięcie myśli lewicowej: gospodarka sama z siebie nie będzie się rozwijać – musi być stymulowana. Gospodarka stymulowana rozwija się i tworzy nowe miejsca pracy, co bardzo podoba się wyborcom. Owo stymulowanie, bardzo lansowane m.in. przez dwóch amerykańskich noblistów: Josepha Stiglitza (Nobel 2001) i Paula Krugmana (Nobel 2008), a w Polsce przez Grzegorza Kołodkę (Nobla brak – przez jakieś niedopatrzenie), to nic innego, jak pompowanie do gospodarki, rządowych pieniędzy. A skąd biorą się rządowe pieniądze? Z trzech źródeł: podatków, kredytu i kreowania pustego pieniądza. Ponieważ podatki prawie wszędzie na świecie są już bardzo wysokie (np. w Polsce ok. 59%, patrz tutaj), więc możliwości ich znaczącego podwyższania są ograniczone. Pozostaje zadłużanie się i dodruk pieniądza. Na marginesie uwaga: pomysł, żeby kryzys 2008 roku, którego przyczyną było nadmierne zadłużenie, zwalczać przy pomocy jeszcze większego zadłużania – jest, dla przeciętnego człowieka, niezrozumiały, żeby nie powiedzieć idiotyczny. Ale wymienione powyżej autorytety, z całą powagą twierdzą, że tak właśnie trzeba, a lewicowi politycy tacy jak prezydent Barack Obama czy premier Shinzo Abe chętnie to podchwytują.
I właśnie na przykładzie działań japońskiego rządu, chcę pokazać skutki polityki stymulowania gospodarki. Pod koniec 2012 roku premier Shinzo Abe przedstawił program walki z plagami gnębiącymi od lat Japonię: stagnacją i deflacją. Program ten opierał się na trzech filarach: (1) dodruku pustego pieniądza na niewyobrażalnie wielką skalę, (2) wielkich inwestycji publicznych za pożyczone pieniądze (Japonia jest najbardziej zadłużonym rozwiniętym krajem świata; jej dług przekracza 220% PKB) i (3) wzrostu podatków z jednoczesnym wprowadzeniem różnych ulg. Na pierwszy rzut oka widać, że był to raczej program wielkiego kroku naprzód, kraju stojącego na skraju przepaści. Dziś wiemy już, że takim właśnie się okazał. Ale na przełomie 2012/2013 wywołał bardzo pozytywne reakcje na świecie, a japońska giełda biła kolejne rekordy. Sam program otrzymał dumną nazwę Abenomiki (Abenomy).
- Program spowodował przede wszystkim dużą utratę wartości japońskiej waluty; dewaluacja jena w stosunku do dolara sięgnęła 30%. To był skutek oczekiwany, ale za nim miał iść duży wzrost eksportu, który miał pociągnąć całą japońską gospodarkę. Ale wzrost eksportu nie nastąpił, a w ostatnich miesiącach odnotowuje się wręcz jego spadek. Japonia, która niegdyś miała ogromną nadwyżkę w handlu zagranicznym, dziś ma pokaźny deficyt.
- Kolejnym skutkiem programu jest inflacja. To także skutek przewidywany, czy wręcz pożądany, tyle tylko, że okazała się znacznie wyższa niż przewidywano. Nie nadążył za nią wzrost płac skutkiem czego stopa życiowa przeciętnego Japończyka wyraźnie spadła.
- Od drugiego kwartału 2013 roku spada też japoński PKB. Jednoznaczna ocena jest tu wprawdzie trudna, ponieważ gdy rząd ogłosił wzrost podatku od sprzedaży o 60% (!) od kwietnia 2014 roku, ludzie rzucili się do kupowania dóbr wszelakich. Wskutek tego PKB w pierwszym kwartale 2014 roku wzrósł o 6%. Ale już w drugim – zmalał o ponad 7%.
- Powyższe skutki Abenomiki to skutki ekonomiczne. Nie można jednak nie wspomnieć o skutkach psychologicznych. Nastąpiło powszechne rozczarowanie i obecnie nastroje w Japonii są złe. Młodzi ludzie nie widzą perspektyw i nie wierzą w poprawę swojego losu.
- Jednym słowem japoński program stymulowania gospodarki poniósł totalną klęskę na każdym możliwym odcinku. Japonia się pogrąża.
Czy jest nadzieja, że japoński przykład będzie ostrzeżeniem dla polityków w innych krajach, w tym w Polsce, którzy brnąc w coraz większy socjalizm powodują coraz większe zadłużenie i coraz większe kłopoty? Czy jest nadzieja na powrót do sprawdzonych rozwiązań, które stosowane z powodzeniem ponad pół wieku temu, przyniosły dobrobyt Europie i wielu innym krajom? Czy jest nadzieja na więcej wolności, mniejsze podatki, zrównoważony budżet i odejście od ortodoksyjnej ideologii (np. religii globalnego ocieplenia)? Niestety odpowiedź na wszystkie powyższe pytania musi być negatywna. Przynajmniej na razie. Bo kiedy nadejdzie nieuchronna katastrofa i zmieciony zostanie obecny porządek, to na jego gruzach może wyrosnąć coś racjonalnego. To wariant optymistyczny. Bo jest i pesymistyczny: z katastrofy może wyłonić się coś na kształt obecnej Korei Północnej lub Kambodży końca lat 70-tych ubiegłego wieku. Oby nam się to nie przytrafiło.
Świetny tekst i (niestety) dalej aktualny