Mam nieodpartą potrzebę podzielenia się z czytelnikami moimi niedawnymi obserwacjami z filharmonii, bowiem wywarły na mnie ogromne wrażenie i do dziś nie mogę o tym myśleć bez pewnej dozy zażenowania.
Zacznę od konstatacji, że są takie miejsca, w których nie wypada być niestarannie ubranym. Zawsze uważałem, że do takich miejsc należą m.in.: teatr, opera i filharmonia. Zaś w wymienionych miejscach są, od czasu do czasu, wydarzenia szczególnej wagi. Są to premiery w teatrze i operze oraz gale w filharmonii. Z galą mamy do czynienia wtedy, gdy koncertuje jakiś wybitny, światowej sławy artysta lub słynna orkiestra, albo gdy koncert jest z okazji ważnego święta, rocznicy czy otwarcia lub zamknięcia festiwalu. Wtedy dress code jest podniesiony o stopień wyżej: kindersztuba podpowiada stroje eleganckie i stosowne do pory wieczorowej.
Właśnie ostatnio zdarzyło mi się być w filharmonii na gali ’Wielkie święto hiszpańskiej gitary’ z udziałem wybitnego argentyńskiego gitarzysty, Rolanda Saada, któremu towarzyszyła młoda, ale bardzo dobra orkiestra symfoniczna z Mińska pod batutą Piotra Vandilovskiego. W programie koncertu był między innymi Concierto de Aranjuez Joaquina Rodrigi – chyba najbardziej znany koncert gitarowy w światowej muzyce. Nie o wrażeniach muzycznych chcę jednak napisać, ale o tym co zobaczyłem wokół siebie na widowni i w foyer. Zobaczyłem bowiem niechlujstwo w ubiorze, w stopniu już nie to, że nie licującym z miejscem i rangą imprezy, ale wręcz w stopniu nie licującym z elementarną kulturą. Przy czym dodam, że mam na myśli ubiory panów. Ubiorom pań się nie przyglądałem, ale powierzchowne wrażenie było zdecydowanie lepsze niż w przypadku ubioru panów.
Oceniam, że około 20 procent męskiej części widowni było ubrane schludnie, w tym może kilka procent – elegancko. Pozostałe 80 procent, to był dramat, tyle tylko, że w różnym stopniu nasilenia. Brudne, wypchane dżinsy i pogniecione koszule wypuszczone na wierzch, nigdy nie prasowane chinosy lub sztruksy, zestawione z wypchanymi swetrami lub bluzami, bezkształtne marynarki o fasonie modnym 20 lat temu, dla których pojęcie „pralnia” było zupełnie obce. Za długie spodnie zwijały się w harmonijki przy butach, a fałdy tych harmonijek były wyraźnie jeszcze brudniejsze od całej reszt, co znaczyło że mają stały układ, utrwalony wielomiesięcznym użytkowaniem bez prania i prasowania. W największy szok wprawiały jednak buty: poza tym, że były brzydkie i niestosowne, to były przede wszystkim zaniedbane! Niezależnie czy były to sneakersy (zwane potocznie adidasami), czy półbuty, czy trzewiki – były chyba nigdy nie czyszczone, zaplamione, ze śladami kurzu i wszelkich ulicznych nieczystości. Ohyda!
Odrębną grupę stanowili panowie, których w myślach nazwałem prezesami gminnych spółdzielni (przepraszam prawdziwych prezesów gminnych spółdzielni – jeśli takie jeszcze są). Byli w garniturach, białych koszulach i krawatach. Więc pozornie wszystko jak należy. Pozornie! Bo garnitury wołały o pomstę do nieba; były wyraźnie od lat nie prane i nie prasowane, powypychane i poplamione. Koszule były nieświeże, a buty brudne i niekształtne. W dodatku, jakimś zbiegiem okoliczności, wszyscy ci panowie mieli wydatne brzuszki i paradowali w rozpiętych marynarkach. Każdy zapewne zna z autopsji ten efekt, kiedy to duży brzuch rozpycha na boki poły rozpiętej marynarki, wskutek czego staje się absolutnie dominującym elementem sylwetki. Elementem wielce nieestetycznym. Jeśli wziąć pod uwagę, że rozmiary marynarek są przeważnie za duże, to ich poły zwisają bezkształtnie po obu stronach brzucha, a ramiona się lekko obsuwają, co daje komiczny efekt całkowitego zniknięcia dłoni w rękawach.
Gdyby ten obraz pochodził z ulicy prowincjonalnego miasteczka o wysokim wskaźniku bezrobocia, to można by obojętnie wzruszyć ramionami. Ale pochodzi z gali w filharmonii! Nie można nad nim przejść do porządku, wzruszeniem ramion. To jest upadek obyczajów, obciach i żenada. Nie do końca zresztą dla mnie zrozumiały. Bo nawet jeśli przyjąć tezę, że przeciętni mężczyźni w Polsce nie dbają o wygląd i noszą się niechlujnie, to męska część publiczności w filharmonii nie powinna odzwierciedlać przeciętności. To ludzie kulturalni, którzy kochają muzykę i byli w stanie wydać 200 zł na bilet. Więc o co chodzi? Może niechlujstwo w ubiorze jest jakimś uzewnętrznieniem postawy negacji i protestu? Jestem trochę bezradny w interpretacji tego, co zobaczyłem. Głosiłem dotąd tezę, że podejście polskich mężczyzn do dbałości o ubiór, choć jest na niezbyt wysokim poziomie, to poprawia się z roku na rok. Opisane powyżej zdarzenie mocno zachwiało moim przekonaniem.
Może by tak w następnym wpisie zaprezentować ubiór do teatru, opery na koncert w konserwatorium no i do filharmonii oraz wyszczególnić jak się prezentować na premierach a jak na zwykłych wydarzeniach repertuarowych.
Pozdrawiam.
Pisałem o tym tutaj.
Szkoda, że wśród miejsc w których należy zadbać o elegancję nie wymienił Pan jeszcze: kościołów, innych miejsc kultu czy domów modlitwy albo np. domów pogrzebowych. Zwłaszcza w kościołach zapanował okropny „casualism”. To dotyczy niestety również duchownych, których dbałość o strój – zarówno osobisty jak i „służbowy” woła o pomstę (sic!) do nieba:) A przecież Kościół ma ukazywać Piękno (także to przez małe „p”) Pozdrawiam serdecznie zauroczony treściami na blogu. Krzysztof.
Panie, te pańskie spostrzeżenia, wnioski nazbyt wyraźnie podciągane są pod z góry założoną tezę. Za dużo, sztucznie, niewiarygodnie w myśl zasady że na ekranie monitora napisać wszystko można. A kiedyż to był czas żeby to wszystko zobaczyć. Przesada, absolutna przesada, banialuki wręcz. Często chadzam na wszelakie koncerty, ale czegoś takiego co w opisie Pana nigdy nie widziałem. Proszę unikać sztuczności i mniej pisać.
Zdzich
Czy te koncerty, na które chadzałaś, to nie były przypadkiem disco polo?
Panie Janie,
podzielę się spostrzeżeniem z Metropolitan Opera. Tam to dopiero różnorodność! W jednym miejscu white tie, parę rzędów dalej koszula w kratę jak drwal i poplamione jeansy. Można? Można. Na szczęście u nas jeszcze TAKIEJ tragedii nie ma, choć niemała już występuje.
Pozdrawiam!
Chodzę do filharmonii regularnie, spędzam tam na prawdę dużo czasu, a od kiedy otworzyli nowy wielki budynek (z tego miejsca chciałbym pozdrowić wszystkich Wrocławian) sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła. Młodzi ludzie w czapkach z daszkiem, koszulach w kratę wypuszczonych na spodnie to standard. Czasem to ja zaczynam się czuć jak dziwoląg wśród tak casualowego towarzystwa. Warto dodać, że takie przypadki są nagminne niezależnie od rangi koncertu.
Zgadzam się w 100%. W czasach gdzie dostęp do informacji jest praktycznie nieograniczony ciągle widzę nietakt w dostosowaniu strojów do sytuacji i o zgrozo niechlujstwo w ubiorze przejawiające się zwykle w brudnym, paskudnym obuwiu, za długich spodniach przydeptywanych obcasami, tandetnych marynarkach i krawatach z epoki kamienia łupanego dyndających w okolicy krocza. Jestem stałym bywalcem filharmonii i faktem jest, że nawet to miejsce jest nieszanowane. Wygląd to jedno ale zachowanie… Nie raz ze zrozumiałym zdziwieniem byłem świadkiem objadania się podczas koncertów chipsami, popcornem. Od czasu do czasu słychać było dźwięk otwieranej puszki coli. Do niektórych dyskotek nie wpuszczani są imprezowicze w trampkach więc może warto by było dokonywać selekcji w filharmonii, teatrze czy operze
Pamiętam, że w latach siedemdziesiątych, do niektórych restauracji w Warszawie nie można było wejść wieczorem bez krawata. Przeważnie zresztą można było wypożyczyć krawat u szatniarza 🙂
Panie Janie,
mam pytanie odnośnie Pana artykułu. Wybieram się na sylwestrowy koncert do Filharmonii Narodowej. Czy zakładając czarny garnitur, białą koszulę, czarny krawat, czarne oksfordy narażę się na pytania typu kto umarł w rodzinie? Nadmienię, że mam alternatywy: ciemnoszary (grafitowy) wełniany garnitur, ciemnobrązowy wełniany garnitur oraz bardzo ładny, srebrno-brązowy wieczorowy garnitur.
Czarny garnitur będzie super; na pewno będzie Pan najelegantszym uczestnikiem. Ale odradzam czarny krawat, gdyż rzeczywiście będzie się kojarzył z pogrzebem. Byłby OK, gdyby miał jakieś wzory; paski, grochy, motywy florystyczne itp. Bardzo będzie też pasował kolor bordowy. Poniżej przykłady jak ja oswajam czarny garnitur.
Wybieram się na koncert sylwestrowy do opery, dodam,ze w dniu sylwestra. Czy może Pan doradzic kobiecie lat 40, jaki strój bedzie stosowny na tę okolicznosc? Myślałam o sukience midi, lecz niekoniecznie w kolorze czarntm. Nie chcę z kolei nadto się wyróżniać.
Monika
Ja się zupełnie nie znam na modzie damskiej. Ale wiem, że nie ma analogii pomiędzy kolorystyką męskich strojów formalnych a damskich sukien wieczorowych. Suknie mogą być w różnych kolorach – nawet niekoniecznie ciemnych (np. na słynnym balu w operze wiedeńskiej dominują suknie białe). Na taką okazję jak koncert sylwestrowy, nie jest też niezbędna długa suknia – co byłoby obowiązkowe przy kodzie ubraniowym „black tie” (oraz oczywiście „white tie”, ale imprezy z takim kodem, dziś się już nie zdarzają).
Mam bardzo podobne spostrzeżenia z filharmonii. Jakkolwiek też by nie tłumaczyć coraz większą część męskiej publiczności ubierającej się po prostu byle jak, gdy widzę na scenie męską część orkiestry i chóru ubrane we fraki, dyrygenta w jakiś równie elegancko co wykwintnie, a na sali nawet nie nastolatkowie, ale czterdziestolatkowie w codziennych spodniach i koszulach na wierzchu, to mam odczucie dysonansu i po prostu wręcz żenującego braku wyrażenia elementarnego szacunku dla artystów. Tak ubrana publiczność sprawia wrażenie, że znalazła się tam przypadkowo i nieświadomie.
Byłem kilka lat temu na otwarciu sezonu w Filharmonii Berlińskiej, wcale nie jest tam lepiej. Na sali mężczyźni w chinosach i kolorowych koszulach, często, co prawda drogich, ale w trampkach. Niektórzy, ci bardziej „eleganccy”, każualowo, w marynarce, za to jaskraworóżowych skarpetkach.
Gdy na scenie są wysokiej klasy wykonawcy na galowo, ja nakładając ciemnogranatowy garnitur, białą koszulę i krawat, czasem czarną muchę (wiem, że pan Adam nie jest jej zwolennikiem), do tego oksfordy i stosowną poszetkę daję wyraz docenienia kunsztu wykonawców.
Ja też nie umiem zrozumieć motywacji ludzi, którzy idą do filharmonii lub opery ubrani byle jak. Przecież skoro tam idą, to muszą to być osoby o wysokiej kulturze; co jest więc nie tak?
Janie, chciałbym zapytać o Twoją opinię. W październiku wybieram się na premierę opery. Chciałbym założyć swój garnitur uszyty na miarę, ciemnoszary (bardzo drobna czarno-szara pepitka) trzyczęściowy, kamizelka dwurzędowa z szalowymi klapami, marynarka z klapami zamkniętymi. Do tego biała koszula na spinki i czarne lotniki. Zastanawiam się nad muchą lub krawatem. Osobiście preferuję krawaty, ale zastanawiam się jaki byłby najlepszy. Biorę pod uwagę 1) granatowy gładki, 2) ciemnozielony w mikrowzór, 3) żakardowy w kolorze magenty, 4) grafitowy gładki, 5) bordowy gładki.
Mucha
Krawat to dobry wybór. Muszka formalna założona do wieczorowego garnituru nie jest wprawdzie błędem, ale jest to trochę udawanie smokingu – bez smokingu. Z kolei muszka bardziej każualowa; wzorzysta i kolorowa, trochę by się kłóciła z formalnością wydarzenia.
Krawat gładki jest bardziej formalny od wzorzystego, przy czym drobny, stonowany wzór jest dopuszczalny do stroju wieczorowego. Ja na pierwszym miejscu stawiałbym kolor bordowy, ale pozostałe wymienione, też są OK.
Przemawia do mnie argument. Nie ma co stosować półśrodków, albo elegancki garnitur z z krawatem, albo smoking. Do muchy lepiej już ubrać w komplecie smoking. Premiera opery wydaje się dobrą okazją. W sumie nie ma co się wstydzić elegacji. Bond ubiera smoking, gdy idzie na kolacje.
Z drugiej strony znalazłem propozycję garnituru wieczorowego z muchą:
https://www.szarmant.pl/jak-sie-ubrac-na-sylwestra/garnitur-wizytowy-z-mucha