Komu służy biurokracja? to tytuł artykułu Adama Wielomskiego, zamieszczonego w 12 numerze tygodnika Najwyższy czas. Artykuł, chociaż nie brak w nim tez kontrowersyjnych, prezentuje bardzo ciekawe spojrzenie na funkcjonowanie państwa polskiego. Dlatego postanowiłem przybliżyć go moim czytelnikom.
Autor zauważa na wstępie, że biurokracja służy głównie… biurokratom, którzy mnożąc się jak króliki, znajdują stabilne posady za nieduże pieniądze, ale zaspokajające ambicje różnych miernot. Zauważa też, że rozrastająca się biurokracja nie dość, że kosztuje coraz więcej, to jeszcze szkodzi zwykłym obywatelom. Ale przecież skoro w demokracji suwerenem jest naród (lud) to powinien wypalić rozpalonym żelazem tę szkodzącą mu narośl. Np. głosując na partię, która deklaruje ograniczenie etatyzmu, uproszczenie przepisów i zmniejszenie biurokracji. I tutaj autor stawia tezę dość obrazoburczą. Twierdzi mianowicie, że rzeczywistym suwerenem we współczesnych państwach demoliberalnych nie jest naród lecz elity władzy złożone z właścicieli wielkich koncernów i opiniotwórczych mediów, dziennikarzy, wyższych urzędników i posłów. Wyjaśnia dalej pozorną sprzeczność wewnętrzną jaka się kryje w tak zdefiniowanym suwerenie. Mogłoby się bowiem wydawać, że o ile biurokraci dążą do wzrostu podatków, wzrostu liczby urzędników i ograniczenia wolności gospodarczej, o tyle wielkiemu biznesowi powinno zależeć na uproszczeniu przepisów, zmniejszeniu podatków i poszerzeniu zakresu wolności. Autor twierdzi, że jest to sprzeczność pozorna i wyjaśnia to następująco:
Idiotyzmy biurokratyczne dotyczą wszystkich podmiotów istniejących na rynku, ale nie dla wszystkich są odczuwalne w takim samym stopniu. Jeśli firma jednoosobowa musi dla prostej transakcji dostarczyć – dajmy na to – osiem zaświadczeń, to jedna osoba musi osobiście pofatygować się do ośmiu urzędów. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że średnio do każdego przyjść dwa razy, to wymaga to 16 wizyt. Jeśli na każdą policzymy 2 godziny, to daje to ponad 30 godzin. Jednym słowem: to praktycznie tydzień wyrwany z życiorysu przedsiębiorcy. A ile czasu stracił właściciel dużej firmy? Nic. Bo robotę wykonuje dla niego wynajęta kancelaria, która do urzędów po pieczątki i kwitki wysyła najtańszą siłę roboczą, czyli aplikanta.
I w ten oto sposób, za pośrednictwem biurokracji, duże firmy eliminują z rynku małe, ponieważ czas i energia ich właścicieli marnotrawiona jest w walce z – jak mawiał Lenin – 'mitręgą biurokratyczną’. Koncerny wolą dać kilka tysięcy miesięcznie ryczałtu kancelarii prawnej i wyeliminować dynamiczną konkurencję małych firm. Na tej osmozie kapitału i biurokracji opiera się tzw. demokratyczny socjalizm.
Tezy artykułu zahaczają trochę o spiskową teorię dziejów, którą uważam za infantylną i irytującą, ale uznałem, że taki punkt widzenia wart jest poznania i przemyślenia.
Jedno jest pewne, praca w takich miejscach gdzie rzadzi biurokracja (zus, us, up) robi cos czlowiekowi z mozgiem. Mam kilka przykladow znajomych, ktorzy po kilkunastu latach w tych instytucjach sa „jacys inni”, juz nie tacy fajni, serdeczni i otwarci jak kiedys. Dziwne.
Ma ktos na to teorie?
A ja uważam że nie należy uogólniać ! Jak wszędzie, również w urzędach pojawiają się osoby „zaspokajające ambicje różnych miernot”. Jednakże gros osób to osoby słabo opłacane a świetnie wykształcone, które wykonują swoją pracę z zaangażowaniem, czytając wszędzie jak są wyszydzani i mieszani z błotem, że TYLKO kawka i ciasteczka, co ABSOLUTNIE mija się z prawdą! Więc może nie uogólniajmy tak…
Podkreślałem, że tezy artykułu są kontrowersyjne. Ale zmuszają do zastanowienia, dlatego je streściłem. Ja spotykałem w urzędach zarówno osoby nastawione pozytywnie do interesanta i starające się pomóc, jak i osoby wyraźnie wrogie, u których czuło się chęć zaszkodzenia. Generalnie problem polega na tym, że system, który obowiązuje w naszym kraju skłania urzędnika raczej do wrogości, niż do empatii. Np. w Urzędach skarbowych używa się określeń: ’kontrola pozytywna’ lub ’kontrola negatywna’. Kontrola pozytywna jest wtedy, gdy wykryte zostaną jakieś nieprawidłowości. Urzędnik jest wtedy nagradzany. Kontrola negatywna oznacza, że stwierdzono, iż podatnik jest w porządku; urzędnik nie zasłużył na pochwałę. A przecież powinno być odwrotnie!
Podobny 'pozytywny’ wydźwięk ma wynik badań w 'służbie zdrowia’.
Przypadek? 😉
Moja siostra jest ambitną osobą, która zaraz po studiach przez pewien czas pracowała w ZUSie. Wywiązywała się ponadprzeciętnie ze swoich obowiązków, więc zaczęła być z tego powodu piętnowana przez osoby preferujące kawę i ciastko, które tez dokładały jej obowiązków, za to ze sprawnie wykonuje swoją robotę (oczywiście bez przełożenia na wynagrodzenie), aby mogły dalej pic kawkę pielęgnując wyuczoną bezradność.
Na szczęście uciekła gdzie pieprz rośnie.
I kto za to płaci? Pan płaci, pani płaci, społeczeństwo…