Chris Squire nie żyje
W dniu 27 czerwca 2015 roku, w swym domu w Phoenix (Arizona, USA), zmarł Chris Squire. Miał 67 lat i przegrał walkę z białaczką.
Chris Squire był jednym z założycieli kultowej grupy YES i jedynym jej członkiem, który grał we wszystkich składach i mutacjach, poczynając od pierwszego występu w Birmingham w 1968 roku, aż do ostatniej trasy po USA w roku 2014. Brał też udział w nagraniu wszystkich albumów grupy. We wspólnej z zespołem TOTO trasie, która rozpoczyna się za miesiąc, już nie wystąpi. Wiadomo było o tym od maja, kiedy to po raz pierwszy pojawiła się informacja o chorobie Chrisa. Wówczas sam poinformował fanów na Twitterze, że w składzie grupy zastąpi go Billy Sherwood. Wszyscy mieli wtedy nadzieję, że Chris pokona chorobę i wróci do muzykowania. Stało się inaczej.
YES to jeden z najważniejszych zespołów rocka progresywnego, jednak muszę wyznać, że ja nie byłem jego fanem. W ich utworach przeszkadzało mi zdominowanie przez wokal, w związku z czym mało było partii instrumentalnych, które dla mnie są najważniejsze. W dodatku nie podobał mi się wysoki głos Jona Andersona oraz styl gry Steva Howa na gitarze. Nie zmienia to jednak faktu, że doceniam twórczość YES, a suitę Close To The Edge uważam za jedno z najwybitniejszych dzieł progrocka, obok Valentine Suite Colosseum i Nine Feet Underground Caravan. Zresztą Close To The Edge to jedyna płyta YES, którą mam. Wracam do niej od czasu do czasu. Także z wielkim sentymentem wspominam wspaniały koncert YES na warszawskim Torwarze, 27 października 2001 roku. W tej trasie zespołowi towarzyszyła orkiestra symfoniczna, a koncert otwierał… Close To the Edge! Film poniżej pokazuje występ w ramach tej właśnie trasy, ale nie na Torwarze, lecz w Heineken Music Hall w Amsterdamie, 21 listopada 2001 roku.
[youtube id=”QFyW_11Y_PQ” width=”600″ height=”340″ position=”left”]
Chris Squire grał na gitarze basowej, nie był więc postacią pierwszego planu. Jednak potrafił uczynić z tego instrumentu coś więcej niż element sekcji rytmicznej. Jego solówki były stałym składnikiem koncertów, a także pojawiały się w różnych utworach w nagraniach studyjnych. Był na pewno postacią nietuzinkową, a uwagę przyciągała nie tylko jego gra, ale także zachowanie na scenie. Nie zachowywał się bowiem jak typowy basista, który stoi w jednym miejscu, gdzieś z boku sceny, lecz zwykł był szaleć po scenie jakby był gitarzystą solowym w zespole heavymetalowym. Poniżej krótki film pokazujący solowe popisy Chrisa z 1991 roku.
[youtube id=”9ln9T76ieaA” width=”600″ height=”340″ position=”left”]
Panie Janie, widzę że się pan jednak nie do końca zna na muzyce, skoro uważa pan że sekcja rytmiczna to coś co się chowa pod splendorem ważniejszych instrumentów.
Dodatkowo zaklasyfikowanie basistów – jako taki dodatek do zespołu mniej waży niż gitary, a ich samych jako jedynie stojących z boku sceny nie odróżniających się pokazuje albo ignorancję, albo nieznajomość tematu,
Zaskoczę pana – gitara basowa jest tak samo ważna jak każdy inny instrument w zespole, jeśli ma odpowiedniego operatora. Oraz nie jest żadną zasadą, że basista to aspołeczny typ stojący na koncercie gdzieś z boku i bez ruchu.
Takie podejście do basistów rozumiem jedynie w żartach, ale nie poważnych tekstach osoby pretendującej do miana znającej się na muzyce.
Trochę Pana rozumiem. Gdy miałem 20 lat to uważałem, że wszyscy, którzy słuchali muzyki mniej ambitnej niż mój ulubiony progrock – to prymitywy. Z czasem mi przeszło. Na szczęście!
Być może jest Pan gitarzystą basowym i ma z tego powodu kompleksy. Niesłusznie; gitarzysta basowy to naprawdę ważny członek zespołu i bez niego zespół 'nie zabrzmi’. Proszę więc wyzbyć się kompleksów i robić swoją robotę z poniesionym czołem.
Szanowny Panie PostScriptum,
Pierwsza zasada, człowieka rozsądnego , to NIGDY nie oceniać.
Druga zasada , człowieka wrażliwego, to TOLERANCJA dla gustów innych, szczególnie w jakiejkolwiek sztuce, a muzyka do niej należy.
Trzecia zasada, to zanim napiszesz to pomyśl, a jak już piszesz to zastanów się , co i komu chcesz przekazać. To tyle od człowieka, który ma już trochę krzyżyków na karku.
Nie jestem tu broń boże obrońcą Pana Jana, ale uważam , że każdy ma prawo do własnego gustu. Ja na przykład w młodości byłem zafascynowany YES, a dziś dla mnie jest to muzyka męcząca i jej nie słucham, no i co z tego dla Pana wynika, co jestem mniej wyrobiony czy wrażliwy niż Pan ?
Pozdrawiam
niezwykle spokojny
spokojny
Dziękuję Panu za ten wpis. Tak się składa, ze Yes to cała moja młodość, wiek średni i dojrzałość.
Mimo pañskich uprzedzeń namawiam na ,, jeszce raz „. Może na początek płyta 90/125?
Pozdrawiam upalnie.
Kiedyś miałem winyla 90/125. Był on wydany przez czeski Suprafon, a może nawet naszą Muzę, nie pamiętam. Akurat ta płyta nie leżała mi zupełnie; dla mnie był to pop. Ale to jest kwestia subiektywna i nigdy bym nie napisał, że to zła płyta – po prostu mi się nie podobała.