Lokowanie oszczędności w różnego rodzaju funduszach inwestycyjnych jest bardzo korzystne. Oczywiście korzystne dla tych funduszy, a nie dla oszczędzających. Więc jeśli ktoś uważa, że powinien swoim kapitałem wesprzeć banki (to one są najczęściej właścicielami funduszy) lub pracowników funduszy, to nie ma lepszej drogi jak powierzenie im swoich oszczędności. Możemy wtedy spać spokojnie mając pewność, że fundusze na tym zarobią. My najczęściej stracimy, ale jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, to po kilku latach może nam się udać wycofać swoje oszczędności w niezmienionej wysokości. Prawdziwym szczęściarzom może się udać zarobić tyle, ile w tym czasie wyniosła inflacja. Bo wszystkie fundusze działają według takiego samego schematu: one zarabiają zawsze, a klient czasem zarabia, a czasem traci.
Chciałbym opisać tutaj przypadek jednego funduszu. Arka BZ WBK Fundusz Rynku Nieruchomości FIZ był pierwszym polskim funduszem inwestycyjnym zamkniętym działającym na rynku nieruchomości. Subskrypcja certyfikatów miała miejsce w maju i czerwcu 2004 roku. Inwestorzy indywidualni i instytucjonalni objęli całą dostępną pulę certyfikatów funduszu o łącznej wartości 339,5 mln zł. Warto zapamiętać, że w chwili powstania funduszu średnia cena 1 m² mieszkania w Warszawie wynosiła 3.880 zł. Statut funduszu nieruchomości Arka przewidywał, że zostaje on utworzony na 8 lat. Wykup certyfikatów miał nastąpić w czerwcu 2012 roku. Warto dodać, że fundusz dokonywał co kwartał wyceny wartości certyfikatów, dzięki czemu klienci wiedzieli na jaki zysk mogą ewentualnie liczyć. Była to niestety wiedza teoretyczna, gdyż nie można było zgłosić certyfikatów do wykupu.
W czerwcu 2012 roku klienci funduszu, zamiast otrzymać gotówkę, dowiedzieli się, że jego istnienie zostało przedłużone o półtora roku; do końca roku 2013. Musieli obejść się smakiem i poczekać na pieniądze jeszcze trochę. Natomiast zdecydowanie zadowoleni mogli być pracownicy i zarząd funduszu, którzy otrzymali przedłużenie swoich kontraktów. Czekanie na wykup certyfikatów było dla klientów dość irytujące, gdyż ogłaszane wyceny ich wartości były coraz niższe i w roku 2013 stopa zwrotu zeszła poniżej zera. Nadszedł wreszcie koniec roku 2013 i tutaj klientów Arki spotkało kolejne rozczarowanie. Bowiem nie otrzymali swoich pieniędzy a jedynie informację, że fundusz został postawiony w stan likwidacji, a na likwidatora wybrany został… ING Bank Śląski SA. Proces likwidacji miał zostać zakończony do 30 czerwca 2015 i wtedy klienci Arki mieli otrzymać to, co zostanie z majątku likwidowanego funduszu, po potrąceniu kosztów likwidacji. Jak się już pewnie każdy domyśla, 30 czerwca 2015 roku klienci Arki nie otrzymali żadnych pieniędzy. Otrzymali natomiast komunikat, który okazał się bardzo ciekawy.
Klienci Arki dowiedzieli się, że fundusz, któremu powierzyli oszczędności, nie posiada żadnej nieruchomości. Posiada natomiast udziały licznych spółek, które są właścicielami nieruchomości nabytych (wybudowanych) za pieniądze klientów. Jeśli te nieruchomości zostaną sprzedane, to gotówka trafi nie do funduszu, lecz do tych spółek. Rozpocznie się wtedy proces ich likwidacji i dopiero po jego zakończeniu, gotówka trafi do funduszu. Oczywiście jeśli cokolwiek jeszcze zostanie, bo trzeba pamiętać, że spółki mają swoje koszty: zarządy, pracowników, biura, samochody służbowe itp. Ale przy okazji wyszedł na jaw jeszcze jeden znamienny fakt. Spółki, sprzedając nieruchomości, udzielają gwarancji i rękojmi. I nie mogą zostać zlikwidowane, przed wygaśnięciem ich terminów, czyli w ciągu 3 lat od daty sprzedania ostatniej nieruchomości (rok gwarancji i dwa lata rękojmi). Klienci Arki dowiedzieli się o tym wszystkim dopiero teraz. Ale bank BZ WBK, powołując 11 lat temu fundusz Arka BZ WBK Fundusz Rynku Nieruchomości FIZ, doskonale o tym wiedział. Wiedział zatem, że nie ma żadnej możliwości zamknięcia funduszu i wypłacenia środków klientom, w deklarowanym czasie. Świadomie wprowadził w błąd klientów, którzy mu zaufali.
Na razie likwidacja Arki została przedłużona do końca roku 2016. Ale z komunikatu jasno wynika, że szanse dotrzymania tego terminu są bliskie zera. Na koncie funduszu jest znaczna gotówka (ponad 100 mln złotych) ale nie może być wypłacona klientom, bo podobno nie pozwalają na to przepisy. Klienci mogą jednak zapomnieć o tej gotówce, bo ponad wszelką wątpliwość, zostanie zużyta na pokrycie ’kosztów likwidacji’. W biznesie jest bowiem regułą, że w firmach o dużej nadpłynności – lawinowo rosną koszty. Więc koszty likwidacji będą rosły (oczywiście będą to niezbędne i absolutnie uzasadnione koszty, żadne tam ośmiornice w Sowie i przyjaciołach), a czas likwidacji będzie się wydłużał.
Na koniec warto zwrócić uwagę na dwie sprawy:
Dziś średnia cena metra mieszkania w Warszawie wynosi 8.325 zł. Gdyby ktoś w roku 2004 kupił takie mieszkanie, wynajmował je przez 11 lat i dziś zechciał sprzedać, uzyskałby stopę zwrotu około 140% (z zainwestowanych 100 tysięcy uzyskałby 240 tysięcy). Jeśli powierzył swoje oszczędności Arce, to dziś nie ma nic, a za 5 – 6 lat być może uzyska połowę lub mniej zainwestowanego kapitału.
Co jakiś czas opinia publiczna dowiaduje się o wielkich aferach, w których sprytni złodzieje wywiedli w pole wielką rzeszę ludzi i ukradli ich pieniądze. W aferach takich jak Amber Gold toczy się jakieś śledztwo, ktoś trafia do więzienia, ktoś staje przed sądem. Słaba to pociecha dla ludzi, którzy zostali okradzeni. Ale jest przynajmniej jakieś poczucie elementarnej sprawiedliwości. W aferze takiej jak Arka – nikt nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Mało tego, gdy już wyszło na jaw, że była to zaplanowana kradzież, nikt nie próbuje przerwać tego chocholego tańca i proceder trwa nadal. Komisja Nadzoru Finansowego umywa ręce.
Gdzie te czasy, że byli dziennikarze którzy nie bali się pisać o takich lub podobnych przewałach?
Gdzie ci wydawcy, którzy nie bali się publikować takie artykułów na pierwszych stronach?
Wydawnictwa są dziś uzależnione od reklamodawców. Nie będą ryzykować.
To fakt, tylko idąc dalej tym tokiem rozumowania dochodzimy do ściany na której jest napisane – każdego można kupić.
Pewnie jestem naiwnym idealistą i romantykiem ale wierzę, iż są tacy, dla których nie istnieje taka ściana.
🙂
Zdecydowanie nieprzyjemna sprawa. Kiedyś miałem kontakt z funduszami ale zdążyłem z nich uciec przed bessą. Nie dawało mi jednak spokoju czemu zyski są tak niskie, a koszta tak wysokie. No i to co Pan napisał o mieszkaniu – to zdecydowanie byłaby lepsza lokata kapitału. Przynajmniej z dnia na dzień nie zniknie. Trzymam kciuki za pozytywne rozpatrzenie tej sprawy i oby pan nie stracił wiele.
Na pozytywny finał widoków raczej nie ma. Jednak nie usiłuję szukać winnych. Każdy kto inwestuje swoje oszczędności musi zważyć ryzyko, bo później sam ponosi odpowiedzialność. Jeśli da się wywieść w pole złodziejowi, to trudno – jego strata. Chciałbym, żeby ten wpis był przestrogą: renoma instytucji nie jest żadną gwarancją, że nie zostanie się oszukanym. W dodatku wielki, międzynarodowy bank przeważnie okazuje się sprytniejszym oszustem niż domokrążca oferujący chwilówki.
Po co nam KNF i MF? https://www.youtube.com/watch?v=2swKxX6v2R0
Dziękuję za link; wykorzystam go we wpisie.
Witam,
Podaję rownież stronkę na której można znaleźć bieżące informacje o oszustwie BZ WBK Fundusz.
http://www.arka-bzwbkoszukani.tk/
Janie, a jakie jest Twoje ogólne zdanie na temat funduszy inwestycyjnych: nie wchodzić w nie, czy zdarzają się jakieś godne uwagi?
Nie jestem specjalistą od funduszy, więc nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Mnie nie podoba się zasada na jakiej są zbudowane wszystkie fundusze. Mianowicie, że klient albo zarabia, albo traci, natomiast one – zawsze zarabiają. I to mam na myśli te 'normalne’ fundusze, bo są też takie, które okradzenie klienta mają w swych założeniach, jak choćby Arka BZ WBK Nieruchomości.
Mógłbym godzinami, ale postaram się na tyle zwięźle, na ile to możliwe. Z góry przepraszam, jeśli nie wyjdzie 🙂 Zwykłem powtarzać, że rynek funduszy jest jak hipermarket z jedzeniem – znajdziemy w nim na półkach wszystko w wielu smakach, odmianach, od rożnych dostawców, z różnych stron świata itd. – dla każdego coś smacznego w pięknym opakowaniu. Ale gdyby dokładnie przyjrzeć się etykietom, a do tego jeszcze zajrzeć za kulisy produkcji, to ile z tego okazałoby się naprawdę korzystne dla naszego zdrowia w długiej perspektywie? Dokładnie – prawie nic.
Zasadniczo więc można zgodzić się z tym, co powiedział Pan Jan. Konkretnie z funduszami (otwartymi, aktywnie zarządzanymi, czyli tymi najpopularniejszymi) mamy 2 problemy, które razem wzięte są zabójcze dla naszych pieniędzy:
1) wysokie koszty obsługi
2) co najwyżej przeciętne wyniki
Zilustrujmy:
1) Nasze mózgi naturalnie nie myślą w perspektywie długoterminowej, ale koszty – pozornie małe – robią w czasie ogromną różnicę. Podam przykład, o którym John C. Bogle „trąbi” już od lat 70., kiedy to zakładał pierwszy w historii tani fundusz indeksowy Vanguard. Otóz jeżeli jakiś fundusz zarabia np. 7% średniorocznie, ale w sumie pobiera przy tym 2% opłat (a średnio tyle właśnie pobierają), czyli realnie daje nam 5% (o czym stopa „reklamowa”, czyli wykres, już zwykle nie mówi), a inny zarabia 7%, ale pobiera tylko 0,05% opłat (a więc realnie zwraca 6,95%), to ta 1.95% różnica w opłatach przez 50 lat będzie wynosiła… ok. 300%! Czyli gdy na pierwszym realnie zarobilibyśmy np. 1 milion zł, to na tym tańszym zarobilibyśmy 3 miliony! (zgadnijcie, do kogo w tym pierwszym trafiły te brakujące 2 miliony) Jest to niezwykle ważne, ponieważ dodatkowo inflacja co każde 20 lat powoduje ok. 2x spadek wartości pieniądza, a więc w tym wypadku rozmawiamy o naprawdę kolosalnej różnicy np. dla naszej prywatnej emerytury, czy oszczędności dla naszych dzieci i wnuków.
2) Problem drugi to fakt, że zdecydowana większość funduszy nie przebija średniej rynkowej. Co to znaczy? Zwykliśmy wierzyć, że płacąc za coś ekstra dostajemy wyższą jakość, w tym wypadku ponadprzeciętne wyniki dzięki pracującym w funduszach specjalistom, jednak w przypadku 90% wszystkich funduszy na świecie po odjęciu kosztów to po prostu nieprawda. W Polsce praktycznie każdy (znalazłbym może 1-2 wyjątki) można sobie darować. I to jest czysta, prosta matematyka, a każdy może to sprawdzić, bo dane są publiczne. Ba, niejeden specjalistyczny fundusz zamknięty powołany na wzór zagranicznych, rzekomo wyrafinowanych hedge-fundów, nie tylko nie zarabia, ale do tego traci! Opisany we wpisie Pana Jana przypadek jest ekstremalny, ale wcale nie jest jedyny.
Oto najlepsza ilustracja: Warren E. Buffet założył się 8 lat temu z Protégé Partners (funduszem funduszy), że jego prosta strategia – po odjęciu kosztów – przebije ich wysublimowane techniki. Założyli się na 10 lat. Przegrany co rok ma oddawać wygranemu $1 milion z prywatnej kieszeni (który trafia potem na cele charytatywne). Buffett wybrał fundusz Vanguard S&P 500 (VOO) – tani, śledzący indeks 500 największych amerykańskich spółek (taki nasz WIG20, tylko większy i lepszy – jego odpowiednikiem w Polsce jest dostępny na giełdzie ETFSP500, którego koszty są jednak nieco wyższe, ale nadal śladowe). Taki fundusz jest tani, bo nie potrzebuje tłumu maklerów dążącego do przebicia benchmarku – po prostu ma śledzić średnią rynkową, co zwykle robią maszyny, nie ludzie. Buffett wpłacił więc kasę i biernie czekał. Z kolei ówczesny szef wspomnianego hedge fundu (dziś już na emeryturze) miał wybrać 5 funduszy, które aktywnie wybierają inne hedge-fundy, które z kolei aktywnie zarządzają aktywami poprzez aktywny trading, ale wspomagany przez derywatywy i inne nowoczesne cuda. Wynik? Prez pierwsze 6 lat Warren wygrywał. Ostatnie 2 lata przegrywał, ale zaledwie o ułamki procenta. Zostały jeszcze 2 lata, ale wynik końcowy jest przesądzony, bo Warren zarobił już ponad 66%, a jego oponent… tylko nieco ponad 22%. 3x mniej! Żeby było zabawniej, w wywiadzie dla Planet Money ów człowiek przyznał, że inwestorzy-amatorzy powinni robić właśnie tak jak Buffett, który z kolei dobitnie się na ten cały temat wyraził podczas ostatniego walnego zgromadzenia Berkshire Hataway, streamowanego na żywo po raz pierwszy na cały świat.
Podsumował obie powyższe kwestie następująco: „Płacenie wysokich kosztów za przeciętne wyniki to absurd.”
Długo ludzie na Zachodzie do tego dojrzewali zwodzeni obietnicami „doradców”, ale ostatnio problem kosztów w produktach finansowych w Stanach, dodatkowo nagłośniony przez Buffetta właśnie, stał się już nawet przedmiotem kpin w programach rozrywkowych (bardzo polecam obejrzenie: https://www.youtube.com/watch?v=gvZSpET11ZY). Nikt przez pierwsze 10 lat nie kupował Vanguarda stworzonego przez Bogla, ale dziś rynek tanich, pasywnych ETF-ów to już 1/3 wszystkich funduszy w USA i ciągle rośnie. Dlatego nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy oglądam np. na facebookowym profilu bądź co bądź renomowanego „Parkietu” niedawno zamieszczone wideo, na którym facet w ładnym garniturze mówi, cytuję: „Przyszłość należy do aktywnie zarządzanych funduszy”. Wiedzą, że idzie nowe i inteligentnie brzmiącą gadką chcą sprzedać, co się da.
Wnioski:
1) Jeśli już fundusze, to albo tanie fundusze indeksowe (ETF) – ale tylko kupowane regularnie przez długie lata (otwarty rynek kapitałowy przez swoją zmienną naturę nie ma sensu w krótkim okresie – wtedy to nie inwestycja, a ryzykowna spekulacja – chyba, że mamy stosowną wiedzę), albo fundusze zamknięte prywatne, tylko dobrze sprawdzone i wyselekcjonowane przez specjalistów (których w Polsce wskazałbym góra kilku). Nie wykluczam tu powodzenia publicznych FIZ-ów (i jak wspomniałem parę normalnych funduszy też dałoby się polecić), ale zawsze trzeba je dokładnie analizować samemu. Oczywiście z większym kapitałem możemy także uczestniczyć w rynku zagranicznym, gdzie wybór jest nieco większy.
2) Poza rynkiem finansowym istnieje bogaty świat inwestycji niefinansowych. Tu również nie brakuje „opowiadaczy”, ale niektóre aktywa (niestety zwykle bardzo ograniczone w ilości) dostarczane przez solidne firmy to nierzadko dużo pewniejszy i wyższy zysk (i tu w Polsce wybór nie jest wielki, ale kilka z nich to naprawdę światowy poziom). Pan Jan wspomniał o nieruchomościach – to na pewno jedna z najbardziej tradycyjnych alternatyw, „pewna” w długim terminie, choć nie jedyna. Niska płynność i zarazem zwykle duży koszt wejścia sprawiają, że nie jest to rozwiązanie odpowiednie, czy w ogóle możliwe dla każdego portfela (a przynajmniej nie od razu). Zależy, czym dysponujemy. O tym, co z tym zrobić, zdecydować musi jednak sam inwestor, bo – tu po raz kolejny zgodzić się muszę z Panem Janem – to on ostatecznie ponosi ryzyko swoich decyzji. Nie należy też zapominać o dywersyfikacji – portfel inwestycyjny powinien być jak drużyna piłkarska – mieć defensywę, ofensywę i rezerwę, w odpowiednich do naszych celów proporcjach. Jego budowa może zająć lata, jednak to najlepszy sposób na minimalizację ryzyka i maksymalizację zysków.
Mam nadzieję, że nie przynudziłem 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Imponujący komentarz! Najdłuższy w historii mojego bloga 🙂 a w dodatku przepełniony unikalną wiedzą. Mam nadzieję, że przeczyta go wiele osób, gdyż ten wpis, chociaż powstał dość dawno temu, ciągle ma dużo odwiedzin.
Szanowny Panie Janie, byłam również posiadaczką certyfikatów Arka BZ WBK Fundusz Rynku Nieruchomości FIZ. Tak jak Pan zostałam oszukana. sądziłam, że fundusz inwestuje bezpośrednio w nieruchomości. Ostatecznie po likwidacji funduszu cena wykupu certyfikatu wynosiła 11,42 zł. Złożyłam reklamację do BZ WBK Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych i otrzymałam informację zgodną z Pana wpisem na blogu. Jednocześnie pouczono mnie, ze mogę dochodzić praw przed sadem KNF lub innymi cywilnymi. Proszę o informację, czy zna Pan przypadki wystąpienia do sądu przeciwko BZ WBK Towarzystwom Funduszy Inwestycyjnych z roszczeniem w sprawie niskiej ceny wykupu ww certyfikatów, jeśli tak, jakie było rozstrzygnięcie sądu?
Dziękuję z góry za odpowiedź,
Małgorzata
Niestety nie interesowałem się już później tą sprawą. Pogodziłem się z faktem, że dałem się oszukać. Nie mogę się tylko pogodzić z faktem, że nikt z organizatorów oszustwa nie poniósł najmniejszych konsekwencji. Wręcz przeciwnie – osoby zarządzające brały pensje i nagrody, a człowiek, który był w owym czasie członkiem zarządu a później prezesem banku – dziś jest premierem.