Stosunek instytucji państwa do dzieci jest dobrym próbnikiem socjalizmu. W kraju wolnym, za los i wychowanie dzieci odpowiedzialni są rodzice. Im więcej w kraju socjalizmu, tym mniej władzy mają rodzice, a państwo zaczyna uważać dzieci za swoją własność, chwilowo tylko powierzoną rodzicom. Doskonale unaoczniają to wypadki jakim ulegają dzieci. Niestety wypadki z udziałem dzieci (np. utonięcia) zawsze się zdarzały i zawsze będą się zdarzać (oby jak najrzadziej). Gdy dziecko ginie w wypadku jest to ogromna tragedia dla rodziców, którzy przeżywają niewyobrażalną traumę. Na ogół są otaczani wtedy powszechnym współczuciem, co jednak w niczym nie umniejsza ich cierpieniom. Ale przecież jest jeszcze państwo, które wkracza wtedy do akcji: prokurator wszczyna śledztwo i najczęściej stawia rodzicom zarzuty. No bo przecież nie upilnowali państwowej własności.
W ostatnich dniach głośno się zrobiło o rozporządzeniu ministra zdrowia, które dotyczy szkolnych sklepików. Istotą rozporządzenia jest zmuszenie dzieci, żeby jadły nie to co one i ich rodzice uważają za właściwe, ale to co za właściwe uważają urzędnicy (abstrahuję od tego kto ma rację – chodzi mi o zasadę). Oczywiście urzędnicy robią przykrość dzieciom nie ze złośliwości, tylko w trosce o ich zdrowie. Bo czy jest np. do pomyślenia, żeby uczeń zjadł na drugie śniadanie bułkę? Nie ma mowy! Dopuszczalny jest tylko chleb, i to razowy. A czy uczeń może posłodzić sobie herbatę? Wykluczone! Cukier został zakazany, podobnie zresztą jak sól, napoje gazowane, majonez i inne sosy, mięso wieprzowe (tu chyba ślady działania lobby islamskiego lub żydowskiego), słodzone jogurty, dżemy, masło orzechowe, rogaliki i wiele innych produktów. Dzieci będą mogły się za to delektować napojem sojowym, ryżowym, owsianym lub orkiszowym (ale niesłodzonym) i jeść kanapki z chleba razowego z sałatą i pomidorem (byle nie posolonym). Surowo zakazane są chipsy, batony i inne słodycze, a wrogiem publicznym nr 1 zostały mianowane frytki! Pełną treść rozporządzenia, którego pełna nazwa brzmi: Rozporządzenie ministra zdrowia z dnia 26 sierpnia 2015 roku, w sprawie grup środków spożywczych przeznaczonych do sprzedaży dzieciom i młodzieży w jednostkach systemu oświaty oraz wymagań, jakie muszą spełniać środki spożywcze stosowane w ramach żywienia zbiorowego dzieci i młodzieży w tych jednostkach, można przeczytać tutaj.
W większości mediów trwa festiwal zachwytów nad mądrością urzędników, których troska o dzieci wzniosła się na wyżyny. Chciałbym i ja przyłączyć się do chóru pochwał. Uważam, że rozporządzenie spełni niezwykle pozytywną rolę. Po pierwsze uświadomi dzieciom jak wielką troskę o nich wykazują funkcjonariusze ich państwa. Stąd już niedaleka droga do zrozumienia, że gdy już osiągną wiek uprawniający do udziału w wyborach, będą miały szansę się odwdzięczyć. Po drugie wyzwoli inicjatywę i przedsiębiorczość uczniów. Gdy szkolne sklepiki zostaną pozamykane (nie mam wątpliwości, że splajtują), wielu uczniów wpadnie na pomysł handlu obnośnego. Będą kupować w hurtowniach colę, chipsy, słone paluszki i batoniki, a następnie, w czasie przerw sprzedawać swoim koleżankom i kolegom. Oczywiście z odpowiednią marżą. Ciekawy jestem jak zostanie rozwiązany problem przenośnej smażalni frytek (takiej żeby się zmieściła w tornistrze) ale jestem pewien, że sposób się znajdzie. I świeżutkie, pachnące frytki, obficie posolone, będą spożywane na dużych przerwach w szkolnych ubikacjach.
Dodam jeszcze, że sam jestem zwolennikiem zdrowego odżywiania się. Ale jestem jednocześnie przeciwnikiem zmuszania do tego innych. Ponieważ dzieci nie mają na ogół wyrobionej zdolności krytycznej oceny otaczającej rzeczywistości, za wykształcenie w nich pożądanych nawyków, odpowiedzialni są rodzice. Robienie tego metodą opisaną powyżej odniesie zapewne skutek odwrotny od oczekiwanego. I to jest właśnie tytułowe wylewanie dziecka z kąpielą.
Bardzo dobry wpis, dokładnie oddaje to, co większość ludzi, z piszącym te słowa włącznie, ma na myśli.
Pozdrawiam.
Niestety, moja wypowiedź się nie spodoba na pewno wielu osobom, ale powiem co myślę. Szkolne sklepiki byłyby zbędne zupełnie w zakresie spożywczym, gdyby rodzice bardziej odpowiedzialnie podchodzili do swoich obowiązków. Jestem rodzicem dwójki dorosłych już dzieci. Przez cały okres ich edukacji, aż do matury nie zdarzyło mi się wypuścić dziecka z domu do szkoły bez zjedzenia śniadania i przygotowania drugiego śniadania do szkoły. W okresie licealnym wymagało to ode mnie wstawania o 5 rano, bo dzieci dojeżdżały do szkoły i wychodziły z domu o szóstej. Przeżyłam te 4 lata i żyję nadal.
Natomiast jako belfer miałam możliwość przez wiele lat obserwować uczniów w mojej szkole. I stwierdzam, ze dzieci były bardziej zadbane w czasach, gdy większość matek pracował, niż teraz, gdy większość siedzi w domu. Przed 8-mą pobliski sklepik spożywczy był oblężony, bo mnóstwo dzieciaków kupowało drożdżówkę na drugie śniadanie. Do niej często colę w puszce lub colo podobne świństwo gazowane w wielkiej butli 1,5 litrowej. Zdarzało się, że dziecku robiło się słabo i w czasie akcji ratunkowej moje pierwsze pytanie było ; „czy jadłeś w domu śniadanie”, na co najczęściej odpowiedź brzmiała „nie”. „dlaczego” – „bo wstałem zbyt późno”.
A co robiła mama, że dziecko wstało zbyt późno? Mamy obowiązkiem jest dopilnować, by dziecko wstało odpowiednio wcześnie, by zdążyło się umyć, ubrać, w spokoju zjeść śniadanie i zdążyć do szkoły bez gonitwy. Oczywiście pójść poprzedniego dnia spać o odpowiedniej porze, mieć w plecaku co należy i tylko tyle ile należy, żeby plecak nie ważył tony. Zdarzało się w plecakach stwierdzać niedojedzone buły sprzed paru dni z brudnymi papierkami, śmierdzące stroje gimnastyczne w dniu kiedy wuefu nie było, książki wszystkie jakie księgarnia dała.
Bycie rodzicem to jest odpowiedzialność i obowiązek. W internecie można znaleźć mnóstwo pomysłów na przygotowanie dzieciom ciekawego, smacznego i zdrowego drugiego śniadania do szkoły. Ale prościej jest dać dzieciakowi piątkę i powiedzieć „kup sobie coś na drugie śniadanie”.
Niestety, rodzice sami zwalają swoje obowiązki na państwo, na szkołę. I to jest tak powszechne w społeczeństwie, że jak dzieciak się źle zachowuje, to jest pytanie „jak ich w tej szkole wychowują” Zamiast „jak go w domu wychowali”. Dzieci wychowuje się od dnia urodzenia, nie od 6-tego, czy 7-go roku życia, gdy pójdzie do szkoły.
No, to może na tyle w tej kwestii, choć miałabym więcej do powiedzenia.
Dziękuję za cenne uwagi.
Dodałbym tylko, że fakt, iż część rodziców ochoczo przyjęła tezę o odpowiedzialności państwa (a nie rodziców) za wychowanie dzieci, wynika z wieloletnich zabiegów i indoktrynacji tegoż państwa. Odrębną kwestią jest natomiast nieodpowiedzialność, beztroska, czy wręcz głupota pewnej części rodziców. Nie wiem jak liczna jest ta grupa. Mam nadzieję, że nieliczna.
Na podstawie tego, jak dzieci przychodziły do szkoły zadbane i przygotowane, mogę stwierdzić, że niestety-dość liczna.
Poza tym człowiek ma rozum i wolną wolę. Działań podprogowych nie rozpoznaję, chyba, że ze str pewnej TV i radyja, które pewną agresję w ludziach wzbudza.
Za tzw zniewalającej komuny widziałam większą odpowiedzialność rodziców i większe przejęcie na siebie funkcji wychowawczych.
Jak to ktoś trafnie zauważył, nigdy w szkolnych sklepikach nie sprzedawano papierosów, a dzieci (i młodzież) jak palili tak palą 😉
Więc może po prostu wprowadźmy akcyzę na cukier? 😉