Księga zdziwień odc.25

 

Przetargi, które mają wyłaniać wykonawców robót zlecanych przez instytucje rządowe i samorządowe, byłyby idealnym sposobem rozstrzygania tego typu spraw, gdyby można było założyć uczciwość urzędników organizujących te przetargi, oraz uczciwość firm w nich startujących. Niestety, w wielu przypadkach jeden z tych warunków nie jest spełniony, a w bardzo wielu – nie są spełnione oba. Mimo to jakoś jednak udaje się budować drogi czy budynki, a także świadczyć różne usługi. Czasami pojawiają się jednak informacje, które budzą ogromne zdziwienie.

Właśnie, w portalu wnp.pl, przeczytałem artykuł o rozstrzygnięciu przetargu na budowę obwodnicy miejscowości: Kolbuszowa i Werynia. Przetarg został ogłoszony i rozstrzygnięty przez Podkarpacki Zarząd Dróg Wojewódzkich w Rzeszowie. Zdziwienie budzi fakt, że dwie najtańsze oferty zostały odrzucone ze względu na: ’rażąco niskie ceny’. Artykuł zawiera zbyt mało informacji, żeby można było sobie wyrobić jednoznaczną opinię. Bowiem możemy tu mieć do czynienia zarówno z urzędniczą manipulacją zmierzającą do zawarcia kontraktu ze z góry upatrzoną firmą, jak i z działaniem w dobrze pojętym interesie społecznym i wyeliminowanie firm – oszustów. Na czym miałoby polegać oszustwo tych firm? Otóż w branży budowlanej wiele firm balansuje na krawędzi bankructwa. Może być tak, że zarząd jakiejś firmy doskonale wie, że jest ona bankrutem i nic nie jest w stanie jej uratować. Taki zarząd ma prawny obowiązek złożenia wniosku o upadłość i jeśli tego nie robi to popełnia przestępstwo. W przeważającej liczbie przypadków zarządy nie składają wniosku o upadłość lecz starają się przedłużyć żywot firmy o ile się tylko da. Najlepszym do tego sposobem jest wygranie jakiegoś dużego przetargu, bo to zapewnia dopływ gotówki. Żeby wygrać przetarg trzeba z kolei zaoferować niską cenę. I zarządy wielu firm decydują się na taki krok z pełną świadomością, że jest to zwykłe oszustwo, bowiem za zaoferowaną cenę nie uda się zrealizować zamówienia. W trakcie budowy firma definitywnie utraci płynność i zbankrutuje, ale o pół roku lub rok później, niż miałoby to miejsce w przypadku braku kontraktu na budowę. A jeśli w międzyczasie uda się wygrać kolejny przetarg, składając kolejną oszukańczą ofertę, to żywot firmy przedłuża się o kolejne lata. Bardzo wiele firm tak działa. Ba, wielu firmom udaje się stworzyć w ten sposób piramidę finansową i może się zdarzyć, że któreś z wcześniejszych kontraktów zostaną ukończone pomimo zaniżonej ceny, bo są finansowane z pieniędzy z kolejnych kontraktów. Oczywiście im później nastąpi upadek tym jest on boleśniejszy dla samej firmy, banków ją kredytujących, czy podwykonawców.

Nie wiem, czy w przypadku przetargu na Podkarpaciu, taka sytuacja miała miejsce i nie podejmuję się tego ocenić. Moje zdziwienie budzi fakt, że urzędnicy mają w ręku takie narzędzie, jak odrzucenie oferty ’ze względu na rażąco niską cenę’. Miałoby to sens, gdyby było obwarowane innymi jeszcze przepisami; np. obowiązkiem złożenia do prokuratury zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez firmę, której oferta została odrzucona. W przeciwnym przypadku, jest zaproszeniem do urzędniczych manipulacji.

W opisywanym przypadku budżet inwestora ustalono na 64 mln złotych, odrzucone zostały oferty opiewające na: 29 i 33 mln zł, wygrała oferta opiewająca na 46,8 mln zł.

 

Udostępnij wpis

Podobne wpisy

0 0 głosów
Ocena arykułu
guest
4 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz T.
Łukasz T.
9 lat temu

Powiem coś od siebie w tym temacie. Brat pracuje w firmie, która często staje do przetargów na prace w Państwowych instytucjach, pracuje w branży już pare lat zna więc ludzi z urzędów i rozmawia z nimi na koleżeńskiej stopie. Wielu z nich (wiem, wiem urzędnicy ale nigdy nie lubiłem uogólnień) widzi jaki system przetargów jest chory ale nic z tym nie może zrobić bo wytyczne idą z góry. Firma brata jest typem solidnej w swojej branży, która nigdy nie jest najtańsza ale jakość produktów i usługi jest najwyższa.
Panowie z urzędów często się żalą, że właśnie ich chcieliby na wykonawcę danej roboty bo współpracowali już wcześniej i wiedzą jak dobrze, szybko i profesjonalnie pracują i jak nie ma nigdy kłopotów z ich produktami w przyszłości ale nie mogą tak po prostu postawić na dobrego kontrachenta, który się już sprawdził bo wg. wytycznych zawsze musi być najtaniej. Tylko, że to najtaniej często wychodzi najdrożej na dłuższą metę. Wielu urzędników to wie, brat i jego firma to wiedzą ale Ci u góry zdają się nie. I taki urzędnik „na dole” nic nie może zrobić nawet jak widzi, że bierze partaczy to musi bo dali w przetargu najniższą cenę. Jak by wziął kogoś droższego to może polecieć ze stanowiska a najmniej gęsto się tłumaczyć i narazić na nieprzyjemności.

Ergo… system przetargów jest chory u podstaw zakładając cenę najważniejszym faktorem!

W budowlance np. ważna jest gwarancja udzielana na inwestycje tylko co z tego jak duże firmy zakładają firmy córki tylko pod jedno duże zlecenie aby zaraz po ogłosiłu upadłość i umyły ręce. Na papierze może i jest wtedy gwarancja na most czy drogę na 30 lat ale gwaranta przecież już z założenia miało nie być…

Ten chory system w ogóle nie zakłada takiego czegoś jak solidność i renoma firmy wynikająca z jej długiej obecności na rynku.

Maciej
Maciej
9 lat temu
Odpowiedz do  Łukasz T.

To prawda, co piszesz… Choć niektóre ciała (np izby architektów) zabraniają członkom udziału w przetargach typu „cena 100%”… Inna sprawa, czy to ma sens.
Co do choroby systemu – pełna zgoda!
Tylko że ja twierdzę, że to choroba nieuleczalna… 🙂

Maciej
Maciej
9 lat temu

A ja, dla odmiany, opowiem taką historię:
Przypadek z życia wzięty – rok 2011, duże miasto wojewódzkie. Przetarg na prace projektowe, projekt wielobranżowy. Startuje duża, POWAŻNA firma, zatrudniająca prawie 30 inżynierów. Daje cenę nieco ponad 2oo tys, wszyscy inni zaczynają od prawie 330.000.
– Dlaczego tak mało? – zapytałem dyrektora, bo wówczas współpracowaliśmy (… co trwa do dziś, z sukcesami – pozdrawiam, panie Arku).
– Ano dlatego, że mam 30 inżynierów, każdy średnio po 3 tys miesięcznie, co daje 90 tys. Prace będą trwać 2-3 miesiące, koszty na poziomie 30%, czyli zostanie ok 120 tysięcy. To rzeczywiście mniej niż projekt wart, za oferowaną cenę (200 tys) nie ma szans tego zrobić z zyskiem, ale… jest szansa ZNACZNIE ZMNIEJSZYĆ STRATĘ firmy. Nie robiąc nic wydam 180 tys, wygrywając przetarg – tylko ok 100 tysięcy.
Mamy kapitał (właściciel nad Sprewą, wyraził zgodę na taki „numer”) – następny duży temat, na który czekamy, będzie w październiku, czyli za 3 miesiące – więc CZYSTA LOGIKA mówi, że „idąc w dumping” stracimy mniej.

A więc – zyskamy.

Po wysłuchaniu tych wyjaśnień, uznałem że ten dyrektor miał rację! I z ekonomicznego punktu widzenie to nie było dla niego głupie.
A skończyło się to tak: projekt zrobili, zarobili (tj, zminimalizowali stratę), przeczekali do października, przyszedł ten planowany temat za prawie 0,8 mln i wszyscy zadowoleni…

I co, czy zawsze wyrzucać tych z rażąco niską ceną? Czy najpierw spytać dlaczego tak nisko? Jak widać, ekonomika nie wygląda tak prosto, jak się zdaje na pierwszy rzut oka…
A co do solidności, renomy – z tym jest zawsze problem, gdy chodzi o publiczne pieniądze… Prywatne liczy się inaczej – czyt.: rozsądniej.

Pozdrawiam.