Hasło: ’utrudnić życie, skomplikować przepisy’, przyświeca naszym władzom od dawna. Jednak w ostatnim czasie przybrało rozmiar istnej plagi. Przeciętny obywatel staje się dla władzy, coraz większym wrogiem, którego należy trzymać na krótkiej smyczy. Przejawia się to w wielu dziedzinach życia, a jedną z nich jest karanie kierowców za ’wykroczenia’. Warto tu zauważyć, że przytłaczająca większość kierowców jeździ bezpiecznie i rozważnie. Jest też oczywiste, że istnieje pewien margines szaleńców, którzy stwarzają rzeczywiste zagrożenie dla innych. Tych nielicznych szaleńców nie powstrzyma żadne zaostrzenie przepisów, ani żaden, najbardziej nawet wymyślny, system kar; zawsze pozostaną szaleńcami. Natomiast komplikowanie systemu kar i zaostrzanie przepisów, uderza w zwykłych obywateli – kierowców, którzy jak napisałem wcześniej, jeżdżą rozważnie, bezpiecznie i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem.
Jednak jeżdżenie rozważne i zgodne ze zdrowym rozsądkiem, nie jest jednoznaczne z jeżdżeniem zgodnie z przepisami. Weźmy taki przykład: mamy ostry łuk drogowy, przed którym powinien stanąć znak ograniczenia prędkości. Ktoś, kto ustala dopuszczalną prędkość zakłada, że łuk ten musi bezpiecznie pokonać rozklekotana ciężarówka, jadąca w deszczu. Więc wychodzi mu 40 km/h i taki znak ograniczenia prędkości ustawia. Ale nowoczesny samochód osobowy, przy suchej nawierzchni, pokonuje ten łuk całkowicie bezpiecznie z prędkością 70 km/h. I tak właśnie zrobi większość kierowców; zwolni do około 70 km/h, czyli zachowa się racjonalnie i rozsądnie, ale złamie przepisy. A akurat za tym łukiem lubi się ustawiać policja z radarem.
Tu pojawia się kolejny, bardzo ważny problem. Policja przeprowadza kontrole prędkości na ogół nie tam, gdzie jest niebezpiecznie (bo tam większość kierowców zwalnia i nie byłoby kogo karać), lecz tam, gdzie jest duże prawdopodobieństwo, że wszyscy będą jechać z większą prędkością, niż jest dozwolona. Jak np. na wylotówce z Warszawy w kierunku Sochaczewa, gdzie jest dwupasmowa jezdnia posiadająca po 3 pasy ruchu w jedną stronę. Nie ma tam żadnego ruchu pieszych, droga jest prosta i ma znakomitą nawierzchnię. Na wcześniejszym odcinku drogi był znak ograniczenia prędkości do 70 km/h, ale na tym, o którym piszę – już nie. Czyli dopuszczalna prędkość wynosi 50 km/h. Jest to oczywiście całkowicie oderwane od życia i nikt przy zdrowych zmysłach nie zwalnia tam do takiej prędkości. Nie muszę dodawać, że jest to jedno z ulubionych miejsc kontroli radarowych. Jadąc tam z rozsądną prędkością 80 – 90 km/h, można stracić prawo jazdy.
Powyższe refleksje przyszły mi do głowy, gdy przeczytałem o zmianach zasad naliczania i redukcji punktów karnych kierowców przekraczających przepisy, które wejdą w życie 1 stycznia 2017 roku. Są one tak skomplikowane, a przy tym tak drakońskie, że jeżą włosy na głowie. Są też bardzo, ale to bardzo, obszerne. Spróbowałem zebrać w punktach najważniejsze z nich. Proszę zwrócić uwagę na punkt 4, gdyż jest to wyjątkowy kretynizm, nawet jak na możliwości polskiego Sejmu.
- Wprowadzony zostaje tzw ’okres próbny’, który wynosi dwa lata. Objęci nim zostaną wszyscy kierowcy, którzy uprawnienia do kierowania zdobędą po 1 stycznia 2017 roku, jak również ci, którzy wcześniej utracili prawo jazdy i musieli ponownie zdawać egzamin. Jeśli w okresie próbnym kierowca popełni dwa wykroczenia, to okres ten zostanie wydłużony o kolejne dwa lata.
- Jeśli w wydłużonym okresie próbnym, kierowca popełni trzy wykroczenia lub jedno przestępstwo, to definitywnie traci prawo jazdy.
- Kierowcy, którzy uzyskają prawo jazdy po 1 stycznia 2017 roku, będą mieli obowiązek odbycia (pomiędzy czwartym a ósmym miesiącem od wydania prawa jazdy), dwugodzinnego kursu doszkalającego w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego, oraz godzinnego szkolenia praktycznego w Ośrodku Doskonalenia Techniki Jazdy. Oba szkolenia – oczywiście na koszt kierowców.
- Przez pierwsze osiem miesięcy od uzyskania prawa jazdy, nowo upieczonych kierowców będą obowiązywały inne limity prędkości, niż pozostałych kierowców, mianowicie: 40 km/h na obszarach zabudowanych, 80 km/h poza nimi, oraz 100 km/h na autostradach. Ale, uwaga, uwaga: limity te są bezwzględne i nie zależą od znaków ograniczenia prędkości. Czyli np. na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie, gdzie na wielu odcinkach są znaki ograniczające prędkość do 80 km/h, nowi kierowcy będą mogli się poruszać z prędkością nie większą niż… 40 km/h (obszar zabudowany).
- Kierowcy, którzy zgromadzą 24 punkty karne, będą odsyłani na ’szkolenia reedukacyjne’. Będą musieli je odbyć w ciągu miesiąca od otrzymania stosownej decyzji, oczywiście na własny koszt. I tu największa niespodzianka i największe utrudnienie: szkolenia takie będą trwały 28 godzin (czyli praktycznie tydzień).
- Po odbyciu szkolenia, kierowcy będą objęci okresem próbnym trwającym… 5 lat! Jeśli w ciągu tego okresu znowu zbiorą 24 punkty karne, to będą musieli ponownie odbyć kurs na prawo jazdy i ponownie zdać egzamin. A po jego zdaniu zostaną objęci 2-letnim okresem próbnym, który będzie można im przedłużyć o kolejne 2 lata.
Przy okazji wprowadzenia tych drakońskich przepisów warto sobie uświadomić, że w ostatnich kilku latach, liczba wypadków na polskich drogach systematycznie maleje. W jeszcze szybszym tempie maleje liczba osób, które poniosły śmierć w tych wypadkach. Bo liczba wypadków zależy w głównej mierze od jakości dróg i jakości/sprawności pojazdów, a dopiero w dalszej kolejności od kierujących nimi. Komplikowanie przepisów i zaostrzanie kar dla przeciętnych kierowców, nie przynosi poprawy bezpieczeństwa i zapewne nie o to chodziło ustawodawcy. Głównym celem był fiskalizm – czyli wyciśnięcie jak największych pieniędzy z tej grupy obywateli, która dysponuje samochodami lub motocyklami. Obciążanie tej grupy dodatkowym parapodatkiem jest, z punktu widzenia władzy bezbolesne, bowiem jest to grupa niemal doskonale rozproszona, więc jej zorganizowanie się, celem wyrażenia swojego sprzeciwu – jest bardzo mało prawdopodobne. Nasza władza jest nastawiona wrogo do wszystkich obywateli, ale ostrze swojej wrogości kieruje głównie przeciw tym, którzy są całkowicie bezbronni. Ci którzy są dobrze zorganizowani i potrafią się czynnie przeciwstawić wrogim decyzjom – są bezpieczni. Na razie.
Bardzo się cieszę, że ktoś poruszył ten temat. Nie jest tajemnicą, że państwo chce na nas zarabiać, ba, nawet oni sami z tym się jakoś mocno nie kryją. Pamiętam wywiad z jakimś człowiekiem z policji, gdy rozmawiano o nowym fotoradarze, powiedział, że inwestycja zwróci się po jakimś czasie (nie pamiętam jakim). INWESTYCJA, ZWRÓCI SIĘ! To chyba dokładnie wyjaśnia o co chodzi, bo raczej nie o bezpieczeństwo. No ale cóż, 500+ trzeba jakoś sfinansować.
Jak to dobrze, że PJ mam od 2010 roku.
Co do punktu 4-ego, to już widzę, jak młodzi kierowcy karnie i potulnie zwalniają do 40 km/h na trasie, gdzie można jechać szybciej (wg znaków), a reszta uczestników ruchu drogowego toleruje to z wyrozumieniem.
Panie Janie, dobrze że przynajmniej nie zaczynają regulować mody męskiej i w tej kwestii wolny wybór 😉
„Mamy wolny wybór” – miało być.
Pkt. 4 mnie zmrozil. Przecież to stwarza zagrożenie w ruchu. I co z artykułem 19? Pkt. 2 mówi jasno: 2. Kierujący pojazdem jest obowiązany:
1) jechać z prędkością nieutrudniającą jazdy innym kierującym;
Jeszcze fajniej będzie jak się tę liczbę wypadków podzieli przez liczbą samochodów w kraju – jeszcze bardziej będzie widać jej zmniejszanie się. Na polskich drogach jest coraz bezpieczniej, a średnie prędkości przejazdu między miastami rosną – i jedno, i drugie jest zasługą budowania coraz lepszych dróg (ekspresowe, autostrady, czasami dwupasmowe odremontowane krajówki).
A jeszcze ciekawiej byłoby, gdyby autor wstawił ranking krajów UE prezentujący liczbę zabitych w przeliczeniu na milion mieszkańców, gdzie Polska zajmuje szóste miejsce od końca…
Równie dobrze mógłby wskazać Rosję, wszak też leży niedaleko nas w Europie. Nie sądzę, aby celem w życiu było porównywanie się do lepszych i patrzenie jak to u nas jest słabo – ważniejszym jest, aby było u nas coraz lepiej.
A ja zawsze sądziłem, że poprawiając się dążę do bycia lepszym, czyli porównuję się z lepszymi.
Dążenie do bycia lepszym od tego jakim się było kiedyś, a porównywanie się z lepszymi to dwie różne rzeczy. Można patrzeć na PKB Szwajcarii i mówić, że u nas jest do kitu, można patrzeć na PKB Konga i cieszyć się w jakim rozwiniętym kraju żyjemy – żadna z tych perspektyw nie dam odpowiedzi na pytania, czy dążymy do bycia lepszymi.
Można próbować budować odpowiednio dobrane grupy referencyjne i poruszać się w ich ramach – ale akurat UE jest kiepską grupą dla nas, kraje Europy Zachodniej startowały z zupełnie innej pozycji i miały inną historię geopolityczną przez ostatnie 200 lat.
wszystko ładnie i całkowicie zgadzam się z oburzeniem, mam jednak uwagę co do wykresów przez Pana przygotowanych. aby były rzetelne powinny się zaczynać od 0 na osi y. takie prezentowanie danych w wykresach to manipulacja. liczba wypadków spadła o ~20% a ofiar o ~25% w okresie 5 lat, natomiast wykresy skonstruowane są tak jakby te liczby spadły o 50%
To tak samo jak z ochroną środowiska. Mało kto wie, że tak naprawdę jedynie norma EURO1 zawierała limity dopuszczalnych wartości emisji spalin w całym zakresie obrotowym silnika. Kolejne normy, to konkretne wartości obrotów silnika, przy których wartości emisji muszą być mniejsze niż założone. Innymi słowy, pojazd spełniający normę EURO6, sumarycznie wcale nie musi emitować mniej szkodliwych substancji niż pojazd spełniający jedynie normę EURO1. Owszem – w zadanych punktach pomiarowych, będzie emitował mniej (np. dzięki właściwemu zaprogramowaniu sterownika). Ale w pozostałym zakresie obrotowym silnika nikt tego nie sprawdza.
Ale politykom wystarczy to do szarad z obywatelami i straszenia wycofaniem z ruchu pojazdów niespełniających np. norm EURO4. Oficjalnie wszystko w trosce o środowisko, a tak naprawdę chodzi o nabicie sprzedaży nowych samochodów, na które przeciętnego obywatela po prostu nie stać (przyjęło się, że obywatela stać na samochód, który stanowi sześciokrotność jego miesięcznego wynagrodzenia). Przez to, że użytkownicy starszych pojazdów zapłacą podatek, powietrze nie stanie się czyściejsze. Te 500 zł rocznie nie zniechęci ludzi do złomowania pojazdów, za to znacząco zwiększy wpływy do budżetu.
Nowych kierowców będzie obowiązywać w terenie zabudowanym 50 km/h przez całą dobę, a nie 40 km/h, więc to oczywista bzdura ze strony Autora.
„Tych nielicznych szaleńców nie powstrzyma żadne zaostrzenie przepisów, ani żaden, najbardziej nawet wymyślny, system kar; zawsze pozostaną szaleńcami.” Wg danych policji zatrzymywanie prawa jazdy na 3 miesiące działa – spadła ilość wypadków zabitych i rannych, czyli jednak zaostrzanie przepisów działa na piratów.
„Jadąc tam z rozsądną prędkością 80 – 90 km/h, można stracić prawo jazdy.” Prawo jazdy można stracić w takim miejscu po przekroczeniu 100 km/h (co chyba trudno zrobić przepadkiem, jeśli używa się głowy w trakcie prowadzenia), więc kolejne minięcie się z prawdą…
Poza tym w wielu krajach poprawę bezpieczeństwa osiągnięto łącząc budowę dróg z zaostrzaniem przepisów. Swoją drogą mandaty w Polsce są niewygórowane porównując je z innymi krajami, w których – co ciekawe – polscy kierowcy przestrzegają przepisów chętniej niż w Ojczyźnie.
Moim zdaniem artykuł ma na celu bronić kierowców jeżdżących „szybko, ale bezpiecznie”, dzięki którym wciąż Polska jest w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o liczbę zabitych w przeliczeniu na liczbę mieszkańców – dlaczego o tym rankingu nie jest wspomniane we wpisie?
„Wg danych policji zatrzymywanie prawa jazdy na 3 miesiące działa – spadła ilość wypadków zabitych i rannych, czyli jednak zaostrzanie przepisów działa na piratów.”
Jak chcesz udowodnić, że spadek ilości wypadków wywołany został odbieraniem prawa jazdy na 3 miesiące? Ilość wypadków systematycznie spada od 1997 roku. Ani po wprowadzeniu wideorejestratorów, ani po wprowadzeniu odbierania prawa jazdy nie nastąpił żaden drastyczny spadek ilości wypadków.
Fakty są dwa:
1. Nastąpił spadek wypadków,
2. Wprowadzono odbieranie prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/h w terenie zabudowanym.
Równie dobrze można powiedzieć, że to globalne ocieplenie działa na piratów drogowych.
„Prawo jazdy można stracić w takim miejscu po przekroczeniu 100 km/h (co chyba trudno zrobić przepadkiem, jeśli używa się głowy w trakcie prowadzenia), ”
Teren zabudowany to nie tylko centrum Warszawy. Znak D-42 potrafi być postawiony przy drodze krajowej, gdzie warunki infrastrukturalne w żaden sposób nie wskazują na teren zabudowany i niczym nie różnią się od sytuacji przed znakiem. Wystarczy nie zauważyć znaku – bo np. na jego wysokości wyprzedzało się ciężarówkę, która go przysłoniła, znak został zasłonięty gałęziami drzew lub tabliczką z informacją o skupie europalet. W takiej sytuacji kierowca jest przekonany o dozwolonej prędkości do 90 km/h. Biorąc pod uwagę błąd wskazań licznika, inny niż standardowy rozmiar kół, błąd paralaksy czy nawet chwilowe zagapienie się, bez problemu można przekroczyć te 100 km/h i stracić prawo jazdy.
http://www.brd24.pl/spoleczenstwo/stracisz-prawo-jazdy-wsrod-pol-lak-polsce-czesto-zle-wyznacza-sie-obszar-zabudowany/
„Swoją drogą mandaty w Polsce są niewygórowane porównując je z innymi krajami,”
Wystarczy uwzględnić siłę nabywczą i zdanie staje się mitem. Weźmy np. Niemcy.
Przekroczenie prędkości o 51 km/h w terenie zabudowanym wiąże się z zakazem prowadzenia pojazdów na dwa miesiące i mandatem w kwocie 280 euro. Ponieważ w Niemczech siła nabywcza obywateli jest ponad 4x wyższa, Niemiec odczuje taki mandat tak samo jak Polak ukarany mandatem niespełna 250 zł.
Najniższa krajowa w Niemczech to 1 473 euro. Mandat 280 euro stanowi 19% najniższego miesięcznego wynagrodzenia.
Najniższa krajowa w Polsce to 1 850 zł. Mandat 500 zł stanowi 27% najniższego miesięcznego wynagrodzenia.
Dodajmy, że przekroczenie prędkości o 51 km/h w terenie zabudowanym w Polsce skutkuje mandatem w wysokości 500 zł i odebraniem prawa jazdy na 3 miesiące.
„co ciekawe – polscy kierowcy przestrzegają przepisów chętniej niż w Ojczyźnie.”
Nie widzę w tym nic ciekawego. Polak na wakacjach to ciągle Polak i z przekroczeniem granicy nie zaczyna zarabiać w Euro. Zatem mandat w wysokości 280 euro, to dla niego wydatek 1 215 zł (66% najniższego wynagrodzenia). W dodatku utrata prawa jazdy na 2 miesiące, to kolejny gigantyczny wydatek związany z przerwaniem wakacji, przejazdem do domu, odholowaniem samochodu lub kolejnym powrotem po samochód. Odholowanie lub doba parkingowa to również koszty liczone w euro.
Zresztą w Niemczech przejazd z punktu A do B odbywa się za pomocą darmowych autostrad, a nie ledwo trzymających się kupy dróg krajowych prowadzonych przez wsie i miasta, dlatego i do przekroczenia prędkości dochodzi rzadziej.
„Moim zdaniem artykuł ma na celu bronić kierowców jeżdżących „szybko, ale bezpiecznie”, dzięki którym wciąż Polska jest w europejskiej czołówce,”
Błąd logiczny. Kierowca jeżdżący szybko ale bezpiecznie, jeździ bezpiecznie, więc nie powoduje wypadków. W przeciwnym wypadku jeździ szybko, ale niebezpiecznie. A ustawa zmienia zasady dotyczące kierowców którzy świeżo otrzymali uprawnienia, a nie tych, którzy na drogach czują się na tyle pewnie, by pozwalać sobie na znaczące podwyższanie swojej średniej prędkości.
„dzięki którym wciąż Polska jest w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o liczbę zabitych w przeliczeniu na liczbę mieszkańców”
Bo nikt nie udowodnił, że śmierć nastąpiła w wyniku przekroczenia granicznej, bezpiecznej prędkości. Kraje zachodnie cechują się lepszą i skuteczniejszą służbą zdrowia, a samochody są statystycznie nowsze i przez to dużo bezpieczniejsze. Do tego inne warunki infrastrukturalne.
Dzięki za bardzo wnikliwe podejście do tematu.
Fajna odczuciami przy czytaniu wykresu, gdzie skala nie zaczyna od zera.
A jakie to ma znaczenie, od jakiej wartości zaczyna się skala ? Wykres przedstawia graficznie problem ujęty liczbowo – wystarczy przeczytać wartości i wszystko jasne. No, może nie dla każdego.
Ja myśle, ze te zasady idą w dobrym kierunku, mimo pewnych niedoskonałości.
Zabieranie prawa jazdy przy przekroczeniu prędkości w terenie zabudowanym rownież, mino że ostatnio zostałem nagrany z przekroczeniem 119/70, czyli prawie straciłem. Zachowałem sie jak pirat drogowy po wizycie u dentysty włączając przycisk turbo w aucie. Takie zachowania należy stanowczo karać.
Odesłanie na obowiązkowy kurs po zebraniu 24 punktów tez jest dobrym pomysłem. Trzeba się naprawdę postarać, aby to zrobić. Nadzór nad recydywistami? Czemu nie?
Są jeszcze dwa poważne grzechy kierowców, które mnie niesamowicie irytują:
– rozmawianie przez telefon trzymany w dłoni (nie stać ich na zestaw głośnomówiący i generują zagrożenie na drodze)
– nieużywanie kierunkowskazów zgodnie z przeznaczeniem (jakim egoistą trzeba byc aby włączać kierunkowskaz w momencie skrętu, gdy w większości przypadków nikomu to nie jest potrzebne; przez takich ludzi tworzą sie korki)
Karanie karaniem, natomiast najważniejsza jest edukacja i mam nadzieję, że te kursy z pieniędzy piratów drogowych przyniosą należyty skutek. Jak bedzie, zobaczymy.
Generalnie dla przestrzegania przepisów drogowych dużo ważniejsza jest nieuchronność kary niż jej surowość – nikła szansa, że zostanie Ci odebrane prawo jazdy nie jest takim straszakiem, jak 90% pewności, że dostaniesz 100 zł mandatu na co drugim skrzyżowaniu.
W zupełności się zgadzam. Właśnie podobną odpowiedź dałem na Facebooku czytelnikowi, który uważał, że jest prosta zależność pomiędzy surowością kar a liczbą wykroczeń/przestępstw. Napisałem: ’założenie, że wysokie kary odstraszają przestępców, jest błędne. Praktyka wszystkich krajów z naszego kręgu kulturowego pokazuje, że nie ma takiej zależności. Przestępców odstrasza świadomość nieuchronności kary, a z tym jest u nas fatalnie. Im bardziej skomplikowane przepisy, tym nieuchronność kary jest bardziej iluzoryczna. Natomiast wprowadzanie przepisów oderwanych od życia i od powszechnego poczucia sprawiedliwości, wytwarza u przeciętnych obywateli, odruch pogardy dla prawa, co jest zjawiskiem bardzo groźnym dla funkcjonowania państwa prawa’. Jednak nie przekonałem czytelnika, pozostał on przy swoim zdaniu.
Zgadzam się. Nawet sam miałem napisać o nieuchronności. Z tego, co ostatnio czytałem, powstaje aplikacja na smartfony nagrywająca poczynania kierowców na drogach i klasyfikujące ich wybryki. Każdemu sie zdarza łamać przepisy, ale ci łamiący je notorycznie, nie są wcale dobrymi, bezpiecznymi kierowcami, bo zagrażają życiu innych. A auto w rękach nonszalanckiego kierowcy to śmiertelna broń. I nie chodzi o terrorystów, tylko zwykłych ludzi.
Natomiast moją myślą przewodnią poprzedniego komentarza było to, ze dobrze, gdy kierowca po zebraniu 24 punktów idzie na przymusowy kurs kultury i bezpieczeństwa jazdy (z własnej kasy) a po nim jest „na obserwacji” (obecnie z tego co pamietam od razu traci prawko).
3 miechy bez prawka dają szanse na przemyślenie swojego stosunku do świata.
Pogromcy Mitów (MythBusters) wykazali, że prowadzenie rozmowy telefonicznej przez zestaw głośnomówiący lub słuchawkowy jest tak samo absorbujące uwagę jak przez telefon trzymany przy uchu. Jedyna korzyść jest taka, że w czasie rozmowy przez głośnomówiący, ma się albo obie ręce na kierownicy, albo przynajmniej ta druga nie jest zajęta.
Demonizuje się ten telefon komórkowy, a nikt nie zwraca uwagi na kierowców spożywających posiłki w czasie prowadzenia pojazdu lub kobiety robiące sobie po drodze makijaż (nie mówiąc już o prowadzeniu w szpilkach). Nieporozumieniem jak dla mnie jest dopuszczenie do ruchu pojazdów, które zamiast fizycznych przycisków i pokręteł mają jeden wielki dotykowy ekran. Wykonanie na nim jakiejkolwiek czynności jest znacznie bardziej absorbujące uwagę. Kiedyś chcąc wyłączyć grzanie foteli, musiałem przejść przez kilka menu i w tym czasie mało nie wjechałem w pojazd przede mną. W moim samochodzie po omacku mogę zlokalizować pokrętło podgrzewania fotela i go wyłączyć.
Faktycznie. Ekran potrafi rozpraszać. Wole jednak telefon podłączony do ekranu dotykowego w aucie niż manipulacje smartfonem. To bezpieczniejsze.
Swoja drogą brałem udział w wypadku (jako pasażer), gdzie włączając sie do ruchu z podporządkowanej uderzył w nas policjant (w cywilu) bawiący sie telefonem podczas tego manewru!
Mam wrażenie, że cała – skądinąd ciekawa – dyskusja, toczy nieco z boku mojej podstawowej tezy. Bo ja nie mam nic przeciwko karaniu kierowców, którzy stanowią rzeczywiste zagrożenie. Mnie chodzi o to, że w przytłaczającej większości przypadków, karani są kierowcy nie stanowiący żadnego zagrożenia. Policja swoje łapanki urządza tam, gdzie najłatwiej jest się obłowić. Czyli np. tam, gdzie prawie wszyscy kierowcy przekraczają dozwoloną prędkość, bowiem ograniczenie prędkości jest tam sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Jak na wylotówce z Warszawy, o której pisałem. Dzieje się tak m.in. dlatego, że założenia systemu są błędne. Jest ustalony plan wpływów z mandatów i żeby go wyrobić policja czyha na kierowców nie tam, gdzie są niebezpieczne miejsca, lecz tam, gdzie ukarze szybko wielu kierowców. Czyli tam, gdzie rozsądną i bezpieczną prędkością jest np 80 km/h, ale wolno jechać z prędkością nie większą niż 50 km/h.