Poznańska pracownia krawiectwa miarowego Krupa & Rzeszutko należy do najstarszych i najbardziej znanych w Polsce; działa nieprzerwanie od roku 1926. I choć w okresie niemieckiej okupacji, a później PRL-u przeżywała trudne chwile, to jednak przetrwała dzięki zapobiegliwości, pracowitości i pasji kolejnych pokoleń. Dziś cieszy się zasłużoną renomą i szacunkiem klientów. Zdjęcie, które wybrałem jako zdjęcie główne wpisu ma wymiar symboliczny. Na pierwszym planie widzimy powiększoną i oprawioną w ramy starą fotografię, na której uwiecznieni zostali Antoni Krupa i jego żona Maria. To właśnie Antoni otworzył w roku 1926 swoją pracownię krawiecką, dając początek krawieckiej sagi. Fotografię trzymają przedstawiciele kolejnych pokoleń: pan Henryk Krupa (rocznik 1930 – syn Antoniego), jego córka Elżbieta Rzeszutko i wnuk Karol Rzeszutko. Wszyscy kontynuują rodzinną tradycję krawiectwa miarowego i wszyscy pozostają czynni zawodowo wykonując codziennie swoje obowiązki w pracowni.
Antoni Krupa otworzył swoją pracownię krawiecką w domu rodzinnym w miejscowości Buk pod Poznaniem. W roku 1940 został wysiedlony ze swojego domu przez okupantów, ale z powodzeniem kontynuował pracę w innym miejscu. Zapotrzebowanie na usługi krawieckie było wówczas bardzo duże. Zamówienie garnituru u krawca było wtedy jedynym sposobem wejścia w jego posiadanie. Trzeba było tylko uprzednio spełnić dodatkowy warunek: wejść w posiadanie odpowiedniego materiału, co było dość trudne. Ówczesny krawiecki model biznesowy był taki, że klienci zgłaszali się z własnym materiałem, zaś po stronie krawca leżało zapewnienie dodatków, podszewek, wypełnień itp. W czasie okupacji (ale także później – jeszcze przez wiele lat po wojnie) popularna też była usługa nicowania, czyli prucia starych ubrań i szycia ich na nowo po odwróceniu tkaniny na drugą stronę. Pan Henryk Krupa wspomina, że przenicowany garnitur był jak nowy. Henryk, syn Antoniego i Marii, do dziś aktywnie pracujący w rodzinnym biznesie, rozpoczął naukę krawieckiego fachu już po wojnie – w roku 1946. Uczył się u swojego ojca, ale żeby spełnić wymogi Izby Rzemieślniczej, musiał podpisać z ojcem Umowę o naukę. Umowa ta, oprawiona w ramki, wisi dziś na ścianie pracowni obok innych pamiątek. A także obok podniszczonej blaszanej tabliczki w wymalowaną sentencją z filmu Miś Stanisława Barei.
Warto wiedzieć, że w 3-tysięcznym powojennym Buku było 12 zakładów krawieckich specjalizujących się krawiectwie męskim. Dziś miasto liczy ponad 6 tysięcy mieszkańców, ale nie wiem czy jest tam choćby jeden krawiec szyjący na miarę. Rodzina Krupów przeniosła się na stałe do Poznania w roku 1964. Niestety zaczął się zły czas dla indywidualnego krawiectwa a także dla rzemiosła w ogóle. Władze PRL były nastawione wrogo do wszelkiej indywidualnej inicjatywy obywateli i starały się ją tępić na różne sposoby. M.in. zmuszały do zakładania spółdzielni, które było im łatwiej kontrolować niż pojedynczych rzemieślników. Ci, którzy zdecydowali się pozostać przy działalności indywidualnej, na każdym kroku natykali się na trudności. Nic dziwnego, że pani Elżbieta – córka Henryka – nie widziała swojej przyszłości w krawiectwie i kształciła się w innym zawodzie. Podobnie jej syn Karol, który po studiach na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu został logistykiem i trafił do korporacji. A jednak los sprawił, że najpierw pani Elżbieta, a później także pan Karol, trafili do pracowni ojca i dziadka. Pani Elżbieta zaczęła się specjalizować w projektowaniu i szyciu ubiorów damskich, zaś pan Karol – w tradycyjnym krawiectwie męskim.
W okresie ostatnich kilkudziesięciu lat krawiectwo męskie w Polsce przechodziło różne koleje losu. Wydawałoby się, że najtrudniejszym czasem był okres PRL-u. A jednak nie! Największy kryzys przyszedł po roku 1989 kiedy otworzył się rynek i towary (w tym odzież) znanych zachodnich marek stały się dostępne dla przeciętnego Polaka. Pan Karol Rzeszutko mówi, że nastąpiło ’zachłyśnięcie się metkami’. Coś w tym jest: jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z bardzo znanym polskim celebrytą, jednym z tych nielicznych, którzy są naprawdę dobrze ubrani. Opowiadał mi, że nosi wyłącznie garnitury od Toma Forda. Raz do roku, w okresie wyprzedaży, wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, gdzie nabywa wspomniane garnitury po bardzo okazyjnych cenach. Nawet wliczając koszty podróży i pobytu wychodzi mu poniżej 2 tysięcy dolarów za garnitur. Kiedy mu zwróciłem uwagę, że za podobną lub niższą cenę mógłby mieć garnitury uszyte na miarę z najlepszych wełen, w renomowanych polskich pracowniach krawieckich, obruszył się i stwierdził, że jego pozycja nie pozwala mu na noszenie garniturów z anonimowych źródeł. Ta rozmowa miała miejsce kilka lat temu; być może dziś sprawa wygląda już inaczej, bowiem renesans krawiectwa miarowego, który jest u nas niepodważalnym faktem, miał miejsce dosłownie w ostatnich latach. Pan Karol Rzeszutko ocenia, że rozpoczął się około roku 2010. A na marginesie: pan Karol porzucił pracę w korporacji i zajął się krawiectwem – w roku 2009.
Podczas mojej wizyty w pracowni Krupa & Rzeszutko miałem okazję poznać zarówno historię, jak i dzień dzisiejszy słynnego zakładu. Wracając do historii warto wspomnieć, że w pracowni szyte były kostiumy dla Operetki Poznańskiej a także dla Metropolitan Opera w Nowym Jorku – na inscenizację opery Modesta Musorgskiego Borys Godunow. Muszę też dodać, że w pracowni, historia miesza się z dniem dzisiejszym w sposób fascynujący. Przykładem mogą być modełka, czyli podstawowe formy rękawów marynarek. Wiszące na ścianie pracowni kartonowe modełka mają datę 1972. Służą od 45 lat; charakterystyczna jest naniesiona na nie lista korekt dla poszczególnych klientów.
Mam nadzieję, że publikowane poniżej zdjęcia, których autorką jest Małgorzata Adamska, oddadzą choć trochę atmosferę krawieckiej pracowni, która działa od prawie 100 lat.
Wszystko piękne. Cena zapewne również.
Dobre jest tylko to, co najlepsze. A najlepsze nie może być tanie.
Znacznie niższa niż u Cesare Attoliniego 🙂
Witam Janie oglądając stare filmy chcałoby się chwilę pobyć w tamtych czasach pewnie nie były łatwe, ale stroje sie wyróżniały na tle dzisiejszym czyli klasyka, elegancy Gentelmeni i szykowne Panie ,pozdrawiam
Uwielbiam rodzinne firmy! Rodzina od pokoleń zajmująca się daną rzeczą. To nie musi być krawiectwo, ale i rodzinna piekarnia, księgarnia, restauracja… To wspaniałe kiedy członkowie rodziny widują się nie tylko wieczorami i w weekendy, ale także w ciągu dnia. I każdy jest odpowiedzialny za firmę, bo to w końcu także trochę jego firma, mimo że jest zarejestrowana np na dziadka.
Dużo tego typu firm jest we Włoszech. Ba, nawet Foat jest firmą rodzinną, pomimo tego że jest to wielka korporacja. Stery firmy bowiem ciągle trzymają potomkowie Giovanniego Agnelli (dziadka słynnego l’avvocato).
chodziło mi oczywiście o Fiata.