Mateusz Morawiecki w TVN24
Mateusz Morawiecki był gościem Faktów po faktach w TVN24 w dniu 7 kwietnia 2017 r. Pomimo, że jego skłonność do wygłaszania tez mijających się z prawdą, jest powszechnie znana, to jednak we wspomnianym programie przeszedł samego siebie. O ile można mu wybaczyć buńczuczne twierdzenia o już dokonanym ’uszczelnieniu’ systemu podatkowego (w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca – patrz Harce VAT-owskie) czy przypisywanie sobie zasług za inwestycję Daimlera w Jaworze na Dolnym Śląsku (decyzja zapadła w roku 2014), o tyle pomylenie przez niego pojęć ’deficyt budżetowy’ i ’deficyt finansów publicznych’ – jest bardzo kompromitujące i świadczy o zupełnym dyletanctwie pana wicepremiera, ministra rozwoju i ministra finansów.
Pan Mateusz Morawiecki powiedział w TVN24: ’Deficyt budżetowy powoduje, że każdorazowo dodaje się deficyt do długu i ten dług rośnie. My w tej chwili mamy ten deficyt na poziomie 2,4 proc., czyli ok. 46 – 47 miliardów. Jak na nasze standardy – bardzo nisko. Wie pan, jaki był deficyt w 2009 roku, kiedy rządziła Platforma Obywatelska, a to było 8 lat temu, kiedy wartość pieniądza była niższa? 99 miliardów. My mamy 46 – 47. A jaki był w 2010 roku? 110 miliardów’. Na początku wypowiedzi pan wicepremier mówił o deficycie budżetowym, który w roku 2016 wyniósł 46,3 mld złotych i nominalnie był najwyższym deficytem w historii. Ale następnie porównał go z deficytem sektora finansów publicznych, który jest zupełnie inną kategorią ekonomiczną. W rzeczywistości deficyt budżetowy w roku 2009 wyniósł 23,8 mld złotych, a nie 99 miliardów jak twierdził pan wicepremier. W kolejnym roku było już gorzej, gdyż budżet 2010 był budżetem reakcji na kryzys, który próbowano zażegnać (dość skutecznie) przy pomocy zwiększonych wydatków publicznych. Ale i tak deficyt wyniósł 44,6 mld złotych, a nie 110 miliardów jak twierdzi pan wicepremier. Jak łatwo zauważyć, było to mniej niż 46,3 mld złotych deficytu w roku 2016, z którego to wyniku pan Morawiecki jest bardzo dumny.
Deficyt sektora finansów publicznych to, zgodnie z ustawą o finansach publicznych; ’ujemna różnica między dochodami publicznymi powiększonymi o środki pochodzące ze źródeł zagranicznych, niepodlegające zwrotowi, a wydatkami publicznymi, ustalona dla okresu rozliczeniowego’. Mówiąc prościej jest to deficyt budżetowy zsumowany z deficytami wszystkich samorządów. O ile rząd ma pełen wpływ na wielkość deficytu budżetowego (bo sam układa budżet), o tyle nie ma wpływu na budżety samorządów. Ponieważ większość samorządów uchwala swoje budżety z deficytem, deficyt finansów publicznych jest przeważnie dużo wyższy od deficytu budżetowego. Zdarzają się jednak i takie sytuacje, że samorządy mają nadwyżki (np. gdy z jakichś powodów zostaną zahamowane inwestycje) i wtedy deficyt sektora finansów publicznych jest niższy od deficytu budżetowego. W latach największego nasilenia kryzysu 2009 – 2010 deficyt finansów publicznych bił rekordy, po czym wrócił do stanu średniego. Chciałbym podkreślić, że w żadnej mierze nie usprawiedliwiam budżetów z deficytem; uważam je za niemoralne, bowiem oznaczają życie na koszt przyszłych pokoleń. Wielokrotnie krytykowałem rząd PO-PSL za nadmierny deficyt i za wysokie tempo zadłużania państwa. Niestety obecnie to tempo zadłużania uległo znacznemu przyspieszeniu.
Przyrost długu publicznego jest kolejną kategorią mówiącą o kondycji państwa. O tym wicepremier Morawiecki nie wspomniał w rozmowie w TVN24, co nie dziwi zważywszy, że mamy obecnie do czynienia z największym w naszej historii przyrostem zadłużenia. W roku 2016 dług publiczny zwiększył się o 88 mld złotych (!) i był to największy przyrost zadłużenia w naszej historii. Dla porównania; poprzednie rządy w latach nasilenia kryzysu zadłużały Polskę na: 72,1 mld zł w roku 2009, 78 mld zł w roku 2010, 67,4 mld zł w roku 2011. Przyrost zadłużenia w latach kryzysu jest zatrważający. Przyrost zadłużenia w roku dość stabilnym jakim był 2016, jest dzwonem na trwogę. A przecież to nie koniec – tempo zadłużania będzie narastać w najbliższych latach (tak przynajmniej wynika z tzw. planu Morawieckiego), zaś tempo rozwoju gospodarczego będzie maleć. Jakiś czas da się to klajstrować przy pomocy propagandowych sztuczek i bajdurzenia pana wicepremiera, ale co dalej?
Jak to „co dalej”? Przybędzie zrujnowanej ojczyźnie na ratunek POspolite ruszenie SLD-owsko- ZChN-owskie, czyli Bartosz Arłukowicz pod rękę z Michałem Kamińskim, a do tego Ewa Kopacz (na metr w głąb), Andrzej Biernat (przepraszam: B.), Cezary Grabarczyk (rewolwerowiec), Teresa Piotrowska (samoloty bezgłowe), Bartłomiej Sienkiewicz (ch*j, d**a i kamieni kupa). I wreszcie będzie w-s-p-a-n-i-a-l-e: 13 emerytura + 500 zł na każde dziecko. Wreszcie nie będzie populizmu i życia na kredyt…
” W kolejnym roku było już gorzej, gdyż budżet 2010 był budżetem reakcji na kryzys, który próbowano zażegnać (dość skutecznie) przy pomocy zwiększonych wydatków publicznych. ”
Bardzo wolnorynkowe!