Jak to miło się zadłużać ze świadomością, że długi będzie spłacał ktoś inny. Tylko czy takie sytuacje zdarzają się w życiu? Owszem: tak własnie mają politycy. Zadłużają się na potęgę (dzięki czemu zyskują poklask gawiedzi i głosy w kolejnych wyborach) z błogą świadomością, że nie oni będą te długi spłacać. Jest tylko jeden szkopuł: oni nie zadłużają się, tylko zadłużają nas. To my i nasze dzieci (a także wnuki) będziemy musieli zapłacić za fanaberie polityków. A cena będzie wysoka, gdyż dług narasta lawinowo, zaś marża jaką będziemy musieli zapłacić lichwiarzom, którzy nam pożyczają, będzie z czasem coraz wyższa.
Superminister Mateusz Morawiecki twierdzi, że dług jest pod kontrolą i nie ma obaw o wypłacalność Polski. Kłamie! Podobnie zresztą kłamali ministrowie finansów poprzednich rządów PO-PSL. Rząd PiS kontynuuje ich politykę tyle tylko, że znacząco przyspieszył tempo zadłużania. Poniżej zamieszczam wykres pokazujący narastanie długu publicznego w latach 2008 – 2016. Widać na nim spadek zadłużenia w roku 2014 wskutek rabunku naszych pieniędzy zgromadzonych w OFE. Po prostu obligacje rządowe, które były w posiadaniu funduszy emerytalnych, zostały umorzone. Ukradziono nam 153 miliardy złotych (pisałem o tym we wpisie Najsłynniejsze rabunki świata), dzięki czemu zmalał dług publiczny i rząd mógł się dalej zadłużać ze zdwojoną siłą. Warto zwrócić uwagę, że już na koniec roku 2015 dług publiczny wyniósł niemal tyle ile wynosił przed rabunkiem OFE. A to oznacza, że 153 miliardy daliśmy radę przejeść w dwa lata! Drugi ważny wniosek płynący z zamieszczonego wykresu jest taki, że w roku 2016 odnotowaliśmy największy w naszej historii przyrost długu – o niewyobrażalne 86,7 miliarda złotych! Mówiąc obrazowo: cały program Rodzina 500+, całe dopłaty do emerytur i całe wynagrodzenia urzędników – w roku 2016 – zostały sfinansowane z pożyczonych pieniędzy.
Muszę wyjaśnić dlaczego uważam, że Mateusz Morawiecki kłamie twierdząc, że dług jest pod kontrolą. Przecież wskaźniki deficytu sektora instytucji rządowych i samorządowych oraz wielkości zadłużenia w odniesieniu do PKB, nie są zatrważające. Nasz dług publiczny w relacji do PKB jest dużo mniejszy niż u rekordzistów takich jak Grecja, Włochy, Portugalia czy Francja i mniejszy niż w stabilnych Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Holandii. W czym więc problem? W tym, że rekordowe przyrosty zadłużenia odnotowujemy w okresie względnego prosperity. W roku 2016 gospodarka urosła o solidne 2,8%, w roku 2017 ten wzrost może wynieść ponad 3%. I mimo to musimy pożyczać tak gigantyczne kwoty. A przecież prędzej czy później przyjdzie okres spowolnienia gospodarczego (bardzo prawdopodobny przy polityce coraz większego gnębienia przedsiębiorców) i wtedy deficyt i przyrost długu całkowicie wymkną się spod kontroli. Nadejdzie katastrofa, której skutkiem będzie drastyczne obniżenie stopy życiowej. Jeszcze jest czas, żeby jej zapobiec, ale nie ma się co łudzić, że ktokolwiek będzie chciał jej zapobiegać. Raczej będziemy zwiększać tempo dochodzenia do niej. Ku uciesze gawiedzi zresztą.
A najgorsze jest to że gawiedź się cieszy bo nie rozumie mechanizmów jakim sterowana jest gospodarka w skali makro. Nie ma takiej możliwości żeby teraz kolejny rząd (jeżeli obecny się zmieni w co wątpię) zniós program 500+.
Przerażająca konstatacja ale niestety prawdziwa.
To jest narzekanie. Rozumiem, bo sam to robię.
Czy może Pan dać jakieś długoterminowe rady? Np. jak młody człowiek ma dbać o przyszłość na emeryturze. Albo jak zabezpieczyć dzieci/wnuków, aby to nie one spłacały te długi?
Ja o swoją „emeryturę” dbam poprzez mieszkania, które posiadam i których chyba nikt mi nie znacjonalizuje (pomijam wojnę). Córkę zamierzam ochronić poprzez wyrobienie w niej przedsiębiorczości tak, aby unikała dużych klinów podatkowych (etat vs działalność gospodarcza).
W różnych moich wpisach na tematy gospodarcze przedstawiam swoją wizję rozwoju Polski. W skrócie można by ją określić jako postawienie na przedsiębiorczość zwykłych ludzi poprzez maksymalną wolność i niskie podatki. W gospodarce w skali makro proponuję iść w kierunku upraszczania prawa, deregulacji, prywatyzacji i obniżki podatków. Jestem np. zwolennikiem zastąpienie CIT jednoprocentowym podatkiem od przychodów, co jednym prostym ruchem zlikwidowałoby proceder optymalizacji podatkowej i zwiększyłoby przychody budżetu państwa. Niestety wszystkie rządy w ciągu ostatnich kilkunastu lat, a obecny rząd ze zdwojoną siłą, szły w kierunku dokładnie przeciwnym: ograniczania wolności, komplikowania prawa (tzw. uszczelnianie), zwiększania podatków, tłamszenia inicjatywy i przedsiębiorczości, uzależniania obywateli od państwa, preferowania własności państwowej, a ostatnio – nacjonalizacji. Uważam, że jest to kierunek zgubny dla Polski i przed nim ostrzegam. Wiem, że brzmi to czasami jak zwykłe narzekanie, ale im więcej osób będzie miało świadomość negatywnych skutków rządowych decyzji, tym większa jest szansa, że uda się w końcu wyrzucić niszczycieli Polski na śmietnik historii i zastąpić ich mężami stanu dbającymi o dobro kraju i pomyślność przyszłych pokoleń.
Nie ma mądrych, którzy potrafiliby bezbłędnie doradzić, jak zabezpieczyć swój dorobek przed utratą wartości. Przez wieki pewnymi sposobami było inwestowanie w złoto i w nieruchomości. Miejmy nadzieję, że nasz prześwietny rząd nie wpadnie na pomysł konfiskaty złota i nacjonalizacji nieruchomości. Ale czy możemy być pewni? Przecież ledwie 70 lat temu tak właśnie się u nas stało. Obecny rząd nawet nie stara się ukrywać, że idzie śladem tego sprzed 70 lat. Jak daleko się posunie w tym naśladownictwie?
Polecam książkę, którą sam kupiłem, na pewno się przyda do tego typu rozważań
http://finansowyninja.pl/
Janie, a jak odnosisz się do zwiększonych wpływów do budżetu z tytułu NALEŻNEGO podatku VAT i akcyzy? Też źle…?
Wszystkie podatki są złe. Ale podatki pośrednie – własnie VAT i akcyza – są dużo mniej złe, niż podatki bezpośrednie. Bo podatki bezpośrednie obciążają pracę (przy okazji zniechęcając do niej), a podatki pośrednie obciążają konsumpcję. Jednak podatki, mimo że są złe, muszą istnieć, bo bez podatków państwo nie może funkcjonować.
Zdaje się, że w Twoim pytaniu chodziło o to jak oceniam działania rządu zmierzające do wyegzekwowania podatku od tych, którzy się uchylają od jego płacenia (czy dobrze się domyśliłem?). Oczywiście uważam, że podatki należy płacić w takiej wysokości, jak przewiduje prawo. Zaś rolą rządu jest pilnowanie aby nikt się nie uchylał. Szczególnie rolą rządu jest ściganie przestępców podatkowych, którzy po prostu kradną wykorzystując w tym celu baaardzo skomplikowane prawo. Metodą na ukrócenie takich przestępstw jest radykalne uproszczenie prawa podatkowego. Rząd wybrał metodę odwrotną, tzn. chce utrudnić lub wręcz uniemożliwić działanie przestępców, jeszcze bardziej prawo komplikując (co nazywa uszczelnianiem). Prawdopodobnie tą drogą nie da się osiągnąć pożądanego efektu, natomiast z całą pewnością wielu uczciwych podatników padnie ofiarą nadgorliwych urzędników, którzy mając w ręku przepisy uszczelniające, lub np. klauzulę unikania opodatkowania, zniszczą niejedną firmę i niejednego człowieka. To oczywiście bardzo źle i boleję, że tak się stanie – a stanie się na pewno.
Obecnie rząd chwali się, że jego działania 'uszczelniające’ już przyniosły efekty i wpływy do budżetu są większe. Uważam, że rząd kłamie. Po prostu zastosował sztuczkę, którą precyzyjnie opisałem we wpisie Harce VAT-owskie. Obecnie mamy okres zbierania efektów tej sztuczki, co nie ma nic wspólnego ze zwiększoną skutecznością w ściąganiu podatków.
Jednak efekty skomplikowania i zaostrzenia przepisów nie będą zerowe. Na pewno jakiś wzrost ściągalności podatków oraz ukrócenia oszustw, nastąpi. Uważam, że będzie on niewspółmiernie mały w porównaniu ze szkodami jaki przyniesie zniszczenie wielu uczciwych podatników. Niestety prawdziwe informacje na ten temat nie przebiją się do opinii publicznej. Ze zdumieniem obserwuję z jakim entuzjazmem różni analitycy piszą o sukcesie w ściągalności podatku, jakby zupełnie zapomnieli o sztuczce zastosowanej przez rząd. A może po prostu jej nie zrozumieli.