Donosicielstwo ustawowe
Donosicielstwo ma w naszym kraju bardzo długą tradycję. Jest to tradycja niechlubna, wręcz odrażająca, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę tzw. szmalcowników działających podczas niemieckiej okupacji lub podobnych im denuncjatorów, których tysiące ujawniły się na terenach wschodnich Rzeczpospolitej, po ich zajęciu przez armię sowiecką w roku 1939. Ohydne donosicielstwo kwitło w Polsce w czasach stalinowskich przyczyniając się do cierpień a nawet śmierci wielu niewinnych ludzi, na porządku dziennym było też przez cały okres PRL-u, choć w mniejszym nasileniu. W pewnym okresie sam padłem ofiarą donosicielstwa, chociaż skończyło się na strachu.
Pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku zostałem wezwany do SB (Służba Bezpieczeństwa – rodzaj policji politycznej w PRL). W owym czasie, a był to okres stanu wojennego, prowadziłem małą firmę produkującą gry planszowe. Mimo różnych trudności mój biznes rozwijał się bardzo dobrze; z roku na rok znacząco zwiększałem sprzedaż, a nakłady wydawanych przeze mnie gier sięgały kilkudziesięciu tysięcy egzemplarzy. Wezwanie do SB mogło oznaczać tylko jedno: kłopoty. Przesłuchujący mnie funkcjonariusz wypytywał o moją działalność gospodarczą, ale dość ogólnikowo. Wyraźnie nie był nastawiony wrogo. Pod koniec przesłuchania zdradził mi, że do SB wpłynął donos o jakichś gigantycznych przekrętach gospodarczych, których miałem jakoby dokonać. Funkcjonariusz wyraził się, że nagromadzenie głupot w tym donosie było tak wielkie, że kwalifikował się on do wyrzucenia do kosza, ale procedura przewidywała przesłuchanie mnie, co właśnie czynił. Dlaczego mi to powiedział i czy była to prawda? Nie wiem. W każdym razie na tym jednorazowym przesłuchaniu sprawa się skończyła. Dzięki Bogu.
Wspominam o tym dlatego, że nieco ponad tydzień temu zaprezentowany został projekt ustawy o jawności życia publicznego (można się z nim zapoznać tutaj), który do polskiego systemu prawnego wprowadza oficjalnie donosicielstwo. Rzecz jasna donosiciel nie nazywa się w ustawie donosicielem, tylko… sygnalistą. Wcale nie żartuję! Art. 2 ust. 1 pkt 14 podaje nawet definicję sygnalisty. Definicja jest jednak do tego stopnia nielogiczna, iż podejrzewam, że ktoś wykreślił z niej część zdania gubiąc po drodze sens i logikę. Brzmi ona tak:
- sygnalista – osoba fizyczna lub przedsiębiorca, których współpraca z wymiarem sprawiedliwości polegająca na zgłoszeniu informacji o możliwości popełnienia przestępstwa przez podmiot, z którym jest związana umową o pracę lub innym stosunkiem umownym może niekorzystnie wpłynąć na jej sytuację życiową, zawodową, materialną.
W każdym razie z kolejnych artykułów ustawy dowiadujemy się, że chodzi po prostu o zwykłe donosicielstwo osoby, która donosi o możliwości popełnienia przestępstwa przez pracodawcę lub inny podmiot, z którym jest związana umownie. Donos musi się tylko mieścić w obszarze wyznaczonym przez ustawę, tzn. dotyczyć: korupcji, przekupstwa, płatnej protekcji, łapownictwa wyborczego, przestępczości zorganizowanej, podrabiania faktur, oszustwa, wyłudzenia kredytu, prania pieniędzy, udaremnienia zaspokojenia wierzyciela lub oszustwa w obrocie papierami wartościowymi. Co ciekawe ustawa nie przewiduje żadnych negatywnych konsekwencji dla donosiciela/sygnalisty gdyby się okazało, że jego donos jest wyssany z palca, za to rozpina nad nim parasol ochronny. Pracodawca nie ma bowiem prawa rozwiązać z nim umowy o pracę, ani zmienić jej warunków na gorsze. Gdyby jednak, mimo ustawowego zakazu, pracodawca rozwiązał umowę o pracę z donosicielem/sygnalistą, to temu ostatniemu przysługuje odszkodowanie w wysokości… dwukrotności wynagrodzenia rocznego!
Jeśli ustawa w takiej formie zostanie uchwalona i wejdzie w życie, donosicielstwo zakwitnie w Polsce milionem kwiatów. Tym, których bezpośrednio dotknie mogę tylko życzyć, żeby prowadzący ich sprawę funkcjonariusz uznał, iż nagromadzenie głupot w donosie jest tak duże, że nadaje się on jedynie do wyrzucenia do kosza. Ale czy w dzisiejszej Polsce można na to liczyć?
Pani Janie, czy słyszał Pan o mechanizmach prawnych chroniących whistleblowerów w USA i innych krajach zachodnich? Nie przeczę, że projekt polskiej ustawy o sygnalistach może mieć wady, ale Pan potępia w czambuł samą ideę ochrony prawnej osób składających doniesienie o przestępstwach dokonywanych przez pracodawcę lub kontrahenta. Jeśli zaś chodzi o nieumieszczenie w ustawie zapisów regulujących odpowiedzialność „sygnalisty” za fałszywe doniesienie, to sądzę, że można wobec takiej osoby stosować zwykłe przepisy dotyczące działania na szkodę danego podmiotu.
To ja zapytam jak USA reguluje sytuację, w której sygnalista po prostu nie wykonuje swoich obowiązków zawodowych a zwolnić go nie można.
Nie wiem, ale w projekcie polskiej ustawy art. 67 ust. 2 stanowi, że prokurator prokurator, który nadaje status „sygnalisty” może na wniosek pracodawcy wyrazić zgodę na zwolnienie lub zmianę warunków zatrudnienia tegoż.
Na marginesie – proszę zajrzeć do zalinkowanego przez Gospodarza bloga projektu, a okaże się, że stawiane przezeń we wpisie zarzuty są – delikatnie mówiąc – chybione.
I jeszcze jedno: proszę zerknąć do art. 65 ust. 4, gdzie mowa jest o tym, że uprawnienia sygnalisty „wykonywane są do czasu umorzenia postępowania albo zakończenia prawomocnym orzeczeniem postępowania karnego wszczętego przeciwko sprawcy przestępstwa”. A to chyba znaczy, że po skazaniu za przestępstwo pracodawca i tak będzie miał prawo zwolnić „sygnalistę”…
Odnoszę wrażenie, że dla zwiększenia dramaturgii dopasował pan fakty do narracji. Pod koniec lat osiemdziesiątych po stanie wojennym zostało tylko nieprzyjemne wspomnienie, gdyż został zniesiony 22 lipca 1983 r.
Słuszna uwaga.
A przy okazji – zachwycił mnie Pański komentarz do wpisu ze „szczyptą poezji”. Śmiem wręcz twierdzić, że ma Pan więcej talentu aforystycznego niż autor tamtych wierszy poetyckiego :).
Dziękuję za miłe słowa. Proszę jednakowoż nie osądzać Autora wiersza nazbyt surowo. Szczypta to jednak już coś.
“Cyryl jak Cyryl, ale te metody…”
Ach, to pragnienie, by można było donosić ***całkowicie*** bezkarnie… Iluż to ludzi najwyraźniej gotowych jest walczyć o sprawiedliwość, ale fakt, że może to oznaczać dla nich pewne niewygody ich od tego powstrzymuje…
.
W dawnych czasach stosowano zasadę, że za fałszywe oskarżenie delatora skazywano, za to, o co kogoś oskarżał. Wiedziano dobrze, dlaczego tak robiono…
.
A w praktyce: czemu nie kilkuletnie śledztwo, może utajnione, przeciwko tym, których się nie lubi?
Na Facebooku rozwinęła się pod tym postem bardzo ożywiona i emocjonalna dyskusja. Wielu dyskutantów uważało, że nie tylko nie ma nic złego w informowaniu stosownych organów o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, ale wręcz jest taki obowiązek. Najwyraźniej nie zostałem zrozumiany, ale przyznaję, że sam ponoszę za to część winy, bowiem nie napisałem wszystkiego wystarczająco klarownie.
Przede wszystkim rozróżniam zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa od donosu. W polskim prawie istnieje od dawna kategoria takiego zawiadomienia i to się sprawdza raz lepiej, raz gorzej. Natomiast donos jest próbą zaszkodzenia innej osobie z niskich pobudek (np. zawiści) lub z chęci zysku. Skoro twórca projektu ustawy (minister Mariusz Kamiński) wprowadza zupełnie nową kategorię prawną donosiciela (zwanego eufemistycznie sygnalistą), to znaczy, że nie chodzi mu o zbieranie informacji o ewentualnych przestępstwach (bo do tego wystarczy dziś obowiązujące prawo), tylko właśnie o zachętę do donosów. Mając już duże doświadczenie w zakresie tzw. śledztw trałowych zapewne uważa, że po przesianiu takich donosów uda się wychwycić jakiś odsetek rzeczywistych przestępstw, które w innej sytuacji by umknęły. Nie martwi mnie to, że po przesianiu donosów pozostanie np. 10% rzeczywistych przestępców, którzy w wyniku tego poniosą konsekwencje swoich czynów. Martwi mnie to, że 90% uczciwych a pomówionych przez donosicieli, będzie miało złamane kariery a może i życie. No i przede wszystkim martwi mnie, że podłość będzie nagradzana. To nie nie jest cena jaką warto płacić za złapanie owych dziesięciu procent.
Panie Janie, niestety, ale powyższe „wyjaśnienie” nie tylko niczego nie wyjaśnia, ale wręcz pogrąża cały Pana wywód. Używa Pan mianowicie pojęcia „donos”, które oznacza „TAJNE oskarżenie przed władzą o dokonanie jakiegoś przestępstwa” (Słownik języka polskiego PWN), podczas gdy w projekcie ustawy w art. 65 ust. 7 czytamy: „Prokurator informuje pracodawcę lub podmiot, którego dotyczą informacje, o których mowa w ust. 1 o nadaniu zgłaszającemu statusu sygnalisty”. A więc nie chodzi o żaden donos. Przeciwnie – można odnieść wrażenie, że zapewniając zgłaszającemu prawną ochronę, ustawodawca chce zachęcić do składania zawiadomień zamiast pisania donosów.
Ciekawe by było porównać opinie z wiekiem zwolenników. Mam wrażenie, że ochota by na kogoś donieść (oczywiście, kierując się jak najbardziej uczciwymi intencjami 🙂 ) jest teraz wyraźnie częstsza niż była kiedyś.