Księga zdziwień postanowiła wtrącić swoje trzy grosze do trwającego festiwalu rozważań: a skąd rząd weźmie na to pieniądze? Od razu zastrzegam, że ani mnie dziwi, ani ciekawi, skąd rząd weźmie pieniądze. Doskonale wiem skąd i wyjaśnię to w dalszej części wpisu. Dziwi mnie natomiast przebieg dyskusji na ten temat, gdyż wszyscy – od rządu, poprzez analityków finansowych (zwanymi potocznie analami), aż po opozycję – udają, że nie rozumieją istoty sprawy. Bowiem wszelkie rozważania związane z programami socjalnymi rządu, są odnoszone do aktualnej sytuacji gospodarczej, czyli bardzo wysokiego wzrostu PKB, a tym samym rosnących z roku na rok wpływów budżetowych. Jeśli dodać do tego poprawę ściągalności podatków oraz manipulacje zwrotami VAT (co daje chwilowy, pozorny wzrost wpływów VAT-owskich), to rozpasane wydatki socjalne dają się jakoś upchnąć. I właśnie dyskusja na ten temat oscyluje wokół pytań czy dadzą się upchnąć, czy jednak nie? Czy regułę wydatkową (i tak przecież poluzowaną przez obecnie rządzących) uda się zachować, czy trzeba ją będzie złamać (albo zmienić)? Czy deficyt budżetowy uda się utrzymać w ryzach poniżej 3% PKB, czy trzeba będzie tę granicę przekroczyć?
W toczącej się dyskusji zadziwiające jest to, że właściwie nikt nie zakłada, że ta obecna dobra sytuacja gospodarcza jest przejściowa i spodziewane jest jej rychłe pogorszenie. A właściwie nie tyle „jest spodziewane” co „jest pewne”. Po pierwsze dlatego, że nasza gospodarka jest w dużej mierze zależna od koniunktury w krajach UE (szczególnie w Niemczech), a ta słabnie. Po drugie dlatego, że polski wzrost gospodarczy w ostatnich kilku latach jest oparty na wzroście konsumpcji indywidualnej, przy jednoczesnym znaczącym spadku inwestycji prywatnych. Inwestycje, które runęły w roku 2016, ciągle nie mogą tego odrobić: ich stopa w stosunku do PKB spadła z 20% w roku 2015 do 18% w roku 2018. Zaś spadek lub nikłe tempo wzrostu inwestycji muszą się przełożyć na spowolnienie gospodarcze w przyszłości lub nawet na recesję.
Gdy tempo wzrostu PKB spadnie do 2-3% lub poniżej, gdy wyczerpią się możliwości manipulowania zwrotami VAT, to budżet po prostu się załamie. Wydatków tzw. sztywnych (a wszystkie programy socjalne stają się nimi w chwili ich wprowadzenia – o ile nie są z założenia jednorazowe) nie da się zredukować, a ich pokrycia we wpływach – nie będzie. Ewentualne oszczędności na wojsku, policji, służbie zdrowia, edukacji (?!) i administracji (nawet drastyczne) nie zapełnią luki. Skąd zatem rząd weźmie wtedy pieniądze? Odpowiedź jest dość prosta: pożyczy w instytucjach finansowych.
Trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że w roku 2018 – roku doskonałej koniunktury i niebywałego wzrostu wpływów budżetowych – zadłużenie Polski (tzw. dług EDP) zwiększyło się o 28 miliardów złotych (źródło: Ministerstwo Finansów). A przecież w tak dobrym roku powinno było spaść! Gdy nastanie rok nieco gorszy, zadłużenie zacznie wzrastać lawinowo i żaden rząd (niezależnie od tego jaka opcja polityczna będzie u władzy) nie będzie w stanie tego opanować. Deficyt budżetowy także wymknie się spod kontroli i sięgnie sporo powyżej 3% PKB . Spadną ratingi naszego kraju, co przełoży się na znaczący wzrost kosztów obsługi zadłużenia. Zatem trzeba będzie pożyczać jeszcze więcej, żeby starczyło na drastycznie rosnące odsetki. Rząd oczywiście nie będzie się temu przyglądał bezczynnie; będzie zmuszony do podnoszenia podatków. Zacznie zapewne od podwyższenia VAT-u do 25% oraz akcyzy na paliwo, w kolejnym kroku podniesie CIT, co przyczyni się do dalszego osłabienia tempa wzrostu lub nawet do recesji. Wtedy w budżecie zabraknie jeszcze więcej na wydatki sztywne, więc trzeba będzie pożyczać jeszcze więcej. Itd…
Sojusznikiem rządu będzie inflacja, która nieuchronnie da o sobie znać. Inflacja oznaczać będzie dodatkowy podatek (dla rządu wygodny gdyż ukryty), ale przy okazji „pożre” częściowo wszelkie zasiłki, a także oszczędności obywateli. Realne płace się zmniejszą i nastąpi wyraźny spadek stopy życiowej.
Ten czarny scenariusz wydaje mi się tak oczywisty, że nie mogę się nadziwić, że nie jest głównym tematem obecnej debaty. Przecież pozbawi perspektyw całe pokolenie Polaków, zaś najbardziej dotkliwie uderzy w tych, którzy dziś są głównymi beneficjentami programów socjalnych. Na razie polski Titanic beztrosko sobie płynie, orkiestra gra, strzelają korki szampana. I tylko Księga zdziwień bierze na siebie rolę Kasandry 🙁
Niestety mam wrażenie, że coraz więcej ludzi i instytucji żyje, jakby miało nie być jutra… Nie myśli się ani o przyszłości własnej, ani tymbardziej o przyszłości swoich dzieci, byle by samemu (ale tylko dziś, bo nie wiadomo co będzie za miesiąc) się nachapać. Martwi mnie to o tyle, że nie tak dawno temu podobna sytuacja i krotkowzrocznosc doprowadziły do rozbiorow Polski, która nie tak bardzo wcześniej była licząca się potęgą…
Pierwszy rozbiór Polski nastąpił w roku 1772 czyli 247 lat temu.
Jeśli to jest ” nie tak dawno” to II wojna światowa skończyła się miesiąc temu.
To raz, a dwa rozbiory Polski nie miały nic wspólnego ze stanem gospodarki Rzeczypospolitej.
Pisząc w skrócie: było to przysłowiowe liberum veto oraz słabość militarna.
Sugerujesz że podobny scenariusz może się powtórzyć?
A kto „ten kraj” będziee „rozbierał”?
Niemcy czyli sojusznik z NATO?
Maleńka Austria?
Rosja która nie może poradzić sobie z „rozbiorem” Ukrainy?
Janek + napisałeś piękny, fantastyczny scenariusz, zapomniałeś tylko dodać jednej rzeczy: w którym roku „to” się zacznie.
Pamiętam nie tak dawno temu bo przed ostatnimi wyborami do Sejmu wszyscy „fachowcy” z lewej strony, ostrzegali że kiedy PiS dojdzie do władzy to gospodarka w ciągu roku padnie.
No i co?
Sam przyznajesz, że gospodarka jest w dobrym stanie.
A jeśli Polska będzie miała problemy to będzie miała także problemy cała Europa. Nawet jakby gospodarka Polski
miała się doskonale, to w przypadku ogólneg europejskiego kryzysu i tak byśmy dostali w tylną część ciała.
Francja ma deficyt budżetowy dużo powyżej 3%(wbrew regułom UE!) od wielu lat i jakoś egzystuje.
Tak się jakoś składa że zawsze kiedy prawica dochodzi do władzy to ludzi straszy się Apokalipsą.
Trump miał pogrążyć gospodarkę USA, teraz jest podobnie w Brazylii.
Soros powiedział że jeśli w referendum Wielkiej Brytanii wygrają zwolennicy Brexitu to natychmiast gospodarka tego kraju padnie. A co? Ma się w doskonałym stanie.
Nikt jakoś nie przestrzegał obywateli Wenezueli przed katastrofą kiedy do władzy doszedł generał w czerwonym berecie.
Ot co, a może i wszystko
🤠
Zdaje się, że uważasz PiS za prawicę? To się różnimy, gdyż dla mnie ta partia to typowa lewica. Tyle tylko, że nie internacjonalistyczna i laicka (jak to zwykle bywa z lewicami), a narodowo-chrześcijańska. Wprowadzająca zresztą u nas model chavezowski, który – jak rozumiem – potępiasz.
Nie wiem czy kolejne utrudnienia dla przedsiębiorców, szczucie na tzw. obcy kapitał, nowe podatki, nacjonalizacja, nierówne traktowanie własności państwowej i prywatnej plus transfery socjalne za pożyczone pieniądze, doprowadzą szybko do upadku gospodarki, czy proces ten rozciągnie się w czasie. Ale wiem, że to musi nastąpić, tak jak następowało w innych krajach, które przez to przechodziły; m.in. w PRL. Nie wiem, czy zakaz obrotu ziemią orną doprowadzi szybko do upadku rolnictwa, ale wiem, że doprowadzić do niego musi.
W historii Polski okresy prosperity przeplatały się z okresami upadków. Ja, w swoim życiu, byłem już świadkiem i okresu upadku, i okresu prosperity. Bardzo bym nie chciał, żeby znów nadszedł okres upadku. Zaczynam jednak wierzyć, że ta cykliczność to nasza narodowa specjalność i nie ma przed nią ucieczki. Niestety obawiam się, że w dziedzinie gospodarki, kolejna opcja polityczna, która obejmie władzę, pójdzie tropami wyznaczonymi przez PiS i dokończy dzieła destrukcji. Może tylko zahamuje destrukcję instytucji państwa – co już będzie pewnym plusem.
Wzrost PKB – to nie wzrost gospodarczy.
Wzrost produkcji – to wzrost gospodarczy.
Wskaźnik wzrostu PKB ma swoje słabości, o czym wiele razy pisałem w różnych wpisach. Jednak jest jednym z niewielu narzędzi, które pozwalają – w miarę obiektywnie – ocenić wzrost gospodarczy. Jego niezaprzeczalną zaletą jest możliwość porównywania różnych gospodarek, gdyż w większości krajów jest liczony podobną metodą. PKB per capita jest z kolei dość dobrym narzędziem do oceny średniego poziomu życia obywateli. Często powtarzane zdania: „przegoniliśmy Grecję”, „poziom życia w Polsce taki sam jak w Portugalii” itp. opierają się właśnie na porównywaniu PKB per capita.
Z drugiej strony suma wydatków jako miernik rozwoju gospodarki jest dyskusyjna. Jeśli wyobrazimy sobie, że połowa narodu zacznie kopać rów, a druga połowa go zasypywać, to PKB wyraźnie wzrośnie, ale czy kraj będzie od tego bardziej rozwinięty gospodarczo?
Panie Janie,
w Pańskim wpisie nic ująć. Dodać natomiast trzeba o widmie podatku katastralnego, który kolejna ekipa okupująca nasz nieszczęśliwy kraj wprowadzi, kiedy do spowolnienia dojdzie.
Oczywiście wprowadzą zwolnienia z tego podatku dla motłochu (który ich wybierze) np. na jedno mieszkanie do 50m2. Ale całą resztę – opodatkują i będą to gigantyczne wpływy (proszę sobie zobaczyć ile podatek katastralny wynosi w innych krajach UE). Oczywiście w przekazie medialnym ubiorą to jako opodatkowywanie „kamieniczników” i innych wrogów ludu pracującego.
Wypadało też napisać, że państwo nie ma swoich pieniędzy, lecz tylko te, które zabiera swoim obywatelom.
Podatek katastralny wisi nad nami jak miecz Damoklesa. Prędzej czy później koński włos się urwie i miecz spadnie, czyli podatek zostanie wprowadzony. Niestety ma Pan rację 🙁