Księga zdziwień odnotowuje fakt, że politycy żywią głębokie przekonanie, iż rzeczywistość można zmienić przez samo mówienie – bez podejmowania jakichkolwiek działań. To wygląda na wiarę w jakąś czarodziejską moc słów (a może zaklęć), ale wiara ta jest niezwykle silna. Przykładem z ostatnich lat może być zamieszanie wokół inwestycji.
Jak wiadomo inwestycje są warunkiem rozwoju gospodarki i wzrostu dobrobytu obywateli. Im większe inwestycje tym lepiej, ale niezbędny jest rozsądny balans pomiędzy inwestycjami a konsumpcją. Bo gdyby inwestycje były zbyt duże a konsumpcja zbyt mała, to wprawdzie kraj rozwijałby się szybko i przyszłym pokoleniom żyłoby się dużo lepiej, ale obecne pokolenie nie odczuwałoby tego wzrostu mając poczucie stagnacji lub nawet pogorszenia standardu życia. Z kolei przy zbyt małych inwestycjach, za to dużej konsumpcji, obecne pokolenie ma powody do zadowolenia, ale żyje kosztem pokoleń przyszłych. Oni w przyszłości odczują bowiem stagnację lub obniżenie standardu życia. Odpowiedzialni politycy dbają o właściwy balans pomiędzy inwestycjami a konsumpcją, czyli mają na widoku nie tylko obecne pokolenie, ale także pokolenia przyszłe. Politycy nieodpowiedzialni mają w nosie przyszłe pokolenia, bo przecież nie one będą na nich głosować. Zabiegają tylko o to co dziś, a najodleglejszą perspektywą są dla nich kolejne wybory. Nie muszę dodawać, że od co najmniej dekady mamy do czynienia w Polsce niemal wyłącznie z tą drugą grupą polityków.
Te informacje o roli inwestycji były niezbędne dla zrozumienia mojego zdziwienia chocholim tańcem jaki wokół inwestycji wyprawiają politycy w kilku ostatnich latach. Bo muszę jeszcze dodać, że inwestycje spadają i spadły już do bardzo niebezpiecznego poziomu. To bardzo źle wróży na przyszłość i zapewnianie, że zmierzamy do dobrobytu i za 20 lat przegonimy najbogatsze kraje Europy, jest zwykłym oszustwem. Przy inwestycjach na poziomie 18% PKB (a takie mamy obecnie) jest to po prostu niemożliwe. Żeby zapewnić stabilny rozwój w perspektywie dziesięcioleci, inwestycje powinny być wyższe niż 22 – 25% PKB. Dodam, że w okresie najbardziej dynamicznego rozwoju tzw. azjatyckich tygrysów, ich inwestycje przekraczały 35% PKB.
W roku 2014 Jarosław Kaczyński powiedział: Dziś na kontach polskich przedsiębiorców jest około 200 mld zł, które ze względu na duże ryzyko nie są inwestowane. Stworzymy system zachęt dla, tych którzy chcą inwestować. To bardzo słuszne słowa, za którymi nie poszły jednak czyny – o czym w dalszej części. Bo najpierw muszę jeszcze przypomnieć tzw. plan Morawieckiego. Nie był on wprawdzie żadnym planem a jedynie katalogiem pobożnych życzeń, ale zawierał wiele trafnych tez. Główną osią „planu” była właśnie kwestia inwestycji, które w chwili jego tworzenia wynosiły 20% PKB. Autor planu słusznie twierdził, że to za niski poziom, żeby zapewnić stabilny rozwój Polski w długim okresie. Dlatego założył wzrost inwestycji do 25% PKB w roku 2020.
Jak powszechnie wiadomo wzrostowi inwestycji sprzyjają niskie podatki i proste, a przede wszystkim stabilne, prawo. A co zrobił rząd? Zaczął wprowadzać nowe podatki (bankowy, od hipermarketów, dopłaty do paliw) i komplikować prawo gospodarcze. Najgorsza była jednak niestabilność i nieprzewidywalność prawa. Nowe ustawy powstawały niemal masowo, w trybie sprzecznym z konstytucją (z pominięciem procedury przewidzianych konstytucją konsultacji) i były tak źle przygotowane, że wymagały natychmiastowych nowelizacji, nierzadko kilkunastokrotnych. Prawo zmieniało się już nie to, że z roku na kok, co z miesiąca na miesiąc. W dodatku niemal wszystkie nowe ustawy wprowadzały kolejne pęta na przedsiębiorców co znaczy, że ryzyko inwestycyjne znacznie wzrastało. Nic zatem dziwnego, że w roku 2016 inwestycje znacząco spadły. W kolejnych latach zaczęły niemrawo rosnąć, ale ich stopa w stosunku do PKB spadła poniżej 18%.
I oto w tej trudnej, żeby nie powiedzieć kryzysowej, sytuacji usłyszeliśmy od prezesa Jarosława Kaczyńskiego (na konwencji partyjnej w Rzeszowie) przypomnienie o ogromnych środkach zgromadzonych na kontach przedsiębiorstw (dzisiaj to już blisko 300 mld złotych) i konieczności ich zainwestowania. Znów słowa mają zastąpić czyny. Bo czyny są wybitnie zniechęcające do inwestowana. Np. zapowiedziany znaczący wzrost płacy minimalnej to dla przedsiębiorców czynnik ryzyka. Choć Jarosław Kaczyński twierdzi, że jest przeciwnie i wzrost płac wywołuje: postęp w sferze organizacyjnej przedsiębiorstw i w sferze technologicznej. I dodaje: Musimy doprowadzić do tego, żeby Polska gospodarka pod tym względem się rozwijała, bo to jest po prostu warunek naszego rozwoju w każdej sytuacji. Słowa te świadczą o kompletnym niezrozumieniu gospodarczych realiów i są próbą odwracania kota ogonem (wzrost płac jest skutkiem rozwoju, a nie jego stymulatorem). Od samego mówienia nic się nie zmieni, a pro-rozwojowe słowa nie zniwelują anty-rozwojowych czynów.
Cytaty z przemówień Jarosława Kaczyńskiego (kolor niebieski) Księga zdziwień zaczerpnęła z artykułu w Bankier.pl.