Kabaret wokół PGG trwa w najlepsze to tytuł artykułu autorstwa Adama Torchały, który właśnie opublikowany został na portalu Bankier.pl. Zaraz na wstępie autor stwierdza: sytuacja wokół Polskiej Grupy Górniczej przypomina komedię pomyłek, które oglądającemu wydają się na tyle absurdalne, iż zastanawia się on, czy w ogóle są prawdziwe. Niestety, za fasadą absurdu kryje się dramat, który dzieje się naprawdę. To mocne słowa, ale mające swoje uzasadnienie.
Zacząć trzeba od tego, że PGG jest bankrutem; trwale utraciła płynność i chwilowo ratuje się tym, że nie płaci VAT-u i ZUS-u, ale lada moment zabraknie też gotówki na pensje dla 41,6 tys. pracowników (może uda się zebrać na pensje sierpniowe, ale na wrześniowe – już na pewno się nie uda). A te są bardzo wysokie – wystarczy przypomnieć, że w negocjacjach płacowych na rok 2020 (gdy już było wiadomo, że bankructwo jest tuż za progiem) załoga „wywalczyła” podwyżki o… 6%. Podwyżki objęły rzecz jasna – także trzynastki i czternastki. Do bankructwa PGG doprowadziła beztroska polityka Zarządu polegająca na braku jakichkolwiek prób restrukturyzacji – np. zamknięcia nierentownych kopalń. Dziś mówi się, że kryzys pogłębił się wskutek zawieszenia działalności wielu kopalń spowodowanego pandemią, ale to niezupełnie prawda, gdyż wydobywany węgiel i tak nie jest sprzedawany lecz wędruje na hałdy. A tak się składa, że wielkość hałd nie ma wpływu na płynność.
Obecna dramatyczna sytuacja polskiego górnictwa jest skutkiem co najmniej kilkunastu lat zaniedbań, gdy kolejne rządy miały tylko jedną strategię: zero reform plus dosypywanie pieniędzy, żeby starczyło na ciągle rosnące płace. Od tej strategii był tylko jeden, jedyny wyjątek, gdy w roku 2010 rząd Donalda Tuska zdecydował się na prywatyzację kopalni Silesia – trwale nierentownej, przynoszącej ogromne straty i przeznaczonej do likwidacji. Dziś prywatna Silesia ma się świetnie: zwiększyła zatrudnienie o ponad 100% i przynosi zyski. Nie muszę dodawać, że obecnie nikomu w rządzie nawet przez myśl nie przejdzie, że można by jakąś kopalnię sprywatyzować. Zresztą mam wątpliwości czy obecnie znalazłby się jakiś chętny do zakupu.
Pora teraz wyjaśnić dlaczego w tytule artykułu w Bankierze i mojego felietonu, znalazło się słowo kabaret. Otóż bardzo pasuje ono do działań Ministerstwa Aktywów Państwowych (MAP), które z mozołem przygotowywało kolejny plan ratunkowy dla górnictwa. Plan taki powstał podobno już jakiś czas temu, ale wiadomo przecież, że nie mógł być ujawniony przed wyborami prezydenckimi. Aż w końcu z MAP nadeszła informacja, że plan zostanie wkrótce opublikowany. Towarzyszyły jej przecieki, że ma on zawierać propozycję likwidacji najbardziej nierentownych kopalń (z bardzo wysokimi odprawami dla zwalnianych górników), ograniczenie wydobycia w innych kopalniach oraz niewielkie zmniejszenie górniczych przywilejów (czasowe zawieszenie czternastek, uzależnienie pensji od wielkości wydobycia). Gdy te przecieki dotarły do Dominika Kolorza – szefa śląsko-dąbrowskiej Solidarności – ten oświadczył, że górnicza brać nigdy takiego planu nie zaakceptuje i dodał, że: jest to jakieś szaleństwo. A co na to ministerstwo? Szybko oświadczyło, że odwołuje publikację planu i przystępuje do opracowania nowego (sic!). Jednym słowem: kabaret.
Śmiesznie by było, jakby Śląsk dostał od Polski niepodległość, i kilka spółek skarbu państwa jako podarunek. Bankructwo nastąpiłoby baaardzo szybko…
Górnictwo powinno było zostać w przeszłości sprywatyzowane, tak jak np. sprywatyzowane zostało hutnictwo. Dziś jako społeczeństwo i państwo nie mielibyśmy tych wszystkich problemów, górnicy mieliby dobrze płatną pracę, a budżet wpływy z podatków.