Dwa oblicza szycia na miarę
Wielokrotnie pisałem o szyciu garniturów i marynarek na miarę i byłem przekonany, że czytelnicy dość dokładnie rozumieją o co w tym chodzi i jaka jest różnica pomiędzy garniturami dopasowywanymi do sylwetki klienta ale szytymi w przemysłowych szwalniach, a garniturami szytymi u krawca, który osobiście wykonuje wszystkie operacje od zdjęcia miary do finalnego prasowania gotowego garnituru. I tylko czasami pewne mniej ważne operacje zleca innym (niegdyś uczniom, dziś zatrudnionym pomocnicom/pomocnikom). Ale facebookowe dyskusje pod niektórymi moimi postami przekonały mnie, że ta wiedza jest jednak niewielka i warto podjąć temat raz jeszcze.
Jedną z przyczyn niezrozumienia jest nienadążanie języka polskiego za zmianami jakie w obszarze szycia garniturów zaszły w ciągu kilkudziesięciu ostatnich lat. Pojęcie: szycie na miarę było kiedyś jednoznaczne i nie budziło żadnych wątpliwości. Oznaczało uszycie garnituru u krawca, który najpierw brał miarę, później tworzył wykrój z papieru, następnie przenosił go na tkaninę, wykrawał przy pomocy nożyczek i rozpoczynał proces szycia, a w jego trakcie zapraszał klienta na tzw. przymiarki. I w tej materii nic się nie zmieniło; proces szycia u krawca wygląda dziś tak samo jak wyglądał sto lat temu. Ale w międzyczasie wprowadzono procedurę szycia modyfikowanego (lub pasowanego) czyli wprowadzania do seryjnego garnituru szytego w dużej szwalni, pewnych zmian – celem dopasowania go do indywidualnych potrzeb klienta. I na ten sposób szycia też zaczęto mówić: szycie na miarę, chociaż w rzeczywistości ma on bardzo niewiele wspólnego z szyciem u krawca. I tutaj wracam do zasygnalizowanej kwestii nienadążania językowego. W języku angielskim jest wyraźne rozróżnienie pomiędzy szyciem u krawca a szyciem pasowanym. To pierwsze nazywa się: bespoke, to drugie: Made To Measure czyli w skrócie MTM. I te określenia zostały zaadaptowane wprost do języka polskiego i będę ich używał w dalszej części artykułu. To są właśnie tytułowe dwa oblicza szycia na miarę.
Szycie MTM to – jak wspomniałem – dopasowanie seryjnego garnituru do konkretnego klienta. Dziś są specjalistyczne programy komputerowe do tworzenia wykrojów garniturów. Konstruktor tworzy wykrój w jednym rozmiarze a program rozmnaża go dla innych rozmiarów. Dopasowanie garnituru do klienta w systemie MTM polega na tym, że w pierwszej kolejności klient przymierza gotowy garnitur uszyty w zwykłej serii – w ten sposób dobiera się rozmiar, który najlepiej do niego pasuje. Następnie na wykroju tego rozmiaru w komputerze wprowadza się zmiany specjalnie dla niego: np. skraca rękawy, zwęża i wydłuża marynarkę, poszerza spodnie w udach, zwęża w pasie itp. Ale wszystkie te zmiany można wykonać tylko w określonym zakresie. Bo np. program pozwala skrócić rękawy o maksymalnie 2 cm. Jeśli potrzebne są rękawy jeszcze krótsze to trzeba wziąć jako bazową marynarkę na mniejszy wzrost. Ale wtedy trzeba by ją było wydłużyć np. o 5 cm, na co program już nie pozwala. Tak więc nie można ukształtować marynarki dowolnie a tylko w pewnym zakresie przewidzianym w programie. Na ogół to wystarcza, ale tak powstała marynarka nie jest w pełni marynarką na miarę a jedynie marynarką dopasowaną.

Kolejną sprawą jest konstrukcja wewnętrzna marynarki. Marynarka garniturowa ma usztywnienia wewnętrzne, które mogą powstać przez przyklejenie flizeliny (tak jak w większości garniturów RTW czyli gotowych, kupowanych w sklepach) albo przez wstawienie płótna z włosiem, tzw. włosianki. Usztywnienie przy pomocy płótna może sięgać tylko do talii (poniżej będzie usztywnienie przy pomocy przyklejonej flizeliny) albo do samego dołu marynarki. W pierwszym przypadku konstrukcję nazwiemy half canvas, w drugim przypadku full canvas. Marynarka full canvas będzie droższa od marynarki half canvas a ta z kolei droższa od marynarki klejonej. Marynarka szyta w systemie MTM może być zarówno klejona jak i usztywniana płótnem, a najczęściej jest połączeniem jednego i drugiego.
Drugie wcielenie szycia na miarę to bespoke, czyli szycie u krawca. Choć z pozoru proces szycia u krawca i szycia w systemie MTM w szwalni wydają się podobne, to w rzeczywistości jest między nimi ogromna różnica. Która zresztą przejawia się tyleż w sprawach zasadniczych (u krawca – dopasowanie do sylwetki we wszystkich aspektach, w MTM – tylko w niektórych) ile w niuansach procesu przygotowawczego, procesu krojenia i procesu szycia, o których przeciętny klient nawet nie wie. I wiedzieć nie musi bowiem dla niego ważny jest efekt końcowy a nie to jaką drogą się do niego dochodzi.
Przykładem takiego drobnego niuansu procesu przygotowawczego, który występuje u krawca a nie występuje w szyciu w szwalni, jest obustronne prasowanie tkaniny przed naniesieniem na nią wykroju i krojeniem. Trzeba wiedzieć, że każda tkanina kurczy się pod wpływem pierwszego prasowania i – co ciekawe – jedne tkaniny kurczą się bardziej, inne mniej. W szwalni pierwsze prasowanie ma miejsce po zakończeniu jakiegoś etapu szycia (np. prasuje się rękawy przed ich wszyciem do korpusu) a czasami pierwsze prasowanie jest dopiero wtedy gdy garnitur jest już gotowy. Gdyby przymierzyć garnitur przed prasowaniem to okazałoby się, że jest on luźniejszy od garnituru wyprasowanego – czasami dość znacznie. Prasowanie tkaniny przed krojeniem powoduje, że szyje się garnitur z tkaniny już wykurczonej; jego obszerność po uszyciu a przed finalnym prasowaniem jest taka sama jak po prasowaniu. Podobne znaczenie ma proces wstępnej obróbki płótna usztywniającego. U krawca nowe płótno jest zalewane wrzątkiem, suszone i prasowane. W szwalni po prostu szyje się usztywnienie z nowego płótna, wstawia do garnituru i prasuje uszyty korpus albo wręcz dopiero gotowy garnitur.
Jednak najważniejsza różnica pomiędzy garniturem MTM szytym w szwalni a garniturem bespoke szytym w pracowni krawieckiej przejawia się w przygotowaniu, wykonaniu i wszyciu usztywnienia przodów marynarki i klap. U krawca nosi ono nazwę waterunku, składa się z dwóch warstw łączonych ze sobą przy pomocy ręcznego pikowania i sięga od barków do samego dołu marynarki. W garniturach o największym stopniu formalności stosuje się też waterunek trzywarstwowy, natomiast w marynarkach nieformalnych może to być tylko jedna warstwa. Pojęcia: half canvas i full canvas nie są używane w szyciu bespoke, podobnie jak określenie: waterunek nie jest używane w szyciu MTM. Najważniejszą warstwą waterunku jest płótno krawieckie, czyli płótno lniane z wplecionym włosiem końskim, wielbłądzim lub kozim. Płótno z włosiem końskim jest najbardziej sztywne i stosuje się je rzadko – niemal wyłącznie do marynarek bardzo formalnych. Powszechne zastosowanie znajdują dziś płótna krawieckie z włosiem wielbłądzim lub kozim. Nie bez przyczyny warstwę płótna w waterunku nazywa się camelą. Jest ona pikowana z warstwą zmiękczającą zwaną feltem, a – w waterunku trzywarstwowym – z drugą camelą i feltem.


O tych wszystkich aspektach szycia na miarę warto wiedzieć ale do sprawy należy podchodzić z dystansem. Jeśli uda się dobrać dobrze leżący garnitur RTW (czyli gotowy), z klejoną marynarką, to można czuć się równie usatysfakcjonowanym jak po uszyciu garnituru MTM half canvas albo nawet garnituru bespoke. Z drugiej strony są osoby, które cenią sobie produkty unikalne, stworzone tylko dla nich, tradycyjnymi metodami, z dużym nakładem pracy ręcznej. I godzą się z faktem, że za taki produkt muszą zapłacić kilkakrotnie więcej, niż za podobny produkt stworzony metodą przemysłową.



Warto wspomnieć, że jest jeszcze szycie miarowe na fizelinie – jest to wersja zauważalnie tańsza, ale też szybsza w wykonaniu. Oczywiście, można się spierać czy warto, tudzież „wystarczająco szlachetnie”, ale warto pamiętać, że większość z nas nosi garnitur na specjalne okazje, a wtedy ciężko odczuć ewentualne różnice w noszeniu. Przy sporowej marynarce będzie to chyba jeszcze mnie zauważalne. Wizualnie szycie na klejonce wygląda równie dobrze, szczególnie jeśli się o marynarkę dba 😉
A takie kwestie jak oddychalność marynarki bardziej zależą od podszewki niźli samej konstrukcji (oddychają głównie „plecy”, ważna jest też rękawówka, przynajmniej dla mnie). Pozostaje kwestia trwałości czy „rollu” klap i tu też nie ma tragedii – po praniu chemicznym zanosimy marynarkę do krawca, a ten zadba o odpowiednie „doprasowanie” całości. Dodam, że krawiec ma samej klejonki kilka rodzajów – zanim zacznie „działać” sprawdza na skrawkach po wykroju który rodzaj będzie odpowiedni.
Drugim wątkiem który chciałbym poruszyć to fakt, że obecnie „bespoke” to także sprzedawanie otoczki, a nie tylko produktu – szczególnie w dobie rozkwitu marek sartorialnych i znacznej liczbie miejsc oferujących szycie miarowe (dobrych rzemieślników wcale nie ma tak dużo, często jest to po prostu zlecanie pracy szwalni). Buduje się też wizerunek marki poprzez butikowe salony, spotkania z doradcą klienta, (gdzie materiały wybiera się ze szklaneczką szlachetnego trunku i cygarem, w skórzanym fotelu) – to też jest produkt, który kosztuje i wpływa na cenę końcową, a niekoniecznie determinuje faktyczną jakość odszycia czy wykończenia ubrań. Jeśli ktoś szuka także tej strony „doświadczenia”, w pełni rozumiem. Sam natomiast mam ciut inne podejście – interesuje mnie stricte produkt finalny, jego wygląd i dopasowanie. Stąd kupuję tkaniny (również podszewki i guziki) sam, np. szukam promocji u producenta (ostatnio: wiosenna obniżka w Magee1866), albo „macam” wełny z beli w sklepie, a do krawca idę po usługę (igłę). Wiedząc, że wybieram opcję budżetową w kwestii konstrukcji marynarki, skupiam się na stosunku ceny do wyglądu i chwytu tkaniny, a jeśli trafi się renomowana marka, to idealnie;)
To takie trzy grosze na temat fizeliny i alternatywnego podejścia z mojej strony.
Dziękuję za ciekawe uwagi. Zgadzam się, że negatywna opinia ciągnąca się za klejonką jest niezasłużona a uwielbienie dla half canvas przesadzone. Działa tu głównie psychologia a nie wiedza o technologiach tworzenia garnituru i skutkach ich zastosowania dla jakości produktu i komfortu jego użytkowania.
Znów muszę Panu podziękować za genialny materiał.
Klasyczną męską elegancją zacząłem się interesować dopiero od pół troku i to w dużej mierze dzięki Panu. Jednak w tak krótkim czasie zdążyłem się wiele nauczyć.
Pełen entuzjazmu pojechałem dzisiaj na moje pierwsze w życiu spotkanie w celu rozmowy dotyczącej garnituru BESPOKE (firma ze Śląska chwali się o tym na swojej pięknej stronie www). Rozmowa trwała 50 min. W tej firmie BESPOKE FULL CANVAS polega na tym, że pierwszą warstwą jest podszewka, później mamy coś jakby waterunek: bawełniana flanela (felt) pikowana ręcznie do płótna. Następnie na płótno montowana jest z flizelina na którą przyklejana jest tkanina zewnętrzna. Skoro mamy full canvas to na dole mamy oczywiście camelę z tym, że doklejana jest do niej flizelina i tkanina zewnętrzna. Właściciel mówił, że na cienki materiał zewnętrzny nie dają fastryg i nici bo było by je widać. Natomiast mi się wydaje, że do cameli powinno się przyszyć tkaninę, wyjąć fastrygi, a nici zostawić jedynie w miejscach gdzie będą one niewidoczne. Flizelina byłaby tutaj czymś niedorzecznym. Równie dobrze mogłoby w ogóle nie być cameli.
Jestem załamany gdyż był to mój pierwszy kontakt z firmą zajmującą się szyciem na marę. Przecież taka marynarka nie będzie w ogóle przewiewna przez klej, a na dodatek przez flizelinę będzie w niej gorąco nawet jeśli na zewnątrz byłby tropic.
Pod koniec rozmowy o konstrukcji, właściciel zapytał mnie: „Po co panu to wiedzieć”
Myślę, że w naszym pięknym kraju „bespoke” niestety wygląda właśnie tak. Czyli płaci się za nazwę i całą otoczkę, a nie za produkt.
Zapytam jeszcze o szczegóły konstrukcji w Tiestore. Mam nadzieję, że są tam rzetelni krawcy.
Mam nadzieję, że dzisiejsze spotkanie to był wyjątek potwierdzający regułę BESPOKE, ale moja intuicja mówi mi coś zupełnie innego.
Czy natknął się Pan kiedyś na coś takiego?
Miało być bez „Pan”. Wybacz Janie ????
😉
Jeśli jakaś marka zleca szycie garnituru przemysłowej szwalni to zawsze to wygląda tak jak w Pana przypadku. Używanie określenia bespoke jest oczywiście nadużyciem, ale jest powszechnie stosowane bo pozwala ustalić wyższą cenę. Bespoke polega na tym, że jedna osoba – krawiec – wykonuje wszystkie operacje i tylko przy niektórych i nie zawsze korzysta z pomocy współpracowników (niegdyś uczniów). O flizelinie nie ma wtedy mowy. Ale jeśli szycie trafia do przemysłowej szwalni to – mimo, że konstrukcja nazywa się half/full canvas – flizelina jest przyklejana bo to znacznie ułatwia szycie.
Jednak nie ma też uzasadnienia jakieś skrajnie negatywne podejście do kwestii marynarki usztywnianej flizeliną. Taka marynarka jest OK a jej oddychalność nie spada w jakiś dramatyczny sposób. Jednak bespoke to bespoke i nie ma tu kompromisów. Coś takiego jak marynarka trochę bespoke a trochę MTM – nie istnieje.
Dołączę do ciekawej dyskusji z pozostałych komentarzy.
Mnie osobiście też, niestety, wydaje się, że obecnie produkt, to w połowie wrażenie o nim, a tylko w połowie sama treść, którą dostajemy. Nie bez powodu mamy całe rzesze kształcących się ludzi w kierunku marketingu i public relations. I dotyczy to absolutnie wszystkich dziedzin, jakie wokoło widzę. Świat iluzji i zafałszowania, uśmiechnięty i sympatyczny, często przyjemny, ale nieprawdziwy. I dopiero kiedy przez pomyłkę lub zrządzeniem losu łykniemy pigułkę nie w tym kolorze co trzeba, to odkrywamy iluzję. Ona do pewnego, rozsądnego stopnia jest, jak dla mnie, akceptowalna – kiedy tylko oprócz miłego wrażenia dostajemy jednak też i produkt, który się jakoś broni. Ale ostatnie dwie dekady to już, w mojej ocenie, bardzo przesadne nasilenie tego zjawiska – każdy każdego próbuje oszukać i nabrać, zyskać więcej, a dać mniej. Fałszuje się składy tkanin (vide raport UOKiK-i sprzed paru lat), czaruje klienta nimbem luksusu, obiecuje jakość ponad poziomy, a po cichu wciska masówkę tam, gdzie klient nie będzie miał jak w prosty sposób tego sprawdzić. Bardzo utrudnia to kupowanie, bo nie da się po prostu płacić jedynie za to, co sami sprawdzimy. Nie wszystko zweryfikować jesteśmy w stanie, a z kolei płacenie premium w nadziei, że choć może i przepłacam to przynajmniej mam pewność jakości materiałów i procesu, może się okazać jedynie tym przepłacaniem i człowiek czuje się nabrany. Bo w czym np jakościowo lepsza będzie marynarka Loro Piany, od innej, dobrze uszytej marynarki z tkaniny od Loro Piany? Jakościowo pewnie niczym, no ale u Loro płacimy za tę renomę, rodzinną firmę, wartości, historię… A potem okazuje się, że firma rodzinna nie jest już od dawna, należy do korporacyjnego molocha dóbr luksusowych, którego priorytety są zgoła odmienne od ckliwej reklamy, a na deser mają nadzór sądowy z powodu ujawnionego procederu wyzysku pracowników u swoich podwykonawców, z którymi jednak chętnie współpracują, bo dają dobrą cenę. Trzeba więc naprawdę dobrze zastanawiać się przed zakupem, w branży sartorialnej również, za CO tak naprawdę tutaj płacę, za co CHCĘ zapłacić i ILE? Ile co jest dla mnie warte? I jakie jest ryzyko, że wyłożę niepotrzebnie dużą kwotę na jakiś element całości produktu, który okaże się jedynie nic nie wartą fasadą?
Każdy te decyzje musi podejmować sam, na miarę swoich możliwości weryfikacji, na miarę swoich upodobań, znajomości realiów, producenta, produktu itd. Ale to nie są łatwe wybory, a droga naznaczona jest zwykle większymi lub mniejszymi pomyłkami. Anegdotycznie spuentuję: niektórzy takich pomyłek mieli już tak wiele i na tyle dotkliwych, że zakupy w ogóle przestały kojarzyć im się z czymś przyjemnym. Zamiast wyrzutu dopaminy mają jedynie skojarzenie z poczuciem bycia oszukanym i źle wydanymi pieniędzmi. Kolokwialnie mówiąc – trochę „samozaoranie” rynku, na którym coraz mniej osób chce cokolwiek w ogóle kupować 😉
Wracając do meritum, chcę nawiązać do słów Jana: „proces szycia u krawca wygląda dziś tak samo jak wyglądał sto lat temu.” Mowa o bespoke. Myślę, że wszyscy byśmy chcieli, żeby tak było. Czyli zgodnie z ideą, zamysłem i znaczeniem tego określenia. I na pewno są miejsca gdzie tak jest. Ale, w duchu pierwszego akapitu powyżej, jestem też przekonany, że nie wszędzie. Że nadużywa się tego określenia (i nie o samo słowo chodzi, a bardziej cały proces, który się pod nim kryje), stosuje różne zabiegi, żeby na jego nośnej sile zarabiać wciąż tyle samo, a koszty i nakłady obniżać. Ja oczywiście nie prowadzę tu żadnej krucjaty, nie kolekcjonuję dowodów czyichś nadużyć ani nie chcę w nikogo wprost uderzać. Mam jedynie swoje spostrzeżenia i obserwacje.
Na przykład takie: kiedyś rozmawiałem z jednym krawcem, przy okazji jakichś przeróbek, i z tej rozmowy wysnułem wniosek, że w jego ocenie kunszt miarowego krawiectwa skupia się w zasadzie na marynarce. To marynarkę on sam szyje, a spodnie traktowane są po macoszemu i zlecane na zewnątrz. Czyli taki garnitur byłby bespoke od pasa w górę? 😉 No ale ok, mógłby mieć stałego pracownika od spodni, kiedyś zresztą miał, i to mieściłoby się w tym: „mniej ważne operacje zleca innym (niegdyś uczniom, dziś zatrudnionym pomocnicom/pomocnikom).”
Albo inna obserwacja: lata postpandemiczne, znany youtuber szyje sobie garnitur bespoke na Savile Row w Londynie i robi z tego długi, kilkuodcinkowy materiał video. Bardzo zresztą ciekawy i sympatyczny zarazem. Panowie go mierzą, rozmawiają, ustalają szczegóły. Potem widzimy jak robią wykroje i ostatecznie wycinają materiał. I to jest ukazane jako to „mięso” miarowego szycia, wykonywane przez „ojców chrzestnych” pracowni. Czyli umiejętne zdjęcie miary, odpowiednie wycięcie materiału i później fachowe korekty podczas kolejnych przymiarek. I w sumie zgoda. Ale między zdaniami, w rozmowie, padają słowa w stylu: „…i to tutaj zapiszemy, żeby potem w szwalni wiedzieli jak to zrobić…”, albo osoba wykrawająca spodnie (ich włąsny „spodniarz”) przygotowuje wykroje materiału i pokazuje jak je pakuje do wysyłki do szwalni. Nie wiem, być może to ich własna szwalnia? Czyli część zakładu krawieckiego jakby, tylko zlokalizowana gdzie indziej, żeby w prestiżowej lokalizacji nie musieć wynajmować za dużych przestrzeni? No może. Przy cenach najmu w centralnym Londynie nie powinno to w sumie dziwić. Ale to już świadczy o tym, że nie „krawiec” osobiście się tym zajmuje, a armia jego pracowników. No albo pracowników osobnego podmiotu, jakim jest komercyjna szwalnia. W każdym razie na zapleczu samego lokalu marki na Savile Row żadnych maszyn do szycia nie było widać 😉 Ale klient kilkukrotnie się upewniał, że to „full bespoke suit” i panowie krawcy mu to potwierdzali.
Kolejny youtuber i kolejne szycie na miarę – tym razem koszuli. Znowu Londyn. Pracownia koszul bespoke. I znów głowa pracowni zajmuje się kontaktem z klientem, zdejmowaniem miary i robieniem wykrojów, a samo szycie, fizyczna robocizna, zlecana jest na zewnątrz. Na miejscu jest tylko stół krawiecki do wykrojów i cięcia. Czyli takie bespoke, ale trochę w duchu MTM, łamiące klasyczne rozumienie tego terminu.
Wyłania się z tego współczesny obraz branży krawieckiej, gdzie pewien outsourcing stał się koniecznością? Bo kiedy rośnie obrót, przybywa klientów, to do obsługi tego w sposób „jak 100 lat temu” potrzeba byłoby armii mistrzów krawiectwa (i drugiej armii zatrudnionych, własnych pracowników, do fizycznego wykonywania tych mniej istotnych operacji). Mam wrażenie, że pozwolić sobie na to mogą tylko nieliczne, małe pracownie, gdzie garstka osób faktycznie robi wszystko samemu, na miejscu. Ale i moce przerobowe mają wtedy skromne, więc i obroty umiarkowane. Bespoke wg tego tradycyjnego ujęcia to sztuka, rzemiosło, mające swojego autora i podpis, jak namalowany obraz. Tylko że przy agresywnej konkurencji rynku albo po części też i z chęci zysku, traci trochę rację bytu. Zostaje nazwa, ale tak jak 100 lat temu już to coraz rzadziej wygląda. Takie mam wrażenie. Może się mylę, ale jak rozumieć ten przykład z Savile Row? Wszystko mi mówi, że dziś mistrz krawiectwa to bardziej osoba od nazwiska, nadająca renomę pracowni i ściskająca dłoń klientom, udzielająca błogosławieństwa na wszystko, co spod jego marki wychodzi, a nie ktoś, kto własnoręcznie wykonuję mozolną robotę. I ja się nie buntuję, rozumiem kierunek w jakim to podąża. Taki rynek, takie czasy, taki świat. Pod warunkiem tylko, że nie próbuje mi się sprzedawać produktu pt: „rzemiosło, własnoręcznie wykonane przez danego krawca, jak 100 lat temu”, i odpowiednio za to podliczać, podczas gdy z tym tradycyjnym procesem ma to już niewiele wspólnego.
Pozostaje po prostu otwarte pytanie, czy dziś na szycie bespoke wciąż należy patrzeć tak samo jak 100 lat temu? Czy może bardziej jako na „szycie pod dyktando”, ale bez wnikania już w to jak sam proces przebiega?
Bardzo trafne uwagi bo rzeczywiście dzisiaj to tak wygląda, że modeli biznesowych szycia na miarę jest dużo i prawie żaden nie odpowiada dokładnie temu jaki był 100 lat temu (lub jeszcze nieco wcześniej). Tym niemniej ciągle istnieją takie pracownie gdzie 3 – 4 osoby (przeważnie członkowie rodziny) wykonują wszystkie operacje. Wiem, bo sam z takiej korzystam a znam się też z pewnym krawcem spoza Warszawy, u którego też to tak wygląda. Uchwyciłeś jednak bardzo ważny aspekt problemu mianowicie taki, że w tym modelu biznes ma wymiar mikroskopijny a zatem ludzie z niego żyjący mają skromne dochody. I jeśli chcą obsługiwać więcej klientów (a tym samym więcej zarabiać) to muszą wprowadzić do tego modelu jakieś modyfikacje. Outsourcing jest pierwszą, która przychodzi do głowy ale są też inne.
W ostatecznym rozrachunku liczy się satysfakcja klienta a ta może być pełna nawet wtedy, gdy pewne elementy jego garnituru „bespoke” są wytwarzane na zasadzie zbliżonej do przemysłowej. Obserwacje z Saville Row są bardzo pouczające.
Dziękuję za ciekawy wkład do dyskusji.