Lot nad kukułczym gniazdem

Lot nad kukułczym gniazdem

Co jakiś czas wracam do wpisów, które opublikowałem na blogu kilka lat temu. Nieco je zmieniam, aktualizuję zdjęcia i publikuję ponownie z nadzieją, że zainteresuje on nowych czytelników. Bo trzeba wiedzieć, że według statystyk Google, czytelnicy powracający w okresie jednego roku stanowią tylko 10,8%, reszta to czytelnicy nowi. Jeśli analizować okres kilku lat, to odsetek nowych czytelników będzie jeszcze większy. Dziś postanowiłem przypomnieć wpis sprzed ponad 3 lat, zatem będzie on nowy dla znacznej większości. Ci spośród stałych czytelników, którzy go czytali i pamiętają, niech mi wybaczą tę powtórkę. A może ponowna lektura wcale nie będzie nudna i irytująca?

Wpis, który zatytułowałem Lot nad kukułczym gniazdem, był trochę żartem a trochę zabawą intelektualną, która powstała w wyniku żywej reakcji instagramowych obserwatorów na zamieszczone w tym medium zdjęcie (to, które widnieje powyżej) i jego podpis. Małgorzata – autorka zdjęcia – uchwyciła moment, gdy biegnę po głazach ułożonych w sadzawce ogrodu botanicznego i żadna z moich nóg nie ma kontaktu z podłożem, co wygląda jakbym się unosił w powietrzu. Dlatego podpisałem zdjęcie: One flew over the cuckoo’s nest, czyli Lot nad kukułczym gniazdem. Podpis ten najwyraźniej zaintrygował followersów gdyż dostałem wiele wiadomości z pytaniem o co chodzi z tym kukułczym gniazdem? Czyżby przy sadzawce lub na kamieniach, po których biegnę znajdowało się jakieś gniazdo kukułki? Cierpliwie wyjaśniałem, że nie istnieje coś takiego jak kukułcze gniazdo, ponieważ kukułki są pasożytami lęgowymi co znaczy, że nie budują gniazd i nie wysiadują jaj, bowiem swoje jaja podrzucają do wysiadywania innym ptakom. Dodatkowym problemem jest różnica pomiędzy wersją polskojęzyczną a anglojęzyczną podpisu. Lot nad kukułczym gniazdem po angielsku to: flight over a cukoo’s nest. Z kolei: one flew over the cuckoo’s nest przetłumaczone na polski to: jeden przeleciał nad kukułczym gniazdem. Brzmi to trochę bez sensu? I tak i nie.

Pora wyjaśnić coś, co zapewne i tak wszyscy wiedzą: One Flew Over the Cuckoo’s Nest to tytuł bardzo znanej książki, która ukazała się w roku 1962 i była debiutem literackim Kena Keseya, a także tytuł filmu z 1972 roku (opartego na książce Keseya) w reżyserii Miloša Formana – jednego z najwybitniejszych filmów w historii kina. Ale to jeszcze nie wyjaśnia dziwności tytułu: dlaczego one flew zamiast flight? Otóż tytuł książki i filmu jest fragmentem dziecięcej wyliczanki, która w całości brzmi tak:

Wire, briar, limber-lock,
Three geese in a flock,
One flew east, one flew west,
One flew over the cuckoo’s nest,
O-U-T spells OUT,
Goose swoops down and plucks you out.

W dziecięcych wyliczankach nie należy się raczej doszukiwać sensu, ale w różnych opracowaniach na temat filmu Formana można się natknąć na uczone wyjaśnienia, którzy bohaterowie filmu są tymi trzema gęsiami z wyliczanki (McMurphy, Bibbit i Wódz), co jest kukułczym gniazdem (szpital psychiatryczny) i kto nad tym gniazdem przeleciał (Wódz). Wydaje mi się to mocno naciągane; gdyby chcieć przeanalizować wyliczankę: Ene due rabe / Bocian połknął żabę / A później Chińczyka / Co z tego wynika?, też zapewne można by znaleźć jakieś wyimaginowane znaczenia. Wątpię jednak by miało to sens. Moim zdaniem Ken Kesey wziął sobie za tytuł fragment tej akurat wyliczanki ze względu na obecne tam słowo cukoo, które oznacza kukułkę, ale w slangu oznacza też wariata, czubka, przygłupa, psychola itp. W jednej z najbardziej dramatycznych scen filmu, gdy Wódz jest poddawany elektrowstrząsom (co bez znieczulenia ogólnego czyli narkozy – jest potworną torturą), z jego ust dobywa się bełkot, w którym można się dosłuchać większego fragmentu wyliczanki. Przypuszczam, że tłumaczenie tytułu filmu było sporym wyzwaniem dla tłumacza i sądzę, że brał on pod uwagę tytuły: Ene due rabeEntliczek pentliczek. (Entliczek pentliczek / Czerwony stoliczek / Na kogo wypadnie / Na tego bęc) albo Elemele dudki (Elemele dudki / Gospodarz malutki / Gospodyni garbata / A córeczka smarkata) Ostatecznie zwyciężył Lot nad kukułczym gniazdem, który jest chyba tytułem niezbyt udanym (w wersji polskiej). Jednak w tej sytuacji, gdy w roku 1981 ukazywało się pierwsze polskie wydanie książki Keseya, jej tłumacz – Tomasz Mirkowicz – nie miał innego wyjścia niż zastosować tytuł, który był już wtedy mocno zadomowiony w kulturze masowej: Lot nad kukułczym gniazdem.

Językowe rozważania na temat wyliczanki, która dała tytuł słynnej książce i jeszcze słynniejszemu filmowi, można by rozszerzyć o pytanie dlaczego jest tam mowa o the cukoo’s nest, a nie o a cukoo’s nest. Każdy kto chociaż pobieżnie miał do czynienia z językiem angielskim wie, kiedy stosuje się przedimek nieokreślony a/an, a kiedy określony: the. Ale teoria teorią, a życie przynosi różne sytuacje, z którymi trudno sobie poradzić. Gdy np. przygotowywano polskie wydanie słynnej książki Normana Daviesa Europe: A History, jej tytuł okazał się całkowicie nieprzetłumaczalny na język polski. A wszystko przez jedną małą literkę: a. Pomysłu nie miało ani wydawnictwo, ani sam autor, który przecież biegle włada językiem polskim. Podobno sugestię jak wybrnąć z impasu podsunął przyjaciel Normana Daviesa – nieżyjący już dziś – Bronisław Geremek. Zaproponował on tytuł: Europa: krótka rozprawa między panem Daviesem a historią, co bardzo wyraźnie nawiązywało do Rejowskiej Krótkiej rozprawy między trzema osobami: panem wójtem a plebanem. Jak wiadomo ostatecznie stanęło na: Europa. Rozprawa historyka z historią, co wprawdzie słabo kojarzy się z Mikołajem Rejem i jego dziełem, ale dobrze oddaje sens określenia: a history.

Zdaję sobie sprawę, że moje obszerne rozważania kulturalno-lingwistyczne nie mają nic wspólnego z modą i stylem. Jeśli jednak – drogi czytelniku – dobrnąłeś do tego miejsca, to mam jeszcze w zanadrzu kilka zdań poświęconych mojej stylizacji, która była pretekstem do tych rozważań. A właściwie nie jednej a dwóch stylizacji opartych na tej samej marynarce. Uważam marynarkę za jeden z moich najbardziej trafionych wyborów. Pochodzi z firmy Norman, została zaprojektowana przez Monikę Mrońską i uszyta z pięknej wełny typu tropik pochodzącej od Holland & Sherry. Ma podwójne stębnowanie na klapach, wzdłuż krawędzi i szwów, a także przy wszyciu rękawów. Przy tym stębnowaniu chciałbym się chwilę zatrzymać, gdyż w zasadzie jestem przeciwnikiem tego typu wykończenia. Kiedyś (ale dość dawno temu) takie stębnowanie było wykonywane ręcznie, co świadczyło o niezwykłym kunszcie krawca i było świadectwem wyjątkowej ekskluzywności marynarki. Później wprowadzono maszyny, dzięki którym uzyskiwało się tzw. ścieg AMF, imitujący ręczne stębnowanie. I wszyscy producenci odzieży, jak jeden mąż, zaczęli takie stębnowanie stosować we wszystkich swoich garniturach i marynarkach szytych w wielkich seriach. Stębnowanie nie tylko straciło swój walor ekskluzywności, ale wręcz stało się jego zaprzeczeniem. Obecnie ekskluzywne stały się marynarki bez stębnowania, bo niemal nie można takich kupić w sieciowych salonach i jeśli ktoś ma taką marynarkę to jest duże prawdopodobieństwo, że uszył ją na miarę, życząc sobie właśnie braku stębnowania.

Ale po tych krytycznych uwagach na temat stębnowania muszę dodać, że w mojej brązowej marynarce stębnowania prezentują się znakomicie. Powinno wystąpić wrażenie przesytu, a moim zdaniem nie występuje. Podwójne stębnowanie przy wszyciu rękawów pachnie wręcz kiczem, ale nim nie tylko nie jest, ale wygląda bardzo efektownie. To oczywiście mój subiektywny pogląd i nie wykluczam, że wiele osób się ze mną nie zgodzi. Ja jestem marynarką zachwycony, zaś stębnowania są jednym z powodów tego zachwytu, obok doskonałej tkaniny, pięknego, rzadko spotykanego koloru oraz perfekcyjnego wykonania. Marynarka nie jest szyta na miarę, więc są także mankamenty: rękawy musiały zostać skrócone, przez co ich guziki znalazły się zbyt blisko krawędzi, co nie wygląda dobrze. Także guzik mógłby być usytuowany nieco niżej, ale tak jak jest też nie budzi estetycznego sprzeciwu.

Obydwie pary spodni, które towarzyszą marynarce, także pochodzą z Normana i także zostały uszyte z wełny Holland & Sherry. Kraciaste spodnie są dość ekstrawaganckie, ale tworzą z marynarką zgrabny duet. Zamszowe loafersy są produktem firmy Nord, są szyte metodą Goodyear i pochodzą z ekskluzywnej linii MEKA (nie ma ich w aktualnej ofercie na stronie Norda). Stylizację uzupełniają: koszula Emanuel Berg, krawat Fraternity, poszetka Silk & Linen, okulary The Bespoke Dudes i skarpetki EM Men’s Accesories. Tak, tak! Uspokajam wszystkich przeciwników noszenia butów bez skarpetek: mam na stopach skarpetki, ale są to tzw. stópki, które nie wystają ponad krawędź cholewki.

W drugiej stylizacji zmieniłem spodnie na mniej ekstrawaganckie, w kolorze jasnego granatu, z mankietami o szerokości 5 cm. Zmieniłem także krawat, chociaż pozostałem przy konwencji mało formalnego knita. Krawat pochodzi od EM Men’s Accesories. Ważną zmianę stanowią buty; zastosowałem efektowne lotniki z plecionki pochodzące z linii MEKA firmy Nord. Skarpetki w kolorowe wąsy to produkt firmy Wola, zaś torba na jednym ze zdjęć pochodzi od Bugatti. I w takich to właśnie stylizacjach odbyłem swój lot nad kukułczym gniazdem 🙂

Lot nad kukułczym gniazdemLot nad kukułczym gniazdem Lot nad kukułczym gniazdem Lot nad kukułczym gniazdem Lot nad kukułczym gniazdem

Udostępnij wpis

Podobne wpisy

7 komentarzy

  1. Jak to powraca tylko 10,8 % czytelników ? Zapewne to ci „zbłąkani” co przypadkowo na bloga trafili…
    Pamiętam ten wpis jakby to wczoraj było a to już 3 lata minęło ? Straszne w sumie :-/

    1. Takie statystyki pokazuje Google Analytics (GA). Mnie to też dziwi; oczywiście wolałbym gdyby większość odwiedzających blog to byli stali czytelnicy. Natomiast z GA wynika, że przewija się przez blog mnóstwo nowych osób, z których później niewielka część powraca. Z drugiej strony przy stu tysiącach wizyt na blogu miesięcznie (co generuje ponad 200 tys. odsłon), to nawet te 10,8% stanowi pokaźną gromadkę 🙂

        1. Miałem na myśli „wizyty” (sessions) czyli liczbę wejść na stronę bloga. Liczba tzw. unikalnych użytkowników – users – (nigdy nie zrozumiem algorytmu, który liczy tych „unikalnych”) jest mniejsza o 20% – 40% w zależności od tego jaki przedział czasu bierze się pod uwagę.

  2. Panie Janie, pamietam ten wpis z wierszykiem, stylizacje łączące beż ze zgaszonym niebieskim odbieram jako niezwykle udane, zestaw ze spodniami w kratkę natomiast mnie nie zachwyca, choć oczywiście niczego mu nie brakuje. Sprawia, w moim subiektywnym odczuciu, wrażenie lekkiego niedopasowania, może chodzi o konstrukcję marynarki , która wydaje się „za ciężka” w stosunku do reszty?

  3. Te spodnie w kratę to chyba mój faworyt w tym wpisie 😀 mega ciekawe i super na jesień

    1. Ja je lubię, ale są bez wątpienia kontrowersyjne i wielu osobom się nie podobają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *