Chyba żadna inna tkanina nie zrobiła tak oszałamiającej kariery jak len. W okresie krótszym niż 200 lat przeistoczył się z powszechnie pogardzanego materiału na ubrania dla biedaków, w ekskluzywną tkaninę, z której szyje się drogie ubrania. Pod wpisem, w którym prezentowałem marynarkę uszytą z mieszanki bawełny z lnem, jeden z czytelników zamieścił komentarz, w którym wyraził opinię, że mieszanka szlachetnego lnu z pospolitą bawełną – to mezalians. Nawet jeśli miała to być tylko efektowna figura retoryczna, to coś jest jednak na rzeczy; len jest rzeczywiście uważany za tkaninę szlachetną – zapewne w dużej mierze przez kontrast z zalewającymi nas tkaninami syntetycznymi.
Len – jak żadna inna tkanina – wzbudza skrajne reakcje: ma swoich zwolenników (żeby nie powiedzieć: wielbicieli), ale ma też przeciwników. Ci drudzy dostrzegają wprawdzie pozytywy w postaci przewiewności i higroskopijności, ale na pierwszym miejscu stawiają główną wadę lnu – skłonność do gniecenia się. Na co zwolennicy ripostują, że to jakieś piramidalne nieporozumienie, bo przecież gniotliwość lnu to jedna z jego głównych zalet. Mocno pogniecione lniane ubrania, spodnie z wypchanymi kolanami, wymiętoszone marynarki i koszule to przecież cały urok lnu. Wystarczy przypomnieć sobie postać Jepa Gambardelli z filmu Wielkie piękno (2013) w reżyserii Paola Sorrentino. Jep – w którego postać wcielił się Toni Servillo – rzeczywiście prezentował się zjawiskowo w lnianych garniturach i marynarkach, które powstały w słynnej pracowni krawieckiej Cesare Attolini.
Zwolenników lnianych garniturów jest wielu ale warto zwrócić uwagę, że rekrutują się oni niemal wyłącznie spośród klientów wyedukowanych modowo. Tzw. klienci masowi wolą od lnu trzymać się z daleka. Jednak klientów kochających len jest na tyle dużo, że każda poważna marka odzieżowa ma w swojej ofercie lniane garnitury i marynarki, o koszulach nawet nie wspominając. No i w tym miejscu dochodzimy do jednego z największych absurdów w świecie mody męskiej adresowanej do wyrobionych odbiorców. Bo skoro ci odbiorcy cenią sobie urok pogniecionych lnianych ubiorów, to marki odzieżowe powinny je pokazywać właśnie w takiej postaci. A tymczasem na swoich stronach, w reklamach, oraz w sklepach online pokazują lniane garnitury – już nie to, że starannie wypasowane – co sztucznie wygładzone w Photoshopie do granic absurdu. Przecież to jest zwykłe oszustwo: takich garniturów po prostu nie ma. Sprzedaje się klientowi produkt całkowicie inny niż ten, który widnieje na stronie sklepu. Nawet jeśli klient wyprasuje kupiony garnitur z niezwykłą starannością, to po włożeniu go i spojrzeniu w lustro, w żadnym razie nie będzie wyglądał tak jak model ze sklepowego zdjęcia; spodnie pogniotą się już wstępnie przy ich wkładaniu a dodatkowo – przy wkładaniu butów. Zaś na rękawach marynarki pojawią się zagniecenia w miejscu zgięcia rąk już przy pierwszym zapinaniu guzika. Oczywiście z każdą minutą użytkowania będzie tylko gorzej (albo lepiej – jeśli pogniecenie uznać za zaletę). Jedno jest pewne: w żadnym momencie nie będzie tak jak na zdjęciu w sklepie online.
Zasadne jest pytanie dlaczego klienci bez szemrania godzą się na takie jawne oszustwa? Można przyjąć założenie, że istnieje jakieś niepisane porozumienie pomiędzy sprzedawcami lnianych garniturów a klientami, którzy je kupują. Klienci doskonale wiedzą, że te zdjęcia z witryn sklepowych i z reklam – to zwykła lipa. Ale nie mają nic przeciwko temu, ponieważ oglądanie takich odrealnionych obrazków jest bardzo miłe. Jednak doskonale wiedzą, że gdy już kupią garnitur i włożą go na siebie – będzie on wyglądał zupełnie inaczej.
Być może tacy świadomi stanu rzeczy klienci, to zdecydowana większość spośród tych, którzy po lniane garnitury sięgają. Jednak nie można wykluczyć, że część klientów nie ma pojęcia jak się zachowuje len normalnie użytkowany. Widzą pięknie wyglądający garnitur na stronie sklepu i marzy im się, żeby tak nieskazitelnie wyglądać np. na własnym ślubie, zaplanowanym w plenerze, w blasku lipcowego dnia. Bardzo jestem ciekaw czy zdarzają się zwroty lnianych garniturów spowodowane tym, że w rzeczywistości wyglądają one inaczej niż na sklepowych zdjęciach?
Na kolejnym zdjęciu pokazuję raz jeszcze idealne, photoshopowe wygładzenie lnianych garniturów prezentowanych w sklepach online. Garnitur po lewej pochodzi z oferty jednej z polskich marek (jej nazwę przemilczę), garnitur po prawej pochodzi z oferty marki Oliver Vicks. Zestawienie jest godne uwagi również z innego względu: ciekawe wnioski można wyciągnąć z porównania długości marynarek, długości rękawów i położenia kroku w spodniach. Jeśli się dobrze przyjrzeć to da się także zauważyć położenie gurtu spodni na zdjęciu z lewej: poniżej bioder, w okolicach gdzie zaczynają się pośladki. To jest doprawdy zdumiewające i jedyne wyjaśnienie widzę takie, że spodnie okazały się za wąskie w udach i model zaproszony do sesji zdjęciowej nie był ich w stanie wyżej wciągnąć. W każdym razie wygląda to tak sobie.
Na koniec proponuję spojrzenie na lnianą codzienność czyli lniany garnitur i lnianą koszulę, które przed sesją zdjęciową były wprawdzie starannie wyprasowane ale w czasie jazdy samochodem na miejsce sesji oraz w czasie samej sesji – trochę się pogniotły. I tak to z lnem bywa: w tym tkwi przecież jego urok.
Nie mogę się doczekać ciepłych miesięcy właśnie z myślą o lnianych ubraniach. Gniecenie się to jeden problem (albo zaleta, jak napisałeś), drugi, to szorstkość, nie każdy to akceptuje. Ale jak komuś te dwie cechy nie przeszkadzają, to po drugiej stronie ma zaletę w postaci przewiewności, którą trudno nie docenić w upały.
W sumie nie mam garniturów z czystego lnu, jedynie marynarki z mieszanki wełna-len, właśnie z myślą o okresie letnim.
Panie Janie, polecam krochmal w sprayu. Pomaga utrzymać gniotące się tkaniny w większym ładzie 😏
Muszę chyba kiedyś spróbować 🙂
Tylko po co, skoro one właśnie mają się gnieść 🙂
Nie wiem co się stało na stronie Bytomia ale zdjęcia z ostatnio dodawanych produktów to koszmar. Chyba, musieli wymienić modela w ostatniej chwili bo na zdjęciach z tym konkretnym Panem wszystkie ubrania wyglądają fatalnie.
W ogóle producenci strasznie kantują na tych zdjęciach, często to przybiera tak absurdalne formy, że pozostaje pytanie o sens całej operacji. Na przykład idealnie przylegające koszule – upinane chamsko szpilkami z tyłu – w fasonach typu „classic” czy „full”, czyli wory. Jeśli, dajmy na to, koszula w rozmiarze kołnierzyka 39 ma 120 cm w kl piersiowej, to nie ma szans, aby opinała ciało potencjalnego użytkownika, który ma zapewne 96-100 cm obwodu klatki. A mimo to właśnie tak prezentuje się na zdjęciach! To jakiś absurd.
Inna sprawa to prezentowanie ubrań na bardzo nietypowych sylwetkach, czyli osobach bardzo szczupłych i wysokich, a więc zawodowych modelach. Widać to było – Jan sam zauważył – na zdjęciach ze Służewca. Te ubrania po prostu są za krótkie dla tych modeli, bo były szyte z myślą o kimś zupełnie innym! Czy naprawdę oglądanie tego, jak ubranie NIE będzie na nas wyglądać, ma pomóc w wyborze?
Jeszcze takie dwie refleksje mi się nasunęły. Po pierwsze do owego „upinania szpilkami” doszło jeszcze narzędzie w postaci programów do obróbki zdjęć. To wspaniałe narzędzie ale stosowane w nadmiarze prowadzi do efektów absurdalnych i jak słusznie zauważyłeś – odstręczających. A po drugie mimo tych wszystkich możliwości niektóre marki zamieszczają dość często w swoich sklepach zdjęcia wołające o pomstę do nieba. Tak jakby im zależało, żeby zniechęcić klienta do zakupu. Prawdopodobnie ktoś odpowiedzialny za przebieg i efekty sesji zdjęciowej zupełnie nie czuje kwestii elegancji i nie ma wiedzy o jej zasadach. Ale dlaczego takiemu komuś powierza się zadanie ubrania i wystylizowania modeli? Tego już nie rozumiem.