Ptasie dramaty
Ptasie lęgi narażone są na wiele niebezpieczeństw. Na ogół ptaki potrafią znaleźć takie miejsce na gniazdo, że jest ono niedostępne dla kotów i niewidoczne dla srok. Bo własnie koty i sroki są największym zagrożeniem dla lęgów, szczególnie tych wyprowadzanych w miastach lub innych obszarach zaludnionych. Jednak pomimo zapobiegliwości dorosłych osobników, ptasie dramaty polegające na utracie lęgu, zdarzają się dość często. Miałem okazję obserwować taką sytuację, która zdarzyła się dosłownie na wyciągnięcie ręki; kosy założyły gniazdo w cisowym żywopłocie rozdzielającym ogródki moich sąsiadów. Niestety pisklaki padły ofiarą kotów już drugiego dnia po wykluciu. Próbowałem przeganiać koty (swojego wyekspediowałem na ten czas do rodziny), ale nie mogłem pilnować gniazda przez całą dobę. Niestety.
Byłem bardzo zdziwiony, gdy zorientowałem się jakie miejsce na gniazdo wybrała samica kosa. Znajdowało się na wysokości około 1,5 m nad ziemią, w krzewie niezbyt gęstego cisa. U kosów miejsce na gniazdo wybiera samica i ona też zajmuje się jego budową. Samiec zwykle jest w pobliżu i ostrzega samicę w razie niebezpieczeństwa. Przy budowie samica zachowywała daleko posuniętą ostrożność. Gdy byłem w pobliżu, potrafiła usiąść na gałęzi z budulcem w dziobie i czekać aż sobie gdzieś pójdę. Dopiero gdy znikałem z jej pola widzenia, leciała do gniazda. Bywało też, że obserwowała mnie spomiędzy gałęzi, sprawdzając czy nie zagrażam gniazdu. Doskonale to widać na jednym ze zdjęć poniżej.
Gdy gniazdo było gotowe, zaczęło się składanie jaj, a późnij wysiadywanie, które trwało dwa tygodnie. Z mojego ulubionego miejsca na tarasie, korzystając z lornetki, mogłem obserwować wysiadującą samicę. Na przemian widziałem albo ogonek sterczący ponad krawędź gniazda, albo główkę i dziób – bowiem ptak zmieniał co jakiś czas pozycję. Swoją drogą takie wysiadywanie to dość nudne zajęcie. Aż któregoś dnia pojawiły się dzióbki pisklaków; było ich pięć. Niestety zaraz potem pojawiły się też koty. Nie wiem w jaki sposób wiadomość o wyklutych kosach rozeszła się wśród kotów, ale zbiegły się chyba wszystkie z całego osiedla. Gdy je przeganiałem to uciekały, ale zaraz wracały. Kolejnego dnia rano zobaczyłem, że gniazdo jest przekrzywione. Gdy podszedłem bliżej – okazało się, że jest puste.
Myślę, że to kot Jarosława K. poinformował pozostałe koty…
Z Żoliborza do mnie jest dość daleko. Ale kto wie…
Tak, to prawdziwy dramat. Tyle wysiłku, czasu, poświęcenia… Znałam gniazdo kosów w nieczynnym otworze wentylacyjnym, na wysokości mniej więcej pierwszego piętra, w dodatku wśród jakiegoś pnącza i tam zapewne udawało się wyprowadzać lęgi w świat (pod warunkiem, że nie było w pobliżu np. kuny). Ciekawe, czy wciąż tam jest; teraz nie mam tam dostępu.
Niestety mania strzyżenia wszystkiego, co popadnie – nierzadko przy pomocy mechanicznego sprzętu – też nie służy ptakom. Zastanawiam się, jak skutecznie wpłynąć na ludzi, by wzięli to pod uwagę. Lepiej, by komary, meszki i tym podobne owady lądowały w ptasich dziobach, zamiast padały od jakiegoś paskudnego „szpraju”.
Apropos komarów. U mnie w ogródku zawsze były komary. Nie były zbytnio liczne i dokuczliwe, ale były. I oto dwa lata temu na niebie nad nami pojawiły się jerzyki. Latają dość wysoko, więc wydawałoby się, że nie może to mieć wpływu na populację komarów tu na dole. Tymczasem komary zniknęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki 🙂
Ha! To wspaniała wiadomość. W tym roku zauważyłam, że jerzyków jest wyraźnie mniej (w Gliwicach). A więc może znalazły sobie dogodniejsze do zagnieżdżenia nisze.
Niestety nie spotkałam w tym roku w stałym miejscu jaskółek oknówek (w kampusie Politechniki Śląskiej, w pobliżu Wydziałów Budownictwa nomen-omen i Chemicznego). I chyba ogólnie jest ich mniej, dymówek także. Skądinąd wiem, że w ostatnich 20-30 latach populacja małych ptaków śpiewających drastycznie się kurczy; są to wielkości od 40 do 80 i więcej procent!!!
U mnie w ogrodzie królował pewien kos, aż pojawił się w sąsiedztwie inny. Teraz mój kos siada na swojej choinie i śpiewa jakby ciszej i niesmiało. Zaraz po jego zwrotce ten drugi mu odpowiada swoją. Wygląda to tak jakby mój kos trochę się bał tego drugiego i ale nie ustępował do końca.
Ciekawa i nieodgadniona jest rywalizacja kosów. U mnie wydawało się, że jeden już opanował terytorium; śpiewał doniośle kilka razy dziennie, aż tu pewnego dnia zniknął, a w jego miejsce pojawił się inny. Tak przynajmniej wnioskuję z tego, że ten nowy zachowuje się inaczej i wybiera zdecydowanie inne miejsca na swoje koncerty. A może to jest ten sam tylko z dnia na dzień zmienił swoje zwyczaje?