Księga zdziwień odc. 79
Tak się składa, że moja Księga zdziwień nie odnotowywała dotąd żadnych dziwnych lub absurdalnych decyzji NBP. Jeśli ktoś wyciągnąłby z tego w niosek, że tak poważna instytucja jak bank centralny kraju europejskiego średniej wielkości nie podejmuje dziwnych decyzji, byłby w błędzie. Dziś opiszę jedną z nich, która w skali ważności plasuje się nisko, ale w skali dziwności – bardzo wysoko. Zanim jednak to zrobię, kilka słów wstępu na temat monet bulionowych.
Wbrew swojej nazwie monety bulionowe nie mają nic wspólnego z bulionem. Są to monety inwestycyjne z metali szlachetnych – najczęściej złota. Pełnią taką samą rolę jak sztabki złota, czyli pozwalają osobom, które chcą chronić swoje oszczędności, na inwestycję, która jest dość odporna na utratę wartości w czasie, a nawet daje nadzieję na zysk. Monety bulionowe mają tę przewagę nad sztabkami, że przy bardzo zbliżonej cenie, mają pewne walory artystyczne, których sztabki są zupełnie pozbawione. Przy czym należy pamiętać, że monety bulionowe nie są numizmatami. To znaczy, że nie mają żadnej wartości kolekcjonerskiej. Ich wartość to wartość kruszcu, z którego są wykonane. Dziś chyba już wszystkie banki centralne biją monety bulionowe i sprzedają je wszystkim chętnym. Najczęściej monety takie kupują pośrednicy, którzy sprzedają je indywidualnym inwestorom, ale same banki też miewają swoje sklepy internetowe, a nawet stacjonarne salony.
Ciekawą sprawą jest cena monet bulionowych. Cena złota (i innych kruszców) zmienia się każdego dnia, choć w krótkim okresie wahania nie są duże. Nie inaczej jest z ceną sztabek i monet bulionowych. Każdego dnia jest inna, uzależniona od aktualnej ceny kruszcu na giełdzie. Oczywiście cena monety składa się z wartości zawartego w niej kruszcu powiększonej o marżę emitenta oraz marżę sprzedawcy. Obydwie te marże łącznie potrafią być zaskakująco niskie i nie przekraczać 3% procent. Każdy bank i każdy pośrednik narzuca swoje marże, ale przy silnej konkurencji nie mogą one być wysokie, gdyż nikt rozsądny nie byłby skłonny przepłacać. Jest zrozumiałe, że każdy inwestor szuka najniższej ceny, w czym pomagają mu różne internetowe porównywarki. Warto pamiętać, że cena monety bulionowej wyrażona w polskiej walucie, waha się nie tylko w rytm zmian cen kruszcu na giełdzie, ale także w rytm zmian kursu złotego wobec dolara (kruszce są notowane na giełdach w walucie amerykańskiej).
W chwili pisania tego artykułu (16 lipca 2018 r. około godziny 20.30) giełdowa cena złota wyrażona w złotych wynosiła 4.567,78 zł za uncję. W tym samym czasie najtańszą monetę bulionową o wadze jednej uncji (południowoafrykańskiego krugeranda) można było kupić za 4.680,00 zł. Jak łatwo policzyć marża wynosiła w tym przypadku zaledwie 2,5%. U innego pośrednika tę samą monetę można było kupić za 4.695,00 zł. Gdyby jednak ktoś miał kaprys kupienia nie krugeranda lecz np. kanadyjski liść klonu, to u najtańszego pośrednika zapłaciłby za nią 4,707,00 zł, czyli marża wyniosłaby w tym przypadku 3%. Jeszcze inne monety innych emitentów i u innych pośredników mogą kosztować więcej i trzeba się liczyć z marżą czasami nawet ponad 5%.
I tutaj wkracza moja księga zdziwień z konstatacją, że za jednouncjową monetę bulionową NPB, którą jest: Bielik – 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, trzeba zapłacić 5.317,00 zł. Co znaczy, że marża jaką narzuca Narodowy Bank Polski wynosi… 16,4%. Dziwi mnie bardzo polityka NBP, która być może stawia na patriotyzm i zakłada, że drobni inwestorzy (którzy na ogół liczą każdy grosz) będą skłonni solidnie przepłacić w imię tegoż patriotyzmu. Sądzę, że NBP się przeliczy.