We wpisach: Pleszki zakładają lęg i Codzienna krzątanina pleszek, pisałem o parze tych pięknych ptaków, która założyła lęg w moim ogródku, w budce lęgowej dla bogatek (pleszki są niemal dokładnie takiej samej wielkości jak bogatki). Lęg zakończył się powodzeniem, młode szczęśliwie opuściły budkę, po czym cała rodzina gdzieś odleciała. Zanim to jednak nastąpiło miało miejsce wydarzenie absolutnie niezwykłe: samiec przyleciał się ze mną pożegnać!
Wcale nie żartuję! Wprawdzie nie mam pewności jaka była jego intencja gdy – dwa dni po opuszczeniu gniazda przez młode – przyleciał ni stąd ni zowąd i latał wokół mnie gdy krzątałem się w ogródku. Gdy podlewałem kwiaty siadał na płocie w odległości 2 – 3 m ode mnie i wydawał swoje charakterystyczne dźwięki określane jako „nawoływanie”. Gdy ja przechodziłem z konewką kilka metrów dalej, ptaszek zmieniał pozycję i znów podlatywał na odległość niemal na wyciągnięcie ręki. Trwało to kilka minut i – wypisz wymaluj – wyglądało jak pożegnanie. Po czym samiec odleciał i rodzina pleszek zniknęła definitywnie to znaczy przestałem słyszeć nawoływania, które przez ostatnie dni dochodziły do mnie z okolicznych drzew i zarośli.
Muszę tu dodać, że w czasie całego lęgu starałem się nie zbliżać za bardzo do budki lęgowej, ale oczywiście krzątałem się po ogródku, w którym mam mnóstwo kwiatów wymagających stałej pielęgnacji. Wydaje się, że pleszki zaakceptowały moją obecność a nawet – być może – uznały ją za pomocną. Bo gdy w pobliżu pojawiały się sroki (co bardzo denerwowało pleszki) to je przepędzałem głośnym klaskaniem. Nawet sam się trochę dziwiłem, że moje klaskanie było tak skuteczne w przekonywaniu srok do zmiany miejsca swoich hałaśliwych wizyt. Często zdarzało się, że gdy siedziałem na tarasie przy komputerze (w odległości kilkunastu metrów od budki lęgowej), samiec przylatywał w moje pobliże, siadał na płocie i nawoływał. Raz zdarzyło się nawet, że usiadł na stole ogrodowym, przy którym pracowałem. Jednym słowem – byliśmy zakolegowani.
Proces opuszczania budki lęgowej przez młode pleszki był rozciągnięty w czasie. Zupełnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że pierwsza młoda opuściła budkę około godziny 21:00, gdy było już trochę ciemnawo (wydało mi się to nawet trochę nielogiczne). Kolejne wylatywały następnego dnia o różnych porach a ostatnia wyleciała jeszcze następnego – rano. Po opuszczeniu budki, młode natychmiast kierowały się w kierunku najbliższych drzew gęsto porośniętych liśćmi, zatem możliwość dalszych obserwacji była bardzo ograniczona. O miejscu ich pobytu orientowałem się wyłącznie na podstawie odgłosów wydawanych przez samca. Taki stan rzeczy trwał przez dwa dni po czym samiec przyleciał się pożegnać, a następnie cała rodzina zniknęła.
Poniżej prezentuję zdjęcia dorosłych pleszek z ostatnich dni przed opuszczeniem budki przez młode (stąd zdjęcia z pokarmem w dziobie), oraz (nieliczne niestety) zdjęcia młodych.
Piękne zdjęcia. Od jakiegoś czasu czytam Pana blog jako odtrutkę na niechlujnych mężczyzn, spotykanych w życiu 🙁 , a tu jeszcze taka niespidzianka.
Pozdrawiam serdecznie
K.
Dziękuję i pozdrawiam 🙂