Polska ma się stać europejskim, a może światowym, liderem elektromobilności. Do roku 2025 po naszym kraju ma jeździć milion pojazdów elektrycznych. Tak postanowił nasz rząd i od razu wziął się ostro do realizacji tego ambitnego i kosztownego planu. Podstawową receptą na sukces jest oczywiście odpowiedni program rządowy i odpowiednia ustawa. Jak zapowiedział wiceminister energii Michał Kurtyka: ’w najbliższych dniach Rada Ministrów przyjmie program rozwoju elektromobilności, zaś niedługo do konsultacji społecznych trafi projekt ustawy o elektromobilności. Ustawa ta stworzy konstytucję dla elektromobilności’. O tym jak poważnie rząd traktuje sprawę świadczy fakt, że patronem programu został szef resortu energii Krzysztof Tchórzewski, zaś w Komitecie Sterującym są wiceminister energii Michał Kurtyka jako przewodniczący i wiceminister rozwoju Jadwiga Emilewicz jako wiceprzewodnicząca. Jak wyjaśnił Michał Kurtyka, w wypowiedzi dla PAP: ’pod parasolem komitetu sterującego działają resorty rozwoju, finansów, nauki, infrastruktury, MON, energii i rozwoju; towarzyszą im instytucje finansujące i wdrażające – m.in. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Polski Fundusz Rozwoju’.
Już sam prestiż i powaga wymienionych urzędów i instytucji niemalże gwarantują powodzenie programu. Jest tylko jeszcze jeden drobiazg, mianowicie pieniądze. Wiadomo, że samochody elektryczne są znacznie droższe od spalinowych, a także mają drobną wadę w postaci konieczności dość długotrwałego ładowania po przejechaniu każdych 100 – 150 km. Trzeba więc obywateli zachęcić (lub zmusić) do ich kupowania oraz wybudować odpowiednią sieć punktów ładowania. Jednak rząd znalazł rozwiązanie tego problemu, o czym z dumą poinformowała PAP, pani wiceminister Jadwiga Emilewicz. Mianowicie w ciągu trzech najbliższych lat wyda się na ten cel 19 mld złotych z pieniędzy podatników! Samochody elektryczne będą produkowane przez państwową spółkę (już taka powstała i nazywa się Electro Mobility Poland) i sprzedawane po cenach konkurencyjnych w stosunku do samochodów z silnikami spalinowymi, czyli poniżej kosztów produkcji. Dlatego właśnie niezbędne są dopłaty z pieniędzy podatników.
Nie wiem czy polski rząd na to wpadł (przypuszczam, że tak), ale żeby sprzedawać samochody (nawet poniżej kosztów produkcji) trzeba je najpierw wyprodukować. W tym celu, oprócz istnienia dobrego programu, znakomitej ustawy i sprawnie zarządzanej państwowej spółki z setkami etatów, niezbędne jest też istnienie fabryki. Jeśli założyć, że przygotowania do jej powstania już trwają (zakup terenu, projekt techniczny i środowiskowy, umowy na dostawy mediów i energii, uzgodnienia środowiskowe, zmagania z protestującymi ekologami, pozwolenie na budowę, finansowanie) i budowa rozpocznie się na początku 2018 roku, to pierwsze samochody będą mogły zjechać z taśmy na początku roku 2020 (zbudowanie i uruchomienie fabryki w dwa lata jest bardzo trudne, ale możliwe). Czyli, żeby do roku 2025 wyprodukować ich milion, trzeba produkować rocznie 170 – 200 tysięcy. To skala niewyobrażalnie wielka, jak na polskie warunki. Dla porównania; nowa ultranowoczesna fabryka Volkswagena we Wrześni ma produkować 100 tysięcy aut rocznie. Czy spółka państwowa, zarządzana przez urzędników bez doświadczenia w branży, podoła takiemu zadaniu? Rząd uważa, że tak.
Ciekawe jest pytanie w jaki sposób rząd zamierza sfinansować budowę fabryki samochodów. Wbrew pozorom sposób na to jest bardzo prosty. Spółka Electro Mobility Poland została utworzona przez cztery państwowe giganty energetyczne: PGE, Eneę, Energę i Tauron. I to one wezmą na siebie główny ciężar finansowania (a tak naprawdę zapłacą wszyscy obywatele, uiszczając wyższe opłaty za prąd). Ponieważ jednak w grę może wchodzić kwota 3 miliardów złotych lub więcej, znaczna część środków będzie pochodzić z kredytów. Pytanie tylko, czy banki nie uznają przedsięwzięcia za zbyt ryzykowne (przecież nowo powstała spółka bez branżowego doświadczenia będzie realizować inwestycję z założenia nierentowną) i nie odmówią kredytowania. Nie ma obaw: przecież po to właśnie prowadzona jest akcja nacjonalizacji banków, żeby nie odmawiały one kredytowania słusznych inwestycji popieranych przez rząd. Ale czy państwowe banki nie wpędzą się przez to w kłopoty? Owszem, ale to już zupełnie inna historia.
Okazuje się, że na elektrycznych samochodach osobowych nie kończą się ambicje rządu. Z artykułu w Bankier.pl można się dowiedzieć o uroczystości podpisania listu intencyjnego przez samorządowców z 41 miast Polski, którzy zobowiązali się do wprowadzania autobusów elektrycznych do transportu publicznego w swoich miastach. W uroczystości wziął udział wicepremier Mateusz Morawiecki, który w porywającym przemówieniu powiedział m.in.: ’Polska może stać się pionierem i liderem elektromobilności (…) Świat stoi u progu rewolucji transportowej, której Polsce nie wolno przespać. Chcemy z tej rewolucji skorzystać, chcemy być w awangardzie zmian’. Samorządowcy zadeklarowali chęć zakupu łącznie 780 autobusów elektrycznych do 2020 roku. To 16 proc. ich łącznego taboru autobusowego. Wicepremier Morawiecki powiedział, że dzięki tej deklaracji ’z 30 czy 40 autobusów elektrycznych jeżdżących po polskich drogach będzie ich ok. 1000′. Trochę się pomylił, bo 780 + 40 = 820, ale do pomyłek pana wicepremiera wszyscy się już przyzwyczaili i nikt nie protestował.
Czy potrafisz zgadnąć, drogi czytelniku, skąd samorządowcy wezmą owe 780 elektroautobusów? Tak! Zgadłeś! Kupią je w państwowej spółce, która wkrótce zacznie je produkować. Spółki wprawdzie jeszcze nie ma, ale powstał już program E-Bus, którego celem jest: ’wyprodukowanie autobusu elektrycznego składającego się w głównej mierze z polskich komponentów, dostępnego cenowo, efektywnego w eksploatacji. Aspiracją programu jest sprzedaż autobusów elektrycznych na poziomie ok. tysiąca sztuk rocznie, stworzenie rozpoznawalnej globalnie marki oraz zbudowanie mocnej pozycji eksportowej do 2025 roku’. Czyż nie jest to piękna wizja: nie dość, że autobus będzie polski, dobry i tani, to jeszcze będzie hitem eksportowym, a jego marka będzie znana na całym świecie. Obecnie rząd pracuje intensywnie nad nazwą marki. Po tym jak pierwotna propozycja – Smoleńskpomścimy – została odrzucona jako zbyt skomplikowana, w grę wchodzą dwie nowe: Husarya i Kaczynski. Obie świetne!
Świetny felietonik! A nasi decydenci nie czytali przygód mężczyźnianego krawca Lejzorka Rojtszwańca. Produkcja elektrycznych pojazdów zacznie się i skończy tak jak hodowla królików…
🙂
Genialny plan. Godny Egona.