Buty jak wielkanocne pisanki
Pięć lat temu opublikowałem wpis o takim tytule ale jakiś czas temu go usunąłem bowiem zawarte w nim treści mocno się zdezaktualizowały. Postanowiłem do tematu wrócić gdyż idea ręcznego malowania butów (stąd skojarzenie z pisankami) jest ciągle żywa. Wprawdzie nie zyskała szczególnie wielkiej popularności (a wręcz została ostatnio trochę zapomniana), ale z drugiej strony wiele marek obuwniczych szyjących buty dla masowych odbiorców zdecydowało się tę ideę wykorzystać celem uatrakcyjnienia swojej oferty – ale w formie ograniczonej jedynie do miejscowego przyciemniania cholewek. Rzecz jasna marki renomowane i drogie, ideę przyciemniania niektórych fragmentów butów stosują od dawna i z powodzeniem.


Technika przyciemniania niektórych fragmentów cholewek (przeważnie nosków) polega na tym, że buty szyje się ze skóry barwionej fabrycznie na określony kolor, a miejscowe nakładanie czarnego barwnika ma miejsce pod koniec procesu produkcyjnego, gdy buty są już niemal gotowe ale nie naniesiono jeszcze kremów konserwujących i past nabłyszczających. Nakładanie barwnika odbywa się ręcznie przy pomocy specjalnych tamponów. Oczywiście od butów miejscowo przyciemnianych do butów malowanych jak pisanki jest daleka droga i opowiem o niej w dalszej części wpisu. Zacząć muszę jednak od kilku informacji ogólnych.
Przyjęło się, że ręczne malowanie butów nazywa się patynowaniem i tego nazewnictwa będę się trzymał, chociaż słownikowe znaczenie słowa patynowanie jest zupełnie inne. Jest to mianowicie pokrywanie się miedzi i jej stopów, warstwą związków chemicznych powstałych w wyniku utleniania metalu. Przejawem takiego patynowania, z którym każdy styka się na co dzień, są zielone dachy starych kościołów. Są one przeważnie kryte miedzianą blachą, która po dość długim czasie pokrywa się patyną w kolorze zielonym. Podobnie rzecz się ma z pomnikami wykonanymi z brązu (np. amerykańską Statuą Wolności). Proces patynowania można przyspieszyć, poddając miedź działaniu różnych związków chemicznych a także substancji naturalnych. Np. pokryte miedzią kolumny gmachu Sądu Najwyższego w Warszawie, patynowano… końskim moczem. Na szczęście patynowanie butów nie polega na ich polewaniu, ani malowaniu końskim moczem.
Patynowanie butów polega po prostu na nanoszeniu na skórę farby, przy pomocy pędzla lub tamponu. Najlepiej jest to wykonywać jeśli skóra, z której są uszyte, nie była wcześniej poddana barwieniu. Takie surowe buty można kupić (np. w firmie Patine oferującej buty marki YANKO i marki własnej: PATINE) i albo samodzielnie patynować, albo oddać je w ręce fachowca, który zrobi to zgodnie z naszą wizją. Można też patynować zwykłe buty kupione w sklepie, usunąwszy z nich uprzednio pierwotne barwienie. Są specjalne preparaty do usuwania starych barwników, ale nie zawsze ich skuteczne usunięcie jest możliwe.

Proces patynowania butów jest wieloetapowy bowiem nakłada się wiele warstw farby penetrującej w różnych kolorach, a wszystko po to żeby uzyskać końcowy efekt w postaci nie jednolitego koloru lecz plam lub smug, przenikania się kolorów itp. Ten końcowy efekt może być bardzo stonowany ale może też stanowić istne kolorystyczne szaleństwo – wszystko zależy od woli i fantazji zmawiającego lub wykonawcy. Jest też regułą, że proces patynowania kończy się uzyskaniem lustrzanego połysku na noskach, o czym można więcej przeczytać w moim wpisie: Lśniące noski butów.




Wydaje mi się, że największe zainteresowanie butami ręcznie patynowanymi miało miejsce mniej więcej 10 lat temu. Wówczas to działało wielu twórców specjalizujących się w tym rzemiośle. Tworzyli swoiste dzieła sztuki, które można było podziwiać na ich kontach instagramowych. Wymienić trzeba tu przede wszystkim: Włochów Ivana Crivellaro i Alexandra Nurulaeffa, Anglika Stevena Skippena, Francuzów Pierra Paula, i Landry’ego Lacoura czy Czecha Radka Zachariáša. W Polsce działał Andrzej Olender, który miał wiele bardzo udanych realizacji. M.in. patynował moje buty – o czym w dalszej części. W miarę upływu czasu słabło zainteresowanie kolorowymi butami ręcznie patynowanymi i wymienieni artyści przestawali się tym zajmować. Wydaje mi się, że do dziś aktywny pozostał tylko Alexander Nurulaeff. Jednocześnie ich rolę przejmowały firmy produkujące obuwie, które rozszerzyły swoją ofertę o byty patynowane. Jest ich obecnie wiele; warte wymienienia są m.in.: Thomas Bird (Włochy/Wielka Brytania) czy Andres Sendra (Hiszpania).







Na koniec pozostaje mi pokazać moje patynowane buty. Te pierwsze były malowane przez pana Andrzeja Olendera na bazie lotników marki Yanko. Przed operacją patynowania buty wyglądały na tyle atrakcyjnie, że postanowiłem je wykorzystać w dwóch stylizacjach. Oczywiście takie buty nie nadawałyby się do normalnego użytkowania, gdyż skóra – nie zabezpieczona impregnatami i pastami – błyskawicznie by się zabrudziła. Ale do zrobienia kilku zdjęć przed domem, nadawały się znakomicie. Później trafiły w ręce mistrza Andrzeja i przybrały swój ostateczny wygląd. Uważny czytelnik zwróci zapewne uwagę, że noski butów już gotowych, ale jeszcze przed opuszczeniem pracowni pana Andrzeja, są nieco jaśniejsze niż te z ostatniego zdjęcia. Rzeczywiście: w trakcie moich zabiegów zmierzających do uzyskania większego połysku, użyłem czarnej pasty woskowej, która nie pozostała bez wpływu na odcień nosków. Na razie z takiego efektu jestem zadowolony. Ale gdyby mi kiedyś przyszła ochota na powrót do pierwotnego koloru, to trzeba by było zmyć warstwę past przy pomocy specjalnego preparatu, a następnie ponownie uzyskać efekt lśniących nosków przy pomocy bezbarwnej pasty woskowej.
Moja przygoda z patynowanymi butami nie kończy się na lotnikach Yanko. Poniżej pokazuję ciekawie patynowane buty marki Shoepassion: granatowo-czarne lotniki i wiśniowe brogsy z przyciemnianymi noskami oraz zielone wiedenki marki Van Thorn. Muszę tu dodać, że popularna niegdyś w Polsce, niemiecka marka Shoepassion nie oferowała patynowanych butów. Te na zdjęciach, powstały staraniem pana Irka Korzeniewskiego (czyli popularnego Stylemana), który kilka lat temu prowadził w Warszawie sklep z obuwiem marki Shoepassion. Niektóre oferowane tam buty były poddawane dwuetapowej obróbce: najpierw usuwane było oryginalne barwienie, a później nakładane nowe. Efekt był bardzo ciekawy. Natomiast wiedenki Van Thorn szyte były we Włoszech i tam też patynowane.

Drogi Janie, zgłaszam literówkę: „nakładanie czarnego barwika”.
Życzę Tobie i wszystkim Czytelnikom radosnych Świąt Wielkanocnych.
Dziękuję 🙂
Drogi Janie!
Życzę Tobie i Twojej Rodzinie smacznego jajka,mokrego dyngusa z okazji świąt Wielkiejnocy!
Z wyrazami szacunku – Jerzy.
Nie sądziłem, że to napiszę, ale:
Na zdjęciach w czerwonych spodniach i ciemnym garniturze – długość tychże spodni jest bez zarzutu. Wg mnie oczywiście, nie wiem jak to się ma do tzw. zasad…. 🙂 . Jest delikatne załamanie, ale nie ma harmonijki. Moim zdaniem – ładniej i proporcjonalniej niż bez załamań.
Ufff, mam nadzieję, że tym razem nie spotkam się z zarzutem sympatii dla „akordeonu”.
Pozdrawiam – Maciej.
Dzień dobry Panie Macieju!
Super! Tak trzymać!Gratuluję zmiany opinii na temat długości nogawek męskich spodni.
Życzę Panu zdrowych i pogodnych świąt Wielkanocnych.
Przesyłam ukłony i pozdrawiam „twardego interlokutora” -Jerzy
Dzień dobry ponownie, Panie Jerzy,
Gwoli ścisłości – opinii NIE ZMIENIŁEM. To Jan założył spodnie ledwo mieszczące się w jego kanonie „dopuszczalnych” długości, bo nogawki gładkie nie są. Z całą niezachwianą pewnością. 🙂
Pozdrawiam, licząc – być może kiedyś, bo nie tym razem – na kolejną rundę szermierki słownej,
Maciej.
Zdrowych, radosnych, spokojnych Świąt, Janie dla Ciebie i Rodziny. Fajny wpis jak zwykle.
Piotr Słomiński
Dziękuję 🙂
Twoje patynowane, granatowe lotniki Janie, jeszcze na wystawie sklepu Shoepassion 🙂 Wesołych Świąt!!
Super 🙂 Zdradź proszę, jakim sposobem udało Ci się wstawić zdjęcie bo byłem dotąd przekonany, że komentujący nie ma takiej możliwości.
… A czy mogę liczyć, że podzielisz się wiedzą Rafała na forum, Janie?
Pozdrawiam – Maciej
Działa!
Zatem wszystkim Wesołych Świąt życzę.
Sądzę, że w taki sposób: