Belgian loafers czyli wałkońki belgijskie
Belgian loafers to jedne z najbardziej stylowych męskich butów z grupy obuwia nieformalnego a jednocześnie eleganckiego. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa – są niezbyt popularne w Polsce, a można by nawet zaryzykować twierdzenie, że są niemal nieznane. W każdym razie w ofercie rodzimych marek obuwniczych w zasadzie nie występują, a w ofercie naszych sklepów online – występują sporadycznie. Zanim napiszę o cechach charakterystycznych tych butów i pokażę je w praktycznych zastosowaniach, proponuję czytelniczkom i czytelnikom zapoznanie się z wpisem: Loafersy i mokasyny – dlaczego są nagminnie mylone ze sobą?, w którym szczegółowo omawiam różnice między oboma typami butów a także odnoszę się do zapożyczonej z angielskiego (i nieco spolszczonej) nazwy loafersów i proponuję zastąpienie jej nazwą polską: wałkońki. Ta nazwa pojawiła się już w tytule tego wpisu i będę się jej trzymał w dalszej jego części, warto zatem wiedzieć dlaczego dokonałem takiego akurat wyboru. No i przede wszystkim warto wiedzieć, że wałkońki to nie mokasyny.
Są trzy główne wyróżniki wałkońków belgijskich:
1. górna część przyszwy (przykrywająca podbicie) ma bardzo charakterystyczny kształt ze szpiczastą górą;
2. ta część przyszwy jest doszywana – podobnie jak ma to miejsce w mokasynach – a szew jest często przykryty dodatkową aplikacją w kontrastowym kolorze;
3. cholewka jest szyta z różnych materiałów: obok skóry licowej, zamszu i nubuku także z tkanin takich jak bawełna (głównie denim), wełna czy len.

Wałkońki belgijskie mają krótką ale bardzo ciekawą historię. Zostały wymyślone przez Henriego Bendela – Belga, który był właścicielem sklepu w Nowym Jorku, z luksusowym obuwiem męskim. Bendel zauważył niezwykłą popularność jaką zaczął się cieszyć nowy w owym czasie typ obuwia lansowany przez studentów uczelni tzw. Ligi Bluszczowej – penny loafers. W roku 1955 postanowił zaproponować buty oparte na tej samej zasadzie ale lżejsze, jeszcze bardziej każualowe. Naszkicował projekt i w swojej ojczyźnie – Belgii – znalazł szewca, któremu zlecił uszycie pierwszej partii butów. Oszałamiający sukces jaki buty odniosły w Nowym Jorku skłonił go do inwestycji na większą skalę. Wykupił dwie 300-letnie, bankrutujące fabryki obuwia w Belgii i przestawił je na produkcję belgian loafers. W ten sposób Henri Bendel jednoosobowo uratował upadający belgijski przemysł obuwniczy za co został – w roku 1964 – uhonorowany orderem Leopolda II. A wałkońki belgijskie weszły do kanonu klasycznego obuwia męskiego.
Firma, której początek dał Henri Bendel funkcjonuje do dziś pod nazwą Belgian Shoes. Od roku 2019 jej jedynym właścicielem jest Georges Vanacker. Funkcjonuje też butik w Nowym Jorku, choć obecnie pod innym adresem niż miało to miejsce 70 lat temu. Warto obejrzeć krótki filmik reklamowy, który udostępniam poniżej choćby po to żeby zobaczyć niezwykłą technologię: belgian loafers są ręcznie szyte na lewą stronę i dopiero w ostatniej fazie są odwracane na stronę prawą. Jednak ta unikalna technologia nie jest powszechna: belgijskie wałkońki są wykonywane w sposób standardowy: zwykle są szyte metodą Blake, a ich tańsze zamienniki są nawet klejone.
Jednym z podstawowych założeń belgijskich wałkońków jest lekkość i wygoda. Zatem buty są szyte z bardzo miękkiej skóry (nierzadko ze skóry jelenia) ale równie często jak ze skóry są szyte z tkanin (o odpowiednio dużej gramaturze). Moim zdaniem najefektowniej wyglądają buty z denimu, ale uroku nie sposób też odmówić butom z lnu lub z wełny (np. flaneli, tweedu). Natomiast jeśli chodzi o skórę to najczęstszym widokiem są belgijskie wałkońki z zamszu; skóra licowa jest wyraźnie rzadziej stosowana. Trzeba też pamiętać, że są to buty na lato, chociaż w Europie południowej bywają noszone przez cały rok. Ich lekkość i każualowy charakter powodują, że najlepiej się prezentują w letnich stylizacjach, noszone bez skarpetek. Pisząc: „bez skarpetek” mam na myśli gołe kostki, bowiem w rzeczywistości skarpetki zwykle się nosi tyle tylko, że tzw. stópki, czyli niewidoczne, niewystające ponad krawędź cholewki. Ale zakładanie zwykłych – długich – skarpetek nie jest oczywiście zakazane i jeśli ktoś ma awersję do gołych kostek (a taką ma większość naszej populacji) to z powodzeniem może nosić belgijskie wałkońki ze skarpetkami. Oczywiście z wyłączeniem stylizacji z udziałem szortów bo wtedy długie skarpetki wyglądają groteskowo.
Wałkońki belgijskie mają bardzo szerokie spektrum zastosowań: od domowych kapci, poprzez luźne stylizacje z udziałem szortów, dżinsów lub chinosów, aż do letnich garniturów – szczególnie lnianych i bawełnianych.




Moja kolekcja belgijskich wałkońków ogranicza się do jednej pary. Są to buty polskiej marki Van Thorn ale szyte są we Włoszech. Wykonane są ze skóry jelenia, co w przypadku butów należy do rzadkości. Skóra jelenia jest często wykorzystywana do produkcji rękawiczek gdyż charakteryzuje się nieprzeciętną miękkością. Rękawiczki irchowe (dziś bardzo rzadkie) z reguły są szyte właśnie ze skóry jelenia. Miękkość skóry ma dla wygody butów bardzo duże znaczenie, jednak skóra jelenia jest stosowana rzadko ze względu na wysoką cenę i ograniczoną ofertę.
Moim butom dodatkowej lekkości dodaje fakt, że są wykonane na szczupłym kopycie – mają zatem smukłą i piękną linię. Ale szczupłe kopyto ma też swoje wady: nie na każdą stopę pasuje. W moim przypadku okazało się, że buty w typowym dla mnie rozmiarze 42 są na mnie za ciasne. Z kolei rozmiar 43 okazał się za duży i uratował mnie tylko fakt, że marka Van Thorn oferuje buty w rozmiarach co pół numeru. Rozmiar 42½ okazał się w sam raz. W dzisiejszym wpisie prezentuję moje wałkońki belgijskie w dwóch stylizacjach; jednej nieco bardziej i drugiej nieco mniej formalnej. W skład tej bardziej formalnej wchodzą: marynarka i spodnie Bonus MG, koszula, krawat i poszetka Tiestore, zegarek Citizen. W skład stylizacji nieformalnej – poza butami – wchodzą: marynarka Tiestore, spodnie Bytom, koszula i poszetka Bonus MG, okulary The Bespoke Dudes, pasek Vanzetti.
Jako regularny czytelnik pańskiego bloga, muszę tym razem podzielić opinię tzw. klienta masowego. Buty te wyglądają po prostu źle, a przede wszystkim „niemęsko”. Mógłbym je jedynie nosić w domu jako kapcie. Cała stylizacja zaś, zwłaszcza ta z krawatem, świetna. Pozdrawiam serdecznie.
Nie ma na świecie takiej rzeczy, która by się wszystkim podobała ani takiej, która by się wszystkim nie podobała. Zwykle opinie dzielą się mniej więcej po połowie a tylko czasami się zdarza, że przewaga jednej opcji jest wyraźna. Ponadto duży wpływ na opinię ma przyzwyczajenie. Rzeczy, do których przywykliśmy raczej nie budzą większych emocji, rzeczy z którymi stykamy się po raz pierwszy – wydają się często dziwaczne lub po prostu brzydkie. Pamiętam bardzo negatywne i przepełnione złymi emocjami opinie, gdy kilkanaście lat temu zaczęło się u nas widywać pierwsze monki. Dziś monki są typem obuwia dość powszechnie akceptowanym i obecnym w ofercie większości producentów, nawet tych budżetowych, celujących w niewyrobionego klienta.
Belgian loafers rozpowszechniły się m.in. dlatego, że pierwsze buty tego typu spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem zwolenników stylu preppy w Stanach Zjednoczonych. Być może gdyby swoją premierę miały w innym kraju przepadłyby z kretesem i dziś nikt by o nich nie słyszał. Ciekawe jakie buty nosiłby w takiej sytuacji Luca Rubinacci bo dziś nosi niemal wyłącznie belgian loafers 😉
Tym razem jestem na nie. Te buty są wybitnie kapciowate i, jak już Stachu wspomniał w swoim komentarzu, nadają się do noszenia po domu, w ogrodzie własnej rezydencji itp. Jeszcze pół biedy, gdy założy je ktoś niewysoki, o szczupłej budowie ciała, ale już postawny mężczyzna z kategorii 190 cm+ wyglądałby w tych kapciach groteskowo i śmiesznie. To już zdecydowanie bardziej męską opcją są tassel loafers na nieco grubszej podeszwie skórzanej.
A mi się podobają rozumiem że o gustach się nie dyskutuje ale nie rozumiem bardzo emocjonalnie negatywnych komentarzy
Do tego stylizacje pana Jana jak i cały artykuł jest po prostu bardzo dobry.
Dziękuję 🙂
To jest ciekawe zjawisko, że akceptacja dla lekkości stylu, jasnych kolorów, butów o smukłym kopycie, letnich butów noszonych bez skarpetek itp. – bardzo duża w Europie południowo-zachodniej – szybko maleje wraz z posuwaniem się w kierunku północno-wschodnim. W Polsce jest znikoma wśród ogółu mężczyzn, ale w ostatnich latach bardzo rośnie wśród mężczyzn wyrobionych modowo, znających podstawy klasycznej elegancji, poszukujących własnego stylu i chętnie nawiązujących do stylu włoskiego.
Ma to dużo wspólnego z traktowaniem siebie na luzie bez sztywnych ram i umiejętnością experymentu i zabawy modą
Wiem że do tego trzeba po prostu dojrzeć
A mnie się podobają, właśnie z racji tej lekkiej formy. Choć nie mam takiego obuwia, ale wierzę a słowo, że stopa w nich odpoczywa, a rodzaj skóry i wykończenie potwierdzają wrażenie.
Bardzo gustowne buty
Dziękuję 🙂