Na portalu Biznes.interia.pl ukazał się ciekawy artykuł analizujący przyczyny katastrofy gospodarczej, jaka w ostatnich latach, stała się udziałem Brazylii. Marcin Lipka – autor artykułu – stawia w nim m.in pytanie: kiedy cud gospodarczy zamienia się koszmar? Postanowiłem przybliżyć niektóre tezy ze wspomnianego artykułu, gdyż wydaje mi się, że droga jaką podążała w przeszłości Brazylia jest bardzo podobna do tej, jaką obecnie podąża Polska. Czy na jej końcu czeka nas koszmar podobny brazylijskiemu, albo nawet wenezuelskiemu. Niestety, wydaje się, że tak. Warto zatem prześledzić jak zaślepienie, głupota i pazerność polityków mogą zniszczyć perspektywy całych pokoleń.
W najnowszej historii Brazylii dużą rolę odegrał Luiz Inácio Lula da Silva (znany powszechnie jako Lula) – sprawujący urząd prezydenta przez dwie kadencje, w latach 2003 – 2011. Lula wygrał wybory prezydenckie w roku 2002, obiecując bezpośrednie transfery pieniężne z budżetu, dla najbiedniejszych rodzin. Słowa dotrzymał, co przyszło o tyle łatwo, że w okresie jego pierwszej kadencji, Brazylia przeżywała okres prosperity – wzrost gospodarczy wynosił około 4% rocznie – zatem powszechne rozdawnictwo miało pokrycie we wzrastających z roku na rok wpływach podatkowych. Pod koniec pierwszej kadencji Luli wybuchła jednak afera korupcyjna, w którą zamieszany był sam prezydent. Afera ta mocno zachwiała jego pozycją. Dlatego w kampanii wyborczej w roku 2006, zastosował taktykę ucieczki do przodu i obiecał znaczne zwiększenie transferów socjalnych. Wybory wygrał i w czasie swojej drugiej kadencji m.in. obniżył wiek emerytalny, znacząco podniósł emerytury, i bezpośrednie wypłaty dla ubogich rodzin. Ustawowe minimalne wynagrodzenie było co roku podnoszone w stopniu znacznie przekraczającym wzrost wydajności pracy.
Lula opowiadał się za wzmocnieniem i tak potężnego sektora państwowego w gospodarce i finansach. Państwowe banki wspierały państwowe przedsiębiorstwa, gdzie – przekraczając znacznie granice przyzwoitości – rozlokowali się krewni i znajomi z ugrupowania politycznego związanego z Lulą. Zastosowano nowatorski sposób drenażu tych przedsiębiorstw polegający na tym, że często zmieniano w nich kadrę zarządzającą. Odchodzący otrzymywali wysokie odprawy, po czym lokowani byli w innych państwowych spółkach, skąd znów pobierali odprawy, gdy je opuszczali po krótkim czasie. Państwowe banki odmawiały kredytów przedsiębiorstwom prywatnym, gdyż triumfy święciła teza, że tylko państwowe przedsiębiorstwa mogą zapewnić rozwój i dobrobyt narodu, a wszystko co prywatne jest z zasady mocno podejrzane. Nie muszę dodawać, że gawiedź ochoczo ulegała takiej propagandzie i wielbiła swojego prezydenta, który rozdawał pieniądze.
Taka polityka była możliwa tak długo, jak długo wzrost gospodarczy utrzymywał się na poziomie 4 – 5% rocznie – a tak było niemal przez całą drugą kadencję Luli. Trzeba jednak dodać, że ten wzrost opierał się w głównej mierze na wzroście konsumpcji, natomiast inwestycje (szczególnie prywatne) pozostawały na niskim poziomie. Stanowiło to bardzo złą prognozę na przyszłość, ale nikt się tym nie przejmował, gdyż państwowa propaganda dowodziła, że stan prosperity nigdy nie zostanie zakłócony i strumień pieniędzy będzie nieustannie płynął od płacących podatki do pobierających zasiłki. Tę optymistyczną tezę wydawał się potwierdzać okres światowego kryzysu w latach 2008 – 2010, który prawie nie dotknął Brazylii. Dopisało jej szczęście, gdyż w tych latach, na rynkach światowych utrzymywał się bardzo duży popyt na kawę, cukier, soję i miedź, które to produkty stanowiły podstawę eksportu Brazylii.
Pod koniec swojej drugiej kadencji Lula cieszył się poparciem 80% wyborców. Nic zatem dziwnego, że w wyborach prezydenckich w roku 2010 wdzięczny naród wybrał na prezydenta Dilmę Rousseff – protegowaną Luli. Ale brazylijski cud gospodarczy oparty na rozdawnictwie, wysokiej konsumpcji, dobrej koniunkturze na świecie i dużym popycie na towary stanowiące tradycyjną podstawę brazylijskiego eksportu, nie mógł trwać wiecznie. Zwiastuny nadciągającej katastrofy, administracja Dilmy Rousseff starała się zaklinać… zwiększeniem rozdawnictwa. Postanowiono np. rekompensować obywatelom wzrost cen energii elektrycznej, na co przeznaczano rocznie nawet ponad 10 miliardów dolarów. Musiało się to skończyć tym czym się skończyło: gdy osłabło tempo wzrostu PKB – po prostu zabrakło pieniędzy. Trzeba było się ratować pożyczkami zagranicznymi. Te z dnia na dzień stawały się coraz droższe, gdyż ratingi Brazylii spadły do poziomu śmieciowego. Deficyt sektora finansów publicznych eksplodował, by w roku 2014 osiągnąć poziom 10% PKB, a w kilku kolejnych latach niewiele mniej, bo 8%. Zadłużenie kraju błyskawicznie zwiększyło się do ponad 88% PKB (w 2012 wynosiło 51% PKB, czyli tyle ile obecnie w Polsce) i w najbliższych latach będzie nadal rosło. Nastąpiło załamanie kursu reala (stracił 50% wartości), a pracę straciło ponad 12 milionów obywateli (bezrobocie niemal się potroiło: z 4,6% wzrosło do 13,3%). Inflacja aktualnie wynosi ok. 4% (jest stosunkowo niska m.in. dzięki dopłatom do cen energii, które oficjalnie pozostają na nie zmienionym poziomie), ale nie ma wątpliwości, że wkrótce wystrzeli i „pożre” wszelkie zasiłki, bezpośrednie transfery z budżetu i wysokie emerytury. Stopa życiowa Brazylijczyków, która już spadła w ostatnich latach, spadnie jeszcze bardziej.
Czy Brazylię czeka totalny upadek podobny temu jaki ma miejsce w Wenezueli? Czy może jest szansa na odwrócenie tendencji; powrót kraju na ścieżkę wzrostu i poprawy bytu obywateli? Wszystko zależy od polityki. Od 1 stycznia 2019 roku urząd prezydenta Brazylii sprawuje Jair Bolsonaro, który na świecie ma fatalną prasę z uwagi na agresywną retorykę nacechowaną ideologią antysocjalistyczną, ksenofobiczną i homofobiczną. Ale w sprawach gospodarczych Bolsonaro jest wolnościowcem. Mianowany przez niego ministrem finansów – Paulo Guedes – zapowiedział daleko idące reformy, które jednak będą bardzo bolesne dla wielu grup: podniesienie wieku emerytalnego, ograniczenie biurokracji i likwidację przywilejów dla urzędników państwowych, otwarcie brazylijskiego rynku dla inwestorów zagranicznych, obniżkę ceł, a także prywatyzację, która ma skończyć raz na zawsze z patologią w spółkach skarbu państwa. Prezydent Bolsanaro będzie sprawował swój urząd do końca 2022 roku. To wystarczająco dużo czasu, żeby postawić kraj na nogi. Trzeba pamiętać, że Brazylia ma ogromny potencjał a zapowiadane reformy idą w dobrym kierunku. Nie wiadomo tylko czy prezydent wytrwa w swoich postanowieniach, gdy zacznie mu spadać społeczne poparcie, co wydaje się nieuchronne.
Nie sposób nie postawić sobie pytania czy – proklamowany przez premiera Mateusza Morawieckiego – polski cud gospodarczy, zamieni się koszmar podobny brazylijskiemu. Otóż pytanie nie powinno brzmieć: czy? tylko kiedy? Zaś na podstawie przebiegu kryzysu brazylijskiego można przewidzieć, że kamykiem, który uruchomi lawinę, będzie spowolnienie wzrostu gospodarczego do ok. 2% lub mniej. Wtedy w budżecie zabraknie pieniędzy i zacznie się spirala zadłużania. Pamiętajmy jednak, że procesy gospodarcze przebiegają w długich cyklach i przewidzenie kiedy gospodarczy kryzys przerodzi się w realny spadek stopy życiowej milionów Polaków, jest bardzo trudne. W Grecji od momentu rozpoczęcia beztroskich transferów socjalnych w roku 1995, do chwili wybuchu kryzysu (który cofnął Grecję o 50 lat w rozwoju, przyniósł eksplozję bezrobocia i drastyczny spadek stopy życiowej) minęło aż 15 lat. To szmat czasu. Ile to zajmie w Polsce? Nie wiadomo, jednak na pewno dużo mniej niż w Grecji, gdyż obecnie rynki finansowe są znacznie bardziej wyczulone na pierwsze symptomy kryzysu i z wyprzedzeniem podnoszą cenę pożyczanych pieniędzy, co właśnie rozkręca spiralę zadłużania. Warto odnotować, że w pierwszych trzech kwartałach roku 2018, czyli w szczytowym okresie naszego „cudu gospodarczego”, zadłużenie Polski wzrosło o 15,5 mld złotych. To o ile wzrośnie gdy cud się skończy?
Prawdopodobnie nie byłoby tak dramatycznych wydarzeń jak kryzysy w Grecji, Wenezueli, ostatnio w Brazylii, a w przyszłości w Polsce, gdyby politycy myśleli w horyzoncie czasowym pokoleń. Niestety myślą w horyzoncie czasowym kadencji. Czy to się zmieni? A jeśli tak, to kiedy?
P.S.
Były prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva odsiaduje obecnie wyrok 12 lat więzienia, na które skazany został za korupcję.
Szanowny Pan słyszy ,że dzwonią ,ale nie wie w, którym kościele.
Dotowanie przez państwo róznych dziedzin gospodarki ,czy nawet życia społecznego jest normą na całym świecie.Jest to narzędzie wykorzystywane w procesie kierowania państwem.
Narzędzia same w sobie nie mogą być złe lub dobre ,lecz mogą być z całą pewnością niewłaściwie użyte.
U naszych zachodnich sąsiadów na przykład są używane całkiem dobrze. Panstwo ingeruję tam posrednio bądź bezpośrednio praktycznie w każdą dziedzinę życia, wspierając pożądane bądź ograniczając nie pożądane przejawy zycia społecznego czy też gospodarczego. Np. zasiłki na dzieci vs bykowe płacone przez kawalerów
Stosując Pański tok rozumowania niemcy juz dawno powinni tonąć w długach a jest inaczej
https://www.rp.pl/Budzet-i-Podatki/190229768-Niemcy-rekordowa-nadwyzka-budzetowa.html
A Chiny? Płaca minimalna przez ostatnie lata wrastała o 10% rocznie. Czy Chiny w tym czasie zbankrutowały czy stały sie potegą gospodarczą?
Nie jestem zwolennikiem ingerencji państwa we wszystko bo nie ma takiej potrzeby ale jestem zwolennikiem silnego Państwa Polskiego zarządzanego przez osoby mające ku temu predyspozycje.
Jeśli jakieś państwo bankrutuję budując swoją państwowość to nie dlatego ,że cel jest zły ,ale dlatego ,że inni wkoło robili to lepiej i głosniej krzyczeli jakimi to są demokratami i wolnościowcami.
Pozdrawiam
Zupełnie czym innym jest dotowanie w ramach zrównoważonego budżetu (np. w Niemczech) a czym innym dotowanie z pieniędzy pożyczonych na rynku finansowym (Grecja, Polska). W pierwszych trzech kwartałach 2018 roku (w szczytowym okresie koniunktury) zadłużenie Polski wzrosło o 15,5 mld złotych. Czyli cały program 500+ w tym okresie został sfinansowany z pożyczek. Uspokajanie się, że to na razie nic groźnego jest złudne, gdyż gdy nadejdzie okres złej koniunktury (a nadejdzie na pewno i to wkrótce) zadłużenie zacznie przyrastać lawinowo i doprowadzi do katastrofy, o której pisałem.
Mechanizm ten jest nieskomplikowany i przetestowany w wielu krajach. Nigdy nie mogę wyjść z podziwu, że jest tak wielu ludzi, którzy tego nie rozumieją.
Chciałem wykazać tylko ,że dawanie czegoś obywatelom nie musi być wcale złe ,ale może służyć rozwojowi państwa.
Jeśli chodzi o Niemcy to ogromną nadwyżkę budżetową nie można nazwać zrównoważonym budżetem.Mieć pieniądze i nie wiedzieć co z nimi zrobić to gorzej niż wiedzieć co robić i nie mieć pieniędzy.
W obecnych czasach nasz dług to tylko cyferki zapisane gdzieś na jakimś serwerze ,być może nawet zlokalizowanym poza granicami kraju.
Co do 500+ , to trzeba przypomnieć jaki jest cel tego programu.O ile pamiętam to zwiększenie dzietności.
Jako naród wymieramy i ten program miał być odpowiedzią na ten problem.Cóż z tego ,że cyferki w budżecie będą sie zgadzać jak będzie Nas 20 mln za 20 lat.
I teraz pytanie zasadnicze.Czy mamy wiecej polaków od wprowadzenia 500+? Nie wiem. Może Pan?
Natomiast wiem jakie działania podjął Edward Gierek by zwiększyć ilość urodzeń . I były to działania skuteczne bo zaowocowały wyżem demograficznym ,który już nigdy później nie nie powtórzył.
A mianowicie : praca dla młodych i mieszkania .Każdy kto chciał pracować pracę miał , a jak miał pracę to dostawał też mieszkanie. Mieszkanie bardzo często dużę 3 i 4 pokojowe . I to wszystko , tyle i aż tyle.
Jest Pan doskonałym obserwatorem ptaków to zgodzi się Pan,że do złożenia jaj potrzeba odpowiedniego lokum 🙂
Czy wyobraża Pan sobie ,że jakiś polityk wychodzi do kamer i ogłasza ,że teraz RP będzie budować mieszkania , bez pośredników , z pominięciem wolnego rynku i te mieszkania będą rozdane obywatelom tylko po to by mieli więcej dzieci?
Taki polityk został był okrzyknięty komuchem albo populistą w najlepszym razie.
Na szczęście leśniczy ,który rozwiesza budki lęgowe dla ptactwa może spać spokojnie, no chyba,że znajdzie się ktoś kto nazwie go ptasim populistą , a ptactwo powinno zdobywać swoje lokum na wolnym rynku, najlepiej na kredyt w ptasim banku.
Z różnych wzgledów RP nie jest w stanie zagwarantować pracy dla każdego młodego człowieka , nie jest też w stanie wybudować dla niego mieszkania, ba nawet nie jest w stanie powiedzieć że będzie do tego dążyć,wiec widzimy okrężne drogi rozwiązania problemu naszego wymierania takie jak 500+ , mieszkanie dla młodych itp.
Jaki będzie rezultat tych działań ? A no taki jak wzięcie apapu na sraczkę.Będziemy mówić ,że zapobiegliśmy wielu powikłaniom i jesteśmy oczyszczeni.
@ Piotr
1. Program 500+ dzietność nie wzrosła. Wzrósł dług publiczny. W Nigrze, Mali, Burundi i Somali kobieta rodzi średnio >6 dzieci. A 500+ przecież tam nie ma (i mieszkań dla każdej pary z gromadką dzieci też nie). Tak więc nie tędy droga.
2. Niemcy – jeśli rośnie produktywność, to można więcej wydawać. U nas nie ma tej zależności – wszystkie wydatki idą z kredytu (rośnie nam dług publiczny). Program 500+ koszt >40mld PLN rocznie.
3. Chiny – zacofany kraj, w którym następuje gwałtowny wzrost produktywności. Stąd podwyżki płac. W Szanghaju za płacę minimalną nie pracuje praktycznie nikt.
4. Przypadek Grecji: rok 1991 wejście do EU. Zadłużenie państwa = 25% PKB. Rok 2009 – bankructwo kraju (brak możliwości obsługi własnego długu).
Moja refleksja:
chciałbym całe życie przeżyć spokojnie w kraju ułożonym przez Piotra. Tylko, te liczby… Niestety nie potrafię okłamać matematyki…
Tak czy inaczej, dziękuję autorowi za ciekawy artykuł, a Piotrowi za wysiłek, który włożył w napisanie dłuższych komentarzy.