Księga zdziwień odc. 113
Księga zdziwień wielokrotnie odnotowywała różne wydarzenia związane z tzw. polskim samochodem elektrycznym, który – w liczbie miliona sztuk – miał opanować polskie drogi i ulice miast już w roku 2025. Muszę tu dodać, że sprawa kwalifikuje się raczej do żartów z oderwanej od życia gigantomanii naszego rządu, a szczególnie premiera, niż do dziwienia się. Bo w zasadzie od samego początku było wiadomo, że nic z tego nie będzie. Ot, pan premier odleciał w przestworza i – jak to ma w zwyczaju – naplótł różnych bzdur, których nie należy traktować poważnie. Jednak nie można tak całkiem przymykać oczu na fantasmagorie premiera, bowiem na ich podtrzymywanie przy życiu wydawane są całkiem realne, idące w setki milionów złotych, pieniądze zebrane z podatków.
Spółka ElectroMobility Poland powołana celem zaprojektowania i podjęcia produkcji samochodów elektrycznych, wydała już kilkadziesiąt milionów złotych. Na rok 2018 zapowiadała prezentację jeżdżącego prototypu, a na rok 2019 rozpoczęcie produkcji. Wprawdzie się nie udało, ale pojawił się jednak mały przebłysk racjonalności, który spowodował, że spółka wynajęła dwie renomowane firmy do stworzenia samochodu: włoską Torino Design – jako projektanta karoserii i wnętrza i niemiecką EDAG Engineering – jako integratora. Integrator to ktoś, kto wybiera tzw. platformę (w jej skład wchodzi płyta podłogowa i silnik/silniki – czyli najważniejsze elementy samochodu) i praktycznie tworzy samochód, łącząc platformę z karoserią. Platformę zaś kupuje się w którymś z największych koncernów samochodowych. Skąd będzie pochodziła platforma do „polskiego” samochodu – to na razie pilnie strzeżona tajemnica. Ale wśród znawców motoryzacji krążą plotki, że będzie to platforma MEB Volkswagena. Natomiast prototyp karoserii stworzony przez Włochów został pokazany miesiąc temu. Jeśli z Volkswagenem sprawa jest już dogadana, to pozostają drobiazgi: znalezienie źródeł finansowania oraz zbudowanie montowni.
Ostatnie zdanie poprzedniego akapitu to oczywiście żart, bowiem finansowanie to sprawa kluczowa i w normalnym biznesie projekt zaczyna się od analizy ekonomicznej i stworzenia biznes planu, który jest podstawą do negocjacji z bankami. Ale przecież nie mamy do czynienia z normalnym biznesem, tylko z projektem rządowym, i tenże rząd da polecenie państwowym bankom, żeby projekt sfinansowały (metoda sprawdzona w PRL). A później dalej kredytowały spółkę przynoszącą straty. Bo, że będzie ona przynosić straty, to pewne – jak amen w pacierzu.
Podczas uroczystej prezentacji prototypu „polskiego” samochodu elektrycznego ujawniono nazwę marki – samochody będą się nazywały: Izera. No i tutaj pojawia się moje zdziwienie. Bo Izera to… rzeka w Czechach, nad którą leży m.in. miasto Mladá Boleslav, w którym – jak wiadomo – znajduje się siedziba koncernu Škoda Auto. Wprawdzie rzeka Izera ma źródło w Polsce (w pobliżu granicy z Czechami) a później na odcinku 15 km jest rzeką graniczną, ale zasadnicza jej część ze 165 km długości, płynie przez Czechy. Wybranie nazwy Izera na „polskie” samochody elektryczne wygląda mi na jakieś leczenie kompleksów wobec naszego południowego sąsiada, któremu udało się nie zlikwidować przemysłu samochodowego. Może my tym samochodem: otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo 😉 A może wręcz przeciwnie. Może chodzi o przyznanie się, że ten nasz samochód wcale nie jest taki nasz i jest to po prostu Škoda Enyaq lub Volkswagen ID.3, które też są zbudowane na platformie MEB. Jest też jeszcze możliwość, że ktoś kto wymyślał nazwę samochodu, po prostu nie wiedział o czeskiej rzece Izera przepływającej przez miasto Škody. Niemożliwe? Nie byłbym taki pewien.
„południowego sąsiada, któremu udało się nie zlikwidować przemysłu samochodowego”
.
A któż go tutaj zlikwidował? Krasnoludki? Kosmici?
.
Dlaczego wstydzić się słowa 'My”? 😉