Moda i styl: pytania i odpowiedzi vol.20

moda i styl

Zgromadziła się kolejna porcja pytań czytelników i sądzę, że zarówno same pytania jak i moje na nie odpowiedzi, mogą zainteresować szersze grono czytelników. Tym bardziej, że pierwsze pytanie sprowokowało mnie do refleksji na temat aspektów związanych z prowadzeniem bloga o klasycznej męskiej elegancji. Muszę tu dodać, że miałem w planie wpis na ten temat i wybrałem już nawet zdjęcie, które miało do niego wprowadzać. I to zdjęcie wykorzystałem w dzisiejszym wpisie z zestawem pytań i odpowiedzi. A dlaczego akurat zdjęcie w smokingu? Otóż miałem niedawno okazję rozmawiać z młodym człowiekiem o imieniu Dawid, bardzo zainteresowanym klasyczną modą męską i mającym na ten temat całkiem sporą wiedzę. Dawid wypytywał mnie o różne rzeczy, między innymi o smokingi. I poprosił, żebym wymienił wszystkie charakterystyczne i obowiązkowe wyróżniki „tradycyjnego, ślubnego smokingu”. W związku z tym musiałem zacząć od wytłumaczenia, że smoking jest ubiorem wyłącznie wieczorowym i nie nadaje się na ślub, który prawie zawsze odbywa się w ciągu dnia, nierzadko przy słonecznej, letniej pogodzie. Wspomniałem też o tym, że tradycyjnym ubiorem ślubnym (zarówno pana młodego jak i gości) jest żakiet – u nas całkowicie zapomniany. Jednak pytanie Dawida uświadomiło mi jak bardzo – w ciągu kilku ostatnich lat – zmieniło się postrzeganie smokingu w naszym społeczeństwie. Rzeczywiście smoking powoli staje się „tradycyjnym ubiorem ślubnym” i dzieje się to dosłownie na naszych oczach.

Nie uważam, żeby był to powód do rwania włosów z głowy i bicia na alarm. Oczywiście żałuję, że to nie żakiet (lub garnitur żakietowy) jest wybierany przez panów młodych. I jeśli ktoś mnie pyta o zdanie, to odradzam wybieranie smokingu jako stroju na ślub argumentując, że jest to sprzeczne z tradycją oraz z rozrywkowym archetypem tego ubioru. Bo przecież trzeba pamiętać, że smoking został wymyślony jak zamiennik fraka, ale wyłącznie na imprezy o charakterze rozrywkowym. A na wieczorowe okazje formalne – obowiązkowy pozostał frak. Z biegiem czasu to się oczywiście zmieniało i ciągle się zmienia. Jeśli tak wielu młodych ludzi dochodzi dziś do wniosku, że najlepszym podkreśleniem wagi i wyjątkowości ceremonii ślubnej będzie smoking, to voilà! Mnie to razi i długo jeszcze będzie razić, ale w młodszych pokoleniach nie tylko nie budzi już sprzeciwu ale jest uważane za normę. Czego dowodem jest pytanie Dawida.

Po tym smokingowym wstępie zapraszam do lektury pytań czytelników i moich odpowiedzi. Pytania są zapisane granatową kursywą, moje odpowiedzi – zwykłą czcionką.

Jakiś czas temu na blogu pewnego znanego blogera w sekcji komentarze wyczytałem, że sfera blogowo-modowa pomału gaśnie i ludzie zajmujący się modą albo nic już nie piszą albo powielają stare tematy żeby pisać o czymkolwiek. Chodziło zapewne o to, że nie można w nieskończoność pisać o modzie – szczególnie klasycznej – bo to jest temat, który w końcu się wyczerpie. Chciałem się zapytać jak Pan sobie z tym radzi, bo jest Pan obecnie jedynym płodnym blogerem, który regularnie dostarcza materiały do nauki i czytania o modzie? Czy ma Pan takie dni, że chciałby Pan o czymś napisać ale to już było? 

Rzeczywiście jest tak, że liczba tematów do poruszenia na blogu o klasycznej męskiej elegancji, jest ograniczona. Ale przecież można ten sam temat ujmować na różne sposoby, ilustrować różnymi zdjęciami, dostosowywać do zmieniających się trendów itp. Ja sam niektóre tematy poruszałem wielokrotnie, ale mam nadzieję, że nie powstało w ten sposób wrażenie powtarzania się, lecz w nowym ujęciu tematy okazywały się interesujące, a wpisy warte przeczytania. Poza tym niekoniecznie trzeba poruszać jakieś ważkie tematy; można dzielić się refleksjami niezupełnie odkrywczymi, można podawać je w formie niezobowiązującej, luźnej, czy wręcz frywolnej. Ja nigdy nie miałem takiej stresującej sytuacji, że oto muszę wymyślić nowy temat, bo koniecznie trzeba coś opublikować, a tu pustka w głowie. Na ogół tworzę równolegle kilka wpisów, czasami też jakiś temat porzucam na dłuższy czas, po czym do niego wracam. Bywa też tak, że niektóre zaczęte wpisy nie zostają nigdy ukończone. Pamiętam, że wpisem, który zacząłem wiele lat temu był „Słowniczek mody męskiej”. Kilka razy do niego wracałem, aż w końcu ostatecznie porzuciłem. Pamiętam nawet, że miałem wybrane zdjęcie główne: fragment malowidła ściennego Rafaela „Szkoła ateńska”.
Trzeba też pamiętać, że istotną częścią każdego bloga o męskich ubiorach, jest prezentowanie różnych stylizacji, co dla czytelników może być źródłem inspiracji. Ja oczywiście też tak robię 🙂 Czasami przy okazji omawiania jakichś konkretnych tematów (jak np. ostatnio – kwestii rękawów raglanowych), a czasami pokazanie stylizacji – jednej lub kilku – jest tematem samym w sobie. Kilka lat temu popularny był pewien blog, w którym każdy wpis był po prostu zbiorem zdjęć jednej stylizacji. Blog był naprawdę popularny a jego autor (osoba skądinąd bardzo sympatyczna) miał wręcz status gwiazdy. Chcę przez to powiedzieć, że blog o modzie męskiej niekoniecznie musi być li tylko poradnikiem.
Przyznam się, że dziś nie śledzę szczegółowo męskiej blogosfery, ale wydaje mi się, że jednak powstaje obecnie sporo ciekawych treści. Zatem teza, że sfera blogowo-modowa gaśnie, wydaje mi się trochę naciągana. Faktem jest natomiast, że formuła bloga jako strony internetowej – cieszy się coraz mniejszym zainteresowaniem odbiorców. Dlatego wielu działających blogerów przeniosło swoją aktywność do YouTuba, TikToka, Instagrama, lub do innych mediów. Widzę też tendencję do rozszerzania tematyki bloga i wychodzenia poza modę męską. Akurat w tym zakresie byłem chyba prekursorem, gdyż od samego początku mój blog składał się z kilku działów, a dział, który nazwałem „Styl i moda męska” był tylko jednym z nich. Był wprawdzie wyeksponowany, ale nie jedyny. Z czasem zaprzestałem publikacji w dziale „Progrock”, a później także „Świat wokół nas”. Ciągle jeszcze publikuję wpisy w dziale „Ptaki”. No i oczywiście w dziale „Styl i moda męska”, gdzie publikuję od lat z regularnością zegarka: premiera nowego wpisu ma miejsce co 6 dni, zawsze o godzinie 7:00. Nie narzekam też na brak zainteresowania, chociaż jest ono zdecydowanie mniejsze niż było kilka lat temu. Tym niemniej rezultat w postaci 200 – 250 tysięcy odsłon miesięcznie uważam za więcej niż satysfakcjonujący.

Mam pytanie o Pańską opinię na temat butów z łączonych materiałów, gdzie każdy z użytych materiałów ma również inny kolor. Np. skórzana przyszwa ze skóry licowej w kolorze brązowym a obłożyna zamszowa w kolorze granatowym. Co Pan myśli o tego rodzaju butach (ma je np. w ofercie marka Patine)? Czy są to buty jeszcze eleganckie i nadają się do garnituru bądź do zestawu koordynowanego czy każualowego? I jaka jest zasada doboru kolorów spodni/marynarki do tego rodzaju butów?moda i styl

Caponki (spectator shoes) czyli buty z łączonych materiałów lub skór w różnych kolorach, są mocno osadzone w klasyce i kojarzą się głównie z brytyjską, arystokratyczną prowincją (często występując jako łączenie skóry licowej z tweedem) lub z Ameryką okresu prohibicji (czarno-białe brogsy Ala Cpone). Dziś takie buty mają w ofercie różne brytyjskie marki obuwnicze, w szczególności Herring. Starania Patine są w tej dziedzinie godne uznania.
Jeszcze odrębną kategorię stanowią balmorale (nazwa rzeczywiście pochodzi od zamku, w którym zmarła Elżbieta II). Klasyczne balmorale to trzewiki z zamkniętą przyszwą i górną częścią z tkaniny (lub z zamszu), a dolną ze skóry licowej. Balmorale Patine są bardzo klasyczne z jednym wyjątkiem: linia łączenia dwóch części powinna biec poziomo, bez żadnych uskoków. Muszę jednak przyznać, że propozycja Patine jest bardzo udana i podoba mi się bardziej niż ma to miejsce w klasycznych balmoralach.
Opisywane buty są oczywiście mniej formalne od butów jednolitych, ale do dziennych garniturów (nie mówiąc już o zestawach koordynowanych) pasują idealnie. Szczególnie do garniturów flanelowych lub tweedowych. Dobór kolorów powinien być taki, żeby wszystko dobrze ze sobą grało. Wiem: to mało konkretna wskazówka, ale zakładam, że jeśli ktoś zakłada tego typu buty, to jest wyrobiony modowo i ma wyczucie kolorów, na którym może polegać.

Panie Janie, a ma Pan jakieś sartorialne spostrzeżenia jeśli chodzi o Pragę? Przemek.

Tak, mam: większość mężczyzn spotykanych na ulicy było starannie ostrzyżonych – jakby wizytę u fryzjera zaliczyli nie dawniej niż kilka dni wcześniej. W Polsce – nie do wyobrażenia 🙁 Ale nie tylko w Polsce: np. fryzura króla Karola III w dniach obejmowania przez niego tronu, wołała o pomstę do nieba.

Panie Janie, chciałbym zadać kilka pytań związanych z koszulą pod muchę wiązaną, do trzyczęściowego garnituru flanelowego. (1) Jaki rodzaj koszuli będzie lepszy do szarego flanelowego garnituru: z krytą plisą czy odkrytymi guzikami? (2) Jaki kołnierz koszuli (szerokość wyłogów i rodzaj kołnierza), byłby najlepszy pod muszkę? (3) Jakiej szerokości muszka wypadnie najkorzystniej z powyższym garniturem (klapy proste 9 cm)? (4) Co Pan sądzi o muszce z jedwabnej grenadyny do flanelowego garnituru z kamizelką, spodniami o podwyższonym stanie, z 5-cm manszetami, z jednorzędową marynarką z klapami prostymi 9 cm i kieszeniami z patkami? (5) Czy może zamiast muszki jednak do takiego garnituru byłby lepszy np. krawat z grenadyny lub szantungu w jednolitym kolorze ewentualnie w ciekawe skośne pasy. Pozdrawiam, Michał.

1. Jeśli stylizacja ma mieć charakter wieczorowy, to lepsza będzie koszula z krytą plisą. W stylizacjach dziennych obie opcje są równorzędne, przy czym im mniejsza formalność stylizacji, tym kryta plisa będzie wyglądać bardziej nienaturalnie. Dodam jeszcze, że odkryte guziki koszuli są niedopuszczalne w smokingu. Tu obowiązuje zasada: kryta plisa lub guziki jubilerskie. Przy czym ta druga opcja jest bardziej formalna.
2. Kołnierzyk powinien być wykładany (koszula z kołnierzykiem frakowym nie nadaje się do garnituru). Muszka najlepiej wygląda z kołnierzykiem typu kent lub półwłoskim. Zastosowanie kołnierzyka włoskiego nie jest błędem, ale moim zdaniem nie wygląda najlepiej.
3. Nie polecam muszek typu nietoperz; moim zdaniem prezentują się nieciekawie. Zresztą w zasadzie wyszły z użycia i dziś kupienie takiej muszki byłoby trudne. Muszka typu motyl lub diament ma skrzydełka o szerokości około 6 – 7 cm i to pasuje każdemu. Ostatnio w Europie Zachodniej widuję coraz częściej muszki z bardzo szerokimi skrzydełkami (nawet kilkanaście cm). Mnie się one nie podobają, ale nie ma przeszkód, żeby je nosić. Z tym, że w Polsce są chyba trudne do kupienia.
4. Muszka z grenadyny jest bardzo stylowa. A czy ładna? To rzecz gustu. W każdym razie do flanelowego garnituru pasuje. Bardzo ciekawy efekt można uzyskać stosując muszkę wełnianą, która z flanelowym garniturem utworzy zgrany duet. Oczywiście trzeba pamiętać, że zarówno muszka grenadynowa jak i wełniana, mają mniejszą formalność niż muszka z gładkiego jedwabiu. To czy spodnie są takie czy inne, czy marynarka jest jedno- czy dwurzędowa, czy kamizelka jest czy jej nie ma – nie ma większego znaczenia przy doborze muszki.
5. Krawat (choć jest bardziej naturalnym partnerem garnituru) nie jest rozwiązaniem ani lepszym, ani gorszym. W stylizacjach wieczorowych, do garnituru sugerowałbym użycie krawata, natomiast muszka może być bardzo ciekawym rozwiązaniem w stylizacjach nieco mniej formalnych. Na pewno będzie przykuwać uwagę i intrygować. Szczególnie jeśli będzie kolorowa i wzorzysta i z jakiejś niebanalnej tkaniny.

Oficerowie sztabowi pruskiej armii z okresu Pierwszej Wojny Światowej nosili spodnie z czerwonymi lampasami, co wg. mnie wyglądało wspaniale. Zbiegiem okoliczności widziałem gdzieś również kobietę, która miała czerwone lampasy w granatowych dżinsach. Wyglądało to również świetnie. Czy sądzi Pan, że takie lampasy w różnych dyskretnych kolorach powrócą do mody męskiej? Ja byłbym bardzo za tym. Pozdrawiam, Krzysztof.

W modzie męskiej (i w mniejszym stopniu damskiej) jest wiele elementów, które pochodzą z wojskowych mundurów. Przykładem płaszcz, który nawet nazwę ma wojskową: okop. Z tym, że jest on znany u nas pod nazwą anglojęzyczną, która – po dostosowaniu pisowni do języka polskiego – brzmi: trencz.
Wszystko może się jeszcze pojawić w modzie, w tym także kolorowe lampasy. Na razie przeciętni mężczyźni w Polsce lampasów nie lubią do tego stopnia, że nie tolerują ich nawet w smokingach, w których są przecież elementem obowiązkowym.

Dzień dobry Panie Janie, ostatnio znalazłem na aukcji Allegro używane, ale wyglądajcie na w dobrym stanie, czarne oksfordy marki Loake. Ich cena jest bardzo atrakcyjna. Ale czy w ogóle jest sens kupowania używanych butów, nawet jeśli ich stan wygląda jakby butów użyto tylko zaledwie kilkukrotnie? Co Pan sądzi o takim sposobie kupowania butów tj. z drugiej ręki, czy też „z drugiej nogi”? Pozdrawiam, Grzegorz.

moda i styl

Uważam, że kupowanie używanych butów w dobrym stanie, ma sens. Za nieduże pieniądze można wejść w posiadanie butów naprawdę dobrej klasy. Ale pod jednym warunkiem: zaraz po kupieniu, a jeszcze przed założeniem, trzeba buty oddać do ozonowania. W ostateczności można próbować samodzielnie przeprowadzić proces odkażania, używając do tego dostępnych preparatów.

Przeglądając Pana fantastyczny blog szukałem wpisu który pomógłby w wyborze garnituru na ślub (dla pana młodego), który odbędzie się na plaży w Republice Dominikany. Źle szukałem (jeśli jest gdzieś taki wpis to przepraszam) lub nie ma wpisu który poruszyłby ten temat.
Pana blog i wpisy zainspirowały mnie do rozpoczęcia swojej przygody z elegancją i zwracania większej uwagi na to co i jak noszę. Pana doświadczenie i porada byłaby nieocenionym wsparciem. Co do ślubu – w wydaniu plażowym – sensowym wyborem wydaje się garnitur z lnu i biała, lniana koszula. Mam za to wątpliwości co do butów (jeśli tak to jakie), krawata/muchy (czy to nie przesada na plażę) i poszetki. Na stronie Suitsupply jest kilka ciekawych garniturów lnianych (na przykład z marynarką dwurzędową, bez konstrukcji). Czy mógłbym Pana uprzejmie prosić o wskazówkę jak Pan podszedłby do tematu ślubu na plaży? Pozdrawiam, Bartosz.

Rzeczywiście nie ma takiego wpisu, aczkolwiek kilkukrotnie robiłem aluzje do ubiorów na ślub w Las Vegas, albo na Bali. Plaży w Dominikanie nie przewidziałem 😉
Myślę, że lniany garnitur w jasnym kolorze to najlepszy wybór. Kolor jasnobeżowy lub jasnoniebieski wydają mi się lepsze niż śnieżna biel, ale taki całkiem biały garnitur też miałby swój urok. Dobrze, że myśli Pan o białej koszuli, bo kolorowa (szczególnie ciemna) popsułaby efekt. Jako buty widziałbym loafersy. Mogą być zarówno ze skóry licowej, jak i z zamszu lub nubuku. Ciekawą alternatywą byłyby też belgian loafers z tkaniny (np. denimu). W Polsce takie buty nie występują, ale są w miarę popularne we Włoszech. Ma je w ofercie marka Rubinacci, ale są drogie. Myślę, że można je znaleźć też gdzie indziej w znacznie niższej cenie.
W opisanej sytuacji krawat jest rzeczywiście dyskusyjny. Ja bym proponował założyć go jedynie na samą ceremonię ślubu (dla podkreślenia wyjątkowości chwili), a później zdjąć. Krawat proponuję lniany. Przepiękne lniane krawaty w ukośne pasy miała w ofercie Poszetka (sam kupiłem 3), ale najwyraźniej się wyprzedały, bo nie widzę ich obecnie na stronie. Na pewno można podobne znaleźć gdzie indziej.

Odradzasz Janie trencz z poliestru (100%)? Paweł.

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Bo generalnie odradzam ubrania z poliestru jako mało komfortowe w noszeniu i trochę obciachowe. Ale z drugiej strony wiem, że kupienie u nas płaszcza przejściowego z bawełnianej gabardyny – jest bardzo trudne; niemal niemożliwe. Więc jeśli taki płaszcz ma być noszony okazjonalnie i głównie dla ochrony przed deszczem, a w dodatku nie rujnować budżetu, to można ewentualnie zaakceptować poliester.
Sam miałem taki problem niedawno, gdy musiałem pilnie kupić jakiś prochowiec. Stanęło na płaszczu z 30-procentową domieszką poliestru, a i tak był to rzadki okaz z 70 procentami bawełny, w powszechnej poliestrowej rzeczywistości. Nieco później kupiłem też trencz w kolorze beżowym, z dobrej klasy gabardyny (prezentowałem go tutaj). Jego cena była jednak ponad siedem razy większa od wspomnianego prochowca. Zatem opowiadam się za podejściem pragmatycznym, uwzględniającym różne argumenty.

Dzień dobry Panie Janie, bardzo dziękuję za świetny artykuł o klasycznych butach na zimę. I tu mam pytanie. Co Pan sądzi o butach na kolorowej podeszwie do stylizacji każualowych (do płaszczyka i marynarki, dżinsów, chinosów itp.)? Czy kolorowa podeszwa jest w dobrym guście? Jestem teraz na etapie szukania bordowych trzewików i w internetowych sklepach znalazłem trzewiki-derby firmy Clarks, właśnie na takiej podeszwie (załączam zdjęcie). Co Pan sądzi o tego typu obuwiu? Cena świadczy też, ze to chyba jakaś średnia półka (firmy Clarks nie znam, ale w Pana artykule – przy botkach – pojawiła się ta nazwa). Pozdrawiam, Grzegorz.

moda i styl

Moda na kolorowe podeszwy przemknęła przez męskie obuwie mniej więcej 7 – 8 lat temu, ale dotyczyła butów każualowych a nie eleganckich i klasycznych. Dziś jest raczej synonimem złego gustu. Ale w przypadku trzewików ze zdjęcia, to nie wygląda źle i raczej nie podpada pod kategorię kolorowych podeszew; przypomina raczej podeszwy z niebarwionymi krawędziami, które zdarzają się nawet w eleganckich butach do garnituru.
Marka Clarks jest bardzo znana (głównie z butów każualowych o bardzo dobrym stosunku ceny do jakości), a swoją rozpoznawalność zbudowała właśnie na butach pustynnych – to ona wprowadziła je na rynek. Nathan Clark – potomek rodziny posiadającej małą firmę obuwniczą C&J Clark – służył w armii brytyjskiej w czasie II Wojny Światowej i uczestniczył w kampanii w Birmie, w czasie której żołnierze nosili takie buty. Ale nie były to buty z przydziału (te przydziałowe nie nadawały się do użytku w tamtejszym klimacie) lecz własnym sumptem sprowadzane przez żołnierzy z Kairu (gdzie były dostępne na bazarach za niewielkie pieniądze). Trzeba jednak dodać, że wcale nie były nowatorskie, gdyż były wzorowane na południowoafrykańskich butach zwanych Veldskoene lub potocznie Vellies. Po zakończeniu wojny, Nathan Clark postanowił spopularyzować takie buty i po raz pierwszy zaprezentował je na targach obuwniczych w Chicago, w roku 1949. Zrobiły tam oszałamiającą karierę, a marka Clarks dzięki nim rozwinęła skrzydła. Buty pustynne Clarks dały początek nowemu typwi butów, który otrzymał nazwę chukka boots.

W przeszłości (lata zapewne pięćdziesiąte-sześćdziesiąte ubiegłego stulecia) wielkim faux pas było pokazywanie łydek w czasie siedzenia. Stąd wzlot podwiązek i podkolanówek dla panów. Czy podkolanówki i podwiązki dalej istnieją? Krzysztof.

Podwiązki do skarpet można jeszcze gdzieniegdzie kupić, jednak dziś straciły one w zasadzie rację bytu, gdyż bawełniane skarpetki z niewielką domieszką elastanu, trzymają się na łydce wystarczająco dobrze i nie opadają.
Jedwabne, prześwitujące podkolanówki to jeden z atrybutów dandysowskiego stylu (odsłanianie fragmentu gołej łydki nadal uchodzi za duże faux pas). Renomowane marki skarpetkowe mają takie podkolanówki w swojej ofercie, ale nie są one tanie. Jednak próba zastąpienia ich podkolanówkami bawełnianymi (można czasami na takie trafić w naszych sklepach) – jest skazana na niepowodzenie. Bawełniane podkolanówki nie mają bowiem odpowiedniego “poślizgu” wskutek czego utrudniają prawidłowe opadanie nogawek spodni po zmianie pozycji z siedzącej na stojącą. Stanowią istne utrapienie szczególnie wtedy, gdy nogawki są niezbyt szerokie – co dziś zdarza się nagminnie.

Jaka jest według Pana maksymalna akceptowalna odległość pomiędzy ostatnią dziurką na guzik w rękawie, a jego końcem? Czy dopuszczalnych jest pięć guzików? Pozdrawiam, Maks.

Nie wiem dlaczego, ale w popularnych sieciówkach odległości guzików od krawędzi rękawa są bardzo małe: 3 cm lub mniej. To wygląda niezbyt dobrze i bardzo utrudnia – a czasami wręcz uniemożliwia – ewentualne skrócenie rękawów. W garniturach mojej kolekcji przewidziałem odległość 5,5 cm, co wydaje mi się optymalne ze względu na wygląd i możliwość skracania. Odległość o 1 cm większa (6,5 cm) też nie jest jeszcze problemem – rękaw wygląda akceptowalnie. Odległość większa niż 6,5 cm wydaje się już przesadą i nie wygląda dobrze. Pięć guzików jest dopuszczalne w marynarkach garniturowych i są firmy, które standardowo dają pięć guzików. W blezerach 5 guzików też jest dopuszczalne, ale wygląda trochę nienaturalnie. Lepiej jest gdy w mniej formalnych marynarkach liczbę guzików się zmniejsza: mogą być 3, 2 lub 1.

Panie Janie, szukam, szukam i nie mogę znaleźć informacji w Internecie. Może Pan doradzi – w jaki sposób zabezpieczyć buty patynowane (przyciemnione czubki i elementy wokół perforacji; są to brogsy) przed brudem i pogodą? Nakładanie pasty jak rozumiem nie wchodzi w grę? No i co zrobić, by utrzymać na nich „fabryczny” lekki połysk (pewnie z czasem on zblednie)? Jakieś woski…? Z góry dziękuję, Kamil.

Kosmetyków do butów trzeba używać i nie ma przeszkód, żeby ich używać do butów ręcznie patynowanych albo zszywanych ze skór w różnych kolorach. Po pierwsze należy stosować krem do butów, który odżywia skórę i ożywia jej kolor. Jeśli buty mają miejsca przyciemnione to należy (do całości) używać kremu w takim kolorze jak najjaśniejszy fragment cholewki. Można też używać kremu bezbarwnego. Po nałożeniu kremu i wypolerowaniu szczotką uzyskuje się dyskretny połysk – taki trochę zmatowiony, ale bardzo elegancki. Żeby uzyskać większy połysk – należy zastosować pastę woskową. Znów – jak w przypadku kremu – w kolorze najjaśniejszej części cholewki, lub bezbarwną. Pastę można nakładać na całej powierzchni cholewki, albo tylko na niektórych jej fragmentach (noskach, piętach). Po wypolerowaniu szczotką uzyskuje się połysk odrobinę wyrazistszy niż po zastosowaniu wyłącznie kremu. Prawdziwy wyczynowiec podejmie się jeszcze uzyskania lustrzanego połysku na noskach przy pomocy pasty woskowej lub specjalnej pasty do tego celu przeznaczonej. Bezbarwnej albo – jeśli noski są mocno przyciemnione – czarnej.
W przypadku brogsów, zarówno krem jak i pastę należy nakładać ostrożnie, żeby nie zalepiły dziurek (tzw. brogowania) – bo to wygląda nieładnie. Jeśli to się jednak stanie to należy wydłubać pastę przy pomocy wykałaczki. Z każdej zalepionej dziurki oddzielnie, co jest bardzo uciążliwe. Dlatego lepiej tak nakładać pastę, żeby nie dostała się do dziurek.

Jakie zaleca Pan położenie tylnej części krawata? Czy powinna zwisać luźno, czy też powinna być założona do pętelki z tylu „przedniej” części krawata, a może (nie daj Boże) wetknięta w koszulę pomiędzy guzikami. Może się również zdarzyć, że tył krawata będzie dłuższy niż przód. Domyślam się, że tego należy się wystrzegać za wszelką cenę. A jaka jest Pana opinia na temat horyzontalnych (wsuwanych) metalowych spinek/listew do krawata? Co z nimi robić? Czy elegancko jest je nosić? Na jakiej wysokości? Ponadto, mam również parę krawatowych ozdobnych „szpilek” (albo są to perełki, albo jakieś drobne złote prostokąty) z łańcuszkami z tyłu, do wetknięcia do dziurek na guziki w koszuli. W jakich okolicznościach wypada je nosić i na jakiej wysokości wpinać w krawat? Widziałem je u kogoś na wysokości ok. 10 cm pod węzłem krawata. Czy to jest właściwe? Krzysztof.

Ja tylną część krawata wkładam w szlufkę, żeby się nie pokazywała. Ale zwracam uwagę, że coraz więcej zwolenników znajduje u nas styl włoski, który nakazuje eksponowanie tylnej końcówki. Przednią przekręca się wtedy nieco na węźle, żeby mogła wyzierać spod niej ta cieńsza końcówka. Mnie się ten styl nie podoba, ale jeśli ktoś chce to nie widzę przeszkód, żeby mu hołdować.
Nieco podobnie jest ze sprawą długości cieńszej końcówki. Obecnie wielu sartorialistów i trendsetterów lansuje styl z za długim krawatem (sięgającym ok. 10-15 cm poniżej gurtu spodni) i jeszcze dłuższej tylnej końcówki. To także mi się nie podoba i z przekąsem pisałem o tym we wpisie Dał nam przykład Donald Trump jak krawaty nosić mamy. Wyznaję zasadę, że krawat powinien sięgać do gurtu spodni – gdy mają one standardowy stan – lub nieco poniżej – gdy mają stan wysoki. Optymalnie jest gdy krawat jest tak zawiązany, że tylna końcówka zrównuje się z przednią. To jest oczywiście niemożliwe w przypadku osób wysokiego wzrostu, szczególnie jeśli wiążą krawat węzłem podwójnym lub wielokrotnym. Wtedy cienka końcówka może sięgać do mostka albo jeszcze wyżej i jest to OK. Osoby niskiego wzrostu (szczególnie wiążące krawat węzłem pojedynczym) mają problem odwrotny: za długiej końcówki. Moja rada: oddać krawat do krawcowej celem skrócenia. Uważam, że wtykanie cienkiej końcówki za pasek lub pomiędzy guziki koszuli – jest nieeleganckie.
Szpilki do krawata (dziś wyszły już w zasadzie z użycia) należy wpinać ok. 5-10 cm pod węzłem, jednocześnie wypychając węzeł nieco do przodu. Dzięki szpilce będzie on utrzymywał taką sterczącą pozycję. Można dyskutować czy taki zabieg polepsza czy pogarsza estetykę, ale na pewno wprowadza szczyptę hipsterstwa.
Nie całkiem rozumiem o co chodzi z tymi horyzontalnymi spinkami/listwami. Czy chodzi po prostu o spinkę do krawata? Jeśli tak to jest to element, który przeżywa wzloty i upadki; obecnie wydaje się być w fazie upadku. Spinkę można oczywiście nosić jeśli ktoś ma ochotę. Krawat spina się z koszulą mniej więcej na wysokości 1/3 jego długości licząc od góry. Co zresztą stoi trochę w sprzeczności z jego funkcją. Bo jeśli ma chronić krawat np. przed zamoczeniem w zupie to byłoby logiczne, żeby punk spięcia był położony jak najniżej. Tyle tylko, że wtedy wyglądałoby to fatalnie, wręcz groteskowo.

Mam na imię Jakub i chodzę do 4 klasy elbląskiego liceum. Piszę do Pana z nadzieją uzyskania pomocy w bardzo frapującym mnie temacie. Otóż ostatnio w moje ręce wpadła dziwna rzecz z oferty sklepu Vistula. Z zamieszczonego tam opisu wynika, iż jest to surdut, lecz po pobieżnym przestudiowaniu tematu nie pasuje mi on zupełnie do definicji tegoż stroju. Postanowiłem więc zasięgnąć w tym temacie Pańskiej rady, gdyż bardzo cenię sobie Pańską wiedzę w temacie mody męskiej i jestem czytelnikiem Pańskiego bloga. Przechodząc do samego pytania; jak sklasyfikowałby Pan tę rzecz, oraz jakich dodatków mógłbym do niego użyć aby nie popełnić modowego faux pas. Powinienem zastosować tu koszulę z guzikami jubilerskimi i łamanym kołnierzem w zestawie z białą muchą, jak w przypadku fraka czy raczej skomponować go z koszulą o kołnierzu włoskim wraz z krawatem?

moda i styl

Ten ubiór nie ma rzecz jasna nic wspólnego z surdutem. Jest to modowy koszmarek, od którego trzeba się trzymać z daleka. Być może autor notatki na stronie Vistuli, pomylił surdut z żakietem lub garniturem żakietowym? Oczywiście ten ubiór nie jest też ani żakietem, ani garniturem żakietowym. Ale poły marynarki mocno rozchodzące się na boki, plus kamizelka, mogą sugerować, że coś jest jednak na rzeczy. Marynarka żakietowa ma takie właśnie poły, ale ma niżej położony guzik, z tyłu sięga do kolan, ma ostre klapy i przede wszystkim ma odcięcie w pasie, czyli jest zszywana z dwóch kawałków tkaniny – w przeciwieństwie do zwykłej marynarki. O żakiecie pisałem we wpisie: Żakiet. Czy ma szansę na come back w wielkim stylu?

Słowo „brustasza” przypomina mi mało chyba znaną (albo zupełnie nieznaną) anegdotę na temat pochodzenia tego słowa. Oto, jak pamiętamy, prohibicja panowała w USA w latach trzydziestych ubiegłego stulecia. Wielu spośród naszych rodaków-emigrantów wykorzystało tę okazje, żeby zarobić parę dolarów. Samogon jest zwykle nazywany moonshine, a w slangu: brew. Zbiegiem okoliczności, jedna z jego producentek miała na imię Stanisława. Po jakimś czasie ze zlepków dwóch słów: samogon i Stanisława powstał zlepek: „Brew Stanisława” (albo Stasia, po angielsku Stasha). A że Amerykanie są skorzy do łatwizny, to wkrótce skrócili tę nazwę na Brew-Stasha. Stamtąd niedaleko było już do słowa brewstasha. Nie mam jednak pojęcia, jaką drogą to słowo zostało połączone z męskimi ubiorami pod hasłem brustasza. Tyle anegdota: czy tak bylo naprawdę? Trudno powiedzieć. Może ktoś spośród czytelników Pana bloga zna resztę tej historii?

Bardzo ciekawa wersja. W rzeczywistości polska nazwa pochodzi od niemieckiego die Brusttasche, czyli „kieszonka na piersi”.
Tym niemniej jednak panie o imieniu Stanisława (dość popularnym w przedwojennej Polsce) miały podobno pewien udział w powstaniu tej nazwy. Mianowicie gdy spolszczane były nazwy: pochette (fr.) na poszetka i boutonnière (fr.) na butonierka, to – jak łatwo zauważyć – zyskały one formy zdrobniałe. Podobnie miało być z die Brusttasche – bustaszka. Ale tu wkroczyły panie Stanisławy (zdrobniale: Staszki) ze zdecydowanym protestem: żadne Bru-Staszki nie będą elementami męskiej garderoby. No i skończyło się na bustaszy. A szkoda, bo słowo „brustaszka” brzmi bardzo miło dla ucha.

Panie Janie, do której godziny żakiet będzie strojem właściwym? I co gdy jakieś wydarzenie formalne rozpoczyna się przed południem, a kończy około północy? Jedyną teoretycznie dopuszczalną opcją pozostaje zmiana stroju przed 18? Jacek.

Przyjmuje się, że porą, od której obowiązuje stój wieczorowy jest godzina 18.00, albo zmierzch – w zależności co wypada wcześniej. Ale obowiązuje też zasada niezmieniania strojów w trakcie jednej imprezy. Np. w Belgii, gdzie żakiet jest powszechnie stosowanym strojem weselnym (zarówno pana młodego jak i gości), goście w żakietach potrafią się bawić do białego rana. Ale jeśli ślub i przyjęcie weselne są rozdzielone (jak np. na ślubach członków brytyjskiej rodziny królewskiej) to na ślubie obowiązuje żakiet, a na weselu frak lub smoking. Nieznajomość zasady niezmieniania strojów, prowadzi niekiedy do zabawnych sytuacji. Np. pan młody występuje na ślubie i w pierwszej fazie wesela w żakiecie, a o godzinie 18.00 przebiera się w smoking. A co jeśli niektórzy (lub wszyscy) goście też są w żakietach? Nie pozostaje im nic innego jak opuścić przyjęcie (zakładam, że nie mają możliwości przebrania się, albo takie przebieranie uważają – słusznie – za złamanie zasad).
Muszę jeszcze dodać, że od zasad formalnego dreskodu są wyjątki, a poza tym zasady te jednak trochę ewoluują. Przykładem wyjątków niech będzie frak, który jest strojem wieczorowym, ale obowiązuje też w ciągu dnia, w czasie oficjalnych spotkań z królem/królową: patrz tutaj. Przykładem ewolucji zasad może być przyjęcie weselne następcy tronu Wielkiej Brytanii. Książę William zdecydował, że na jego weselu nie będzie obowiązywał frak lecz smoking. Zresztą do swojego dwurzędowego smokingu uszytego na tę okazję założył… brogsy. Ale to już inna historia.

Ciekawi mnie pewien aspekt związany z koszulami, mianowicie podkoszulki. Dla mnie po prostu zwiększają one wygodę koszuli, równocześnie absorbując nadmierną wilgoć. Klient ma tu cztery opcje:
1. Bez podkoszulki: zimą może to być opcja dość chłodna.
2. Podkoszulka “gimnastyczna” (kolokwialnie zwana “wife-beater”), w której swego czasu występował solista grupy Queen — Freddie Mercury. Wadą tej podkoszulki jest to, ze widoczny jest stosunkowo głęboki dekolt, który — moim zdaniem — obniża elegancję ubioru.
3. Kolejną opcją jest podkoszulka, tzw. V-neck która zbliżałaby się do ideału z tym, że dekolt w kształcie litery V jest nadal widoczny.
4. I opcja wg. mnie, najlepsza: tzw. crew-neck.
Jakie jest Pana zdanie na ten temat? Krzysztof.

Noszenie lub nienoszenie podkoszulka jest kwestią wyboru i przyzwyczajenia. Można nosić, można nie nosić. Jednak jeśli się nosi trzeba pamiętać o tym, że nie może on prześwitywać przez koszulę; takie prześwitywanie jest bardzo nieeleganckie. Wszelkie zestawienia największych błędów ubraniowych popełnianych przez mężczyzn, na jednym z czołowych miejsc wymieniają prześwitywanie podkoszulka. Trzeba po prostu wybierać wtedy koszulę z nieprześwitującej tkaniny. A wówczas rozważania jaki kształt dekoltu jest lepszy, tracą rację bytu. Kształt dekoltu może mieć jednak znaczenie w sutuacjach gdy nie nosi się krawata a koszula ma rozpięty górny guzik. Bowiem niedopuszczalne jest wystawanie podkoszulka nad drugim (zapiętym) guzikiem. Czyli opcja nr 4 okazuje się najgorsza 😉
W przeszłości (ale dość odległej) noszenie podkoszulka miało tę zaletę, że chroniło koszulę przed wchłanianiem potu, więc można ją było nosić bez prania, przez co najmniej kilka dni. Dzisiaj – w dobie pralek automatycznych – ta “zaleta” straciła na znaczeniu, bowiem elegancki mężczyzna nie zakłada ponownie używanej koszuli; pierze ją po jednym dniu użytkowania.

Zwracam się z prośbą o radę: czy można czarne buty typu balmoral uznać za część stroju formalnego, czy w tej opcji lepsze byłyby lotniki za kostkę. Opinie na ten temat są różne – spotkałem się nawet z twierdzeniem że tradycja brytyjska – konserwatywna – balmoralów używała do dziennego stroju formalnego, jak garnitur żakietowy czy żakiet. Z wyrazami szacunku, Kamil.

Tradycyjne balmorale (czyli takie z dolną częścią cholewki ze skóry, a górną z jedwabiu) były rzeczywiście butami odpowiednimi do stroju formalnego dziennego. Ale były nimi także trzewiki z zamkniętą przyszwą. Jedne i drugie wyszły z użycia dlatego, że po pierwsze ocieplił się klimat, a po drugie nie ma już dziś zimnych (nieogrzewanych lub niedogrzanych) pomieszczeń, w których mają miejsce wydarzenia wymagające stroju formalnego. Dziś do stroju formalnego zakłada się półbuty: eskarpiny (do wieczorowego), wiedenki lub lotniki (do dziennego i wieczorowego). Założenie balmorali lub trzewików nie będzie błędem, ale będzie wyglądać dziwacznie i ja bym taki ruch odradzał.

Panie Janie czy jest jakiś lifehack aby wyprostować podgięte końcówki kołnierzyka? Czy jeśli już zakupiłem taką koszulę i przeoczyłem ów fakt to jedyne co pozostaje to kupić nową? Ewentualnie czy cięższe fiszbiny mogą cokolwiek tu ugrać? Pozdrawiam, Mateusz.

Wydaje mi się, że jeśli wyłogi kołnierzyka mają odpowiednią długość i prawidłowe fiszbiny – to taki problem nie ma prawa się pojawić. Może się natomiast pojawić w kołnierzykach z małymi wyłogami. To jednak tylko moje przypuszczenia, gdyż sam nigdy nie miałem do czynienia z zawijającym się kołnierzykiem koszuli. W każdym razie od lat przestrzegam przed kupowaniem koszul z małymi wyłogami kołnierzyka, bowiem wyglądają one źle nawet wtedy gdy końcówki się nie zawijają. Niestety w najnowszych kolekcjach naszych największych producentów koszul, są wyłącznie takie z małymi wyłogami. Podobno „takie trendy dziś obowiązują”. Taką właśnie uzyskałem odpowiedź, gdy zapytałem ekspedientkę stoiska z koszulami naszej czołowej marki koszulowej w jednej z warszawskich galerii handlowych, dlaczego wszystkie koszule mają takie wąskie wyłogi kołnierzyków.

Często mam kilkugodzinne wystąpienia publiczne w przegrzanych pomieszczeniach (przynajmniej w poprzednich latach – gdy była inna sytuacja na rynku energii – były przegrzane). Zestaw z marynarką, koszulą i krawatem pewnie dobrze wygląda, ale jest mi w nim bardzo gorąco. I pewnie widać, że się pocę. Wiem Janie, że nie jesteś zwolennikiem zdejmowania (czy nawet rozpinania) marynarki w trakcie wystąpień publicznych. Co (jakie ubrania, jakie materiały) nosić w takich sytuacjach? Wspominałeś niedawno o kamizelce, ale nie czułbym się w niej dobrze.

Nie da się ukryć, że mężczyzna w garniturze i pod krawatem czuje się mało komfortowo w wysokich temperaturach. Co zrobić w takich sytuacjach? Są dwie szkoły: jedna (mniejszościowa) mówi, że trzeba trzymać fason za wszelką cenę. Druga zakłada, że wygoda i komfort są na pierwszym miejscu i są jedynymi wyznacznikami sposobu ubierania się. Ta druga jest obecnie dominująca i powoli obejmuje nawet te sytuacje i zawody, które dotychczas były enklawą pierwszej szkoły.
Jednak zwolennik pierwszej szkoły wcale nie musi cierpieć katuszy. Radykalną poprawę komfortu przynosi garnitur z wełnianego tropiku (len pomijam jako tkaninę wybitnie każualową), z marynarką bez podszewki (wystarczy brak podszewki na plecach). Sam miewam okazje testować takie zestawy na letnich edycjach Pitti Uomo, gdzie temperatury zwykle przekraczają 30˚C (ostatnio termometr wskazywał 36˚C, a temperatura odczuwalna wynosiła 39˚C). I to jest do zniesienia, chociaż oczywiście jest gorąco. W każdym razie czuję dużą poprawę komfortu w stosunku do sytuacji sprzed kilku lat, gdy miewałem marynarki ze zwykłej wełny, z pełną podszewką. Mimo, że wówczas bywało odrobinę chłodniej: 28 – 32˚C.
Dodam jeszcze, że kolejnym krokiem ku większemu komfortowi, jest zamiana koszuli bawełnianej na lnianą.

12 komentarzy

  1. Krzysztof 06/12/2022
    • Jan Adamski 06/12/2022
      • Krzysztof 07/12/2022
        • Jan Adamski 08/12/2022
          • Jacek 09/12/2022
          • Jan Adamski 09/12/2022
  2. Roman 07/12/2022
    • Krzysztof 07/12/2022
    • Roman 15/12/2022
  3. J.Ty. 09/12/2022
  4. Roman 15/12/2022

Dodaj komentarz