Moda i styl: pytania i odpowiedzi vol.29

Choć trudno w to uwierzyć, mój cykl wpisów z odpowiedziami na pytania czytelników trwa już ponad 8 lat! Pierwszy wpis został opublikowany w maju 2017 roku. Ponieważ zwykle w takim wpisie znajduje się 20 – 25 pytań i odpowiedzi (w tym wpisie 20, ale wśród pytań jest jedna bardzo długa wypowiedź czytelnika), zatem od początku cyklu udzieliłem około 700 odpowiedzi. To nie wydaje się przesadnie dużo jak na okres 8 lat ale trzeba pamiętać, że do wpisów trafiają tylko niektóre spośród licznych pytań zadawanych mi w komentarzach na blogu i koncie facabookowym, drogą mailową oraz za pośrednictwem licznych komunikatorów. Gdyby przyjąć założenie, że co czwarte zadawane mi pytanie trafia do wpisu Pytania i odpowiedzi to by znaczyło, że w tym czasie udzieliłem około 2800 odpowiedzi, czyli mniej więcej odpowiadałem na jedno pytanie dziennie. Przez 8 lat, 365 dni w każdym roku. To oczywiście tylko szacunki i statystyka, ale robiące wrażenie.
W dzisiejszym wpisie zdecydowałem się też umieścić dłuższą wypowiedź jednego z czytelników (o imieniu Jakub), na temat szycia na miarę. Trudno tę wypowiedź zakwalifikować jako pytanie ale znalazła się we wpisie gdyż Jakub porusza dość ciekawy problem i snuje na ten temat swoje rozważania. Myślę, że warto je poznać – wypowiedź Jakuba znajduje się na końcu zestawu pytań i odpowiedzi. A przypadkowo tak się złożyło, że wpis zaczyna również Jakub (zbieżność imion chyba przypadkowa) – pytaniem na temat mankietów francuskich.
Jak dobierasz, Janie, szerokość rękawa marynarki, szyjąc na zamówienie? Czy z racji tego, że to sportowa marynarka, robisz go wąski i zakładasz noszenie pod spodem wyłącznie koszul ze zwykłym mankietem guzikowym? Czy może robisz zawsze na tyle szeroki, żeby zmieścił się w nim i ten na spinki? Co prawda z zasady jedno z drugim nie licuje, ale bywają czasem bardzo eleganckie sportowe marynarki i blezery, do których miałoby się niekiedy ochotę założyć coś nietypowego, przełamać regułę, jak np. koszulę „pin collar” albo do muchy, z krytą plisą. Takie jednak często mają do kompletu mankiety francuskie. I bywa to problemem.
W jednej z Twoich stylizacji we wpisie Marynarka bespoke sam pokusiłeś się o taki zabieg, zakładając koszulę tab-collar, która – o ile mnie wzrok nie myli – ma mankiety koktajlowe. Te mankiety są dość obszerne (mam jedną taką koszulę), bliżej im, w moim odczuciu, do francuskich niż zwykłych. I potrafią się trochę klinować w wąskich rękawach sportowych marynarek. Jak z tą kwestią sobie radzisz? Jak szerokie wyloty rękawów robisz? Pozdrawiam, Jakub.
Poruszyłeś ciekawy temat relacji szerokości rękawów marynarki i mankietów koszuli. Kiedyś zacząłem nawet pisać wpis na ten temat ale go poniechałem ze względu na dużą liczbę zmiennych, która uniemożliwiała wysnucie jakichś ogólnych wniosków. Rzeczywiście obecnie obowiązująca moda na kusość spowodowała zwężenie rękawów marynarki (co skądinąd wygląda całkiem dobrze) i powstanie problemu blokowania się mankietów na spinki. W masowym szyciu koszul ustaliły się od lat pewne standardy, ale one kompletnie zignorowały zwężenie rękawów marynarek. Stąd problem blokowania się mankietów. Trzeba przy tym pamiętać, że szerokość mankietów idzie w parze z rozmiarem kołnierzyka: im większy jest ten rozmiar tym szersze są mankiety. Uważam, że obecne standardy są źle ustawione i gdy projektowałem kolekcję koszul dla eGARNITUR to ustaliłem mniejszą szerokość mankietów francuskich. Projekt ten został zarzucony ale może to i dobrze bo niechybnie pojawiłby się problem, że dla pewnej grupy klientów (ale niewielkiej mniejszości) moje mankiety okazałyby się za wąskie (za ciasne ze względu na gruby nadgarstek). Wprawdzie dla zdecydowanej większości znikłby problem blokowania się mankietu w rękawie marynarki (dziś bardzo częsty i bardzo nieprzyjemny – patrz zdjęcie powyżej), ale sam wiesz jak to jest gdy pojawia się jeden niezadowolony klient. A gdy pojawi się ich kilku lub kilkunastu – a w dodatku takich, którzy są aktywni w social mediach – to już dramat. Zatem większość firm szyjących koszule szyje je tak żeby mankiety francuskie dla wszystkich były dobre. Niestety dla większości są one niedobre – bo blokują się w rękawie – ale tym nikt się nie przejmuje. I tak to idzie od lat.
Szyjąc na miarę – zarówno koszule jak i marynarki – oczywiście biorę pod uwagę problem mankietów koszuli. I rzeczywiście zakładam – jak przypuszczałeś – że do każualowej marynarki nie będę nosił koszuli z mankietami na spinki. Ale i tak szyję rękawy niezbyt wąskie: 14 – 15 cm. Dla porównania – mankiety w moich koszulach na spinki mają ok. 11,5 – 12 cm szerokości. Poza tym rzadko noszę koszule z mankietami francuskimi; w zasadzie wyłącznie do smokingu i garnituru wieczorowego. Moim ulubionym typem mankietów są mankiety koktajlowe i takie zamawiam we wszystkich koszulach szytych na miarę (z wyjątkiem smokingowej, rzecz jasna). Mankiet koktajlowy nie powinien w zasadzie mieć szerokości większej niż zwykły mankiet na guziki ale w koszulach gotowych bywa różnie. Z tym, że zawsze wtedy jest możliwość przesunięcia guzików i tym samym uczynienia mankietu luźniejszym lub ciaśniejszym.
Panie Janie, ma Pan jakiś magiczny domowy sposób do polecenia by wyczyścić srebrne spinki które ściemniały? Pozdrawiam, Mateusz.
Oczywiście 🙂 Można użyć specjalnego preparatu do czyszczenia srebra dostępnego w każdym spermacecie albo ściereczek do czyszczenia srebra do kupienia np. na Allegro. Ja stosuję ten drugi sposób (także do czyszczenia srebrnych przedmiotów użytkowych). Trzeba tylko pamiętać o założeniu lateksowych rękawiczek bo można sobie bardzo pobrudzić ręce, co później trudno domyć.
Drogi Janie. Udało mi się kupić Vistulową wariację na temat trencha, która zgodnie z Twoją „drabinką” wypada całkiem nieźle. Jako człowiek bez włosów mam wszakże dylemat, a właściwie dwa: w jakim zakresie pogodowym/ temperaturowym/ kalendarzowym przewidujesz noszenie takiego płaszcza i co – poza fedorą w korespondującym, camelowym/piaskowym kolorze – na głowę. W szczególności w stronę casualową. Pozdrawiam, Wojciech.
Trencz można nosić zawsze gdy jest na tyle zimno, że bez okrycia wierzchniego nie ma co wychodzić z domu ale gdy nie doskwiera jeszcze silny mróz. Ja mam trencz z podpinką, który noszę początkowo bez niej ale gdy temperatura wynosi od -5°C do +5°C to ją przypinam i czuję się bardzo komfortowo. Jeśli chodzi o nakrycie głowy to wydaje mi się, że właściwie każdego można użyć – poczynając od włóczkowej czapki, przez kaszkiet a na filcowej fedorze kończąc. Ale właśnie na fedorze kończąc – bo jednak z kapeluszy bardziej formalnych od fedory ewentualnie tylko melonik może wchodzić w grę. Homburg raczej nie, a cylinder zdecydowanie nie. To są jednak rozważania czysto teoretyczne bo wątpię by ktoś miał dziś homburg lub cylinder. A jeśli ma to zapewne doskonale wie, że nie należy ich zakładać do trencza.
Panie Janie, kupiłem fajny garnitur jednorzędowy, spodnie szerokości 19 cm, blado niebieskawa pepitka i do tego brązowe lotniki. I tu dylemat! A raczej dwa: pierwszy czy pasować będą do spodni w ciemnym brązie loafersy na gołą stopę? A jak tak, to jaka koszula: formalna biała czy ton jaśniejsza od marynarki gdzie krawat musi być znów ton ciemniejszy. Im dale w las tym ciemniej. Pozdrawiam, Miron.
Możliwości konfiguracji jest nieskończenie wiele; trzeba zdać się na własne wyczucie. Mogę tylko podpowiedzieć, że brązowe lotniki do garnituru w bladoniebieską pepitkę pasują idealnie. Loafersy zakładane na gołą stopę pasują tym bardziej im mniej formalna jest stylizacja. Jeśli do garnituru to tylko do letniego, w jasnym kolorze, najlepiej lnianego lub bawełnianego. Do stylizacji nieformalnych (np. wspomniane ciemnobrązowe spodnie w połączeniu z lnianą koszulą z podwiniętymi rękawami) – jak najbardziej tak, natomiast do standardowego, wełnianego garnituru już raczej tylko z długimi skarpetkami.
Biała koszula jest zawsze najbardziej elegancka a do wieczorowych garniturów – jedyna dopuszczalna. W przypadku garniturów dziennych (jak choćby wspomniany w bladoniebieską pepitkę) mogą być koszule kolorowe lub nawet w paski (a niekiedy nawet w kratkę). Trzeba tylko pamiętać, że koszula im ma jaśniejszy kolor tym wygląda bardziej elegancko. Koszule w ciemnym kolorze źle wyglądają w połączeniu z garniturem, a koszule czarne dodatkowo są obciachowe (to taki styl nowobogackich macho). Odwrotnie rzecz się ma z krawatem: w ciemnym odcieniu bardziej pasuje do formalnych garniturów, w jasnym – do stylizacji smart każualowych. Krawat czarny polecam wyłącznie na pogrzeb.
Janie, czy zechcesz skomentować strój Jannika Sinnera na załączonych zdjęciach? Bo zastanawiam się czy to ja jestem taki krytykant, czy coś jest na rzeczy. Dla jasności – spodnie ma na pewno moim zdaniem za długie. Pozdrawiam, Maciek.

Sportowcy ze światowej czołówki mają zwykle problem z formalnymi ubiorami bo raz, że nie są nawykli do noszenia garniturów a dwa, że się na tym zupełnie nie znają (przeważnie) i muszą się zdać na projektantów – mniej lub bardziej słynnych. A głównym celem projektantów jest wypromowanie siebie a nie dbałość o to żeby ubrany przez nich sportowiec dobrze wyglądał. Jannik Sinner jest typowym przykładem wpuszczenia w kanał przez projektanta, który najwyraźniej ubzdurał sobie, że zaszokuje świat jak do smokingu każe Jannikowi włożyć krawat a nie muszkę. Bo ubiór włoskiego sportowca miał być chyba smokingiem co potwierdzają klapy marynarki pokryte błyszczącą satyną i lampasy na spodniach. Ale z kolei zaprzeczają temu patki na kieszeniach marynarki, dwa guziki i każualowe buty loafersy. No i oczywiście krawat zamiast muszki. Jeśli chodzi o długość spodni to – gdy prześledzi się więcej zdjęć – na jednych wyglądają na nieco za długie ale na innych mają poprawną długość. Podtrzymywane paskiem a nie szelkami; obsunęły się, co wyraźnie widać na niektórych zdjęciach (zapewne tych późniejszych). Przy czym chodzi nie tylko o długość nogawek ale także o opuszczony krok i brzydkie układanie się spodni w tych okolicach.
Warto też zwrócić uwagę na podobne problemy Igi Świątek: przy swoich potężnych barkach powinna raczej unikać sukien z odsłoniętą górą. Tymczasem ktoś ją uparcie w takie suknie ubiera.
Dzień dobry Panie Janie! Jako wierny czytelnik bloga od niemal dekady, zwracam się do Pana z najważniejszym dotąd dla mnie pytaniem. Zbliża się mój ślub i zdecydowałem się na opcję opisaną przez Pana jako „wyczynowa”, czyli na żakiet 😀 Ponieważ nie mam innego wyboru jak szycie miarowe, mam zarazem pełen wybór co do szczegółów. Najtrudniej podjąć mi decyzję w aspekcie kolorystyki marynarki z jaskółką i kamizelki, stąd zdecydowałem się napisać do Pana. Myślę nad dwiema opcjami – czarna marynarka + szara kamizelka lub ciemnoszara marynarka i szara (jaśniejsza dla kontrastu) kamizelka. Wersja z czarną marynarką podoba mi się bardziej, ale obawiam się o odbiór tego koloru w dziennej porze i ewentualnie przy słonecznej pogodzie. Z drugiej strony, wersja czarna ładniej wpasuje się w późniejsze wieczorowe okoliczności wesela, bo żakietu nie zamierzam zmieniać na właściwy strój wieczorowy. Myślę, że Pana intuicja będzie z pewnością bardziej niezawodna od mojej, więc będę niezmiernie wdzięczny za radę i pomoc w podjęciu decyzji. Serdecznie pozdrawiam, Łukasz.
Przede wszystkim gratuluję decyzji o wyborze żakietu na strój ślubny. To jest tradycyjny strój na ślub ale niestety ostał się tylko wśród arystokracji (a w szerszym wydaniu jedynie w Belgii). Tzw. nowobogaccy wybrali smoking na strój ślubny co jest wyborem ni w pięć ni w dziewięć, ale bije rekordy popularności. Staje Pan przed trudnym zadaniem bo niestety niewielu krawców wie jak uszyć marynarkę żakietową i większość z nich szyje ją krótszą i bez odcięcia w pasie, co jest takim „modnym trendem” ale nie ma nic wspólnego z klasyką. Tradycyjnym kolorem marynarki żakietowej jest kolor czarny i nie ma co się obawiać słonecznego dnia bo to jest po prostu klasyka, za którą stoi wiele pokoleń eleganckich mężczyzn. Ale opcja szarej marynarki jest też bardzo rozpowszechniona i chyba na śluby wybierana częściej niż czarna (patrz: ślub Luki Rubinacciego). W czasach gdy żakiet był w powszechnym użyciu, czarna marynarka była zakładana na ważne wydarzenia państwowe, obrady parlamentu, gale orderowe, no i oczywiście na pogrzeby. Ale na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat następowały zmiany, można wręcz powiedzieć, że były różne mody. Przykładem: Royal Ascot gdzie dziś dominują czarne marynarki i czarne cylindry a kilka dekad temu powszechne były szare marynarki i szare cylindry (patrz: film „Zabójczy widok” z bondowskiej serii). W każdym razie obie opcje są prawidłowe i wszystko zależy od Pana decyzji.
Jeśli chodzi o kamizelkę to kolor szary jest jak najbardziej właściwy w obu wersjach marynarki, ale proszę wziąć pod uwagę także inne pastelowe kolory; beżowy, błękitny itp. Uważam, że pastelowy błękit byłby bardziej intrygujący i wnosił spore urozmaicenie (także w wersji z czarną marynarką). Szara kamizelka będzie trochę monotonna tym bardziej jeśli wybierze Pan krawat w kolorze srebrnym – co jest wielce prawdopodobne (i zgodne z zasadami).
Dzień dobry Janie, chciałbym się Ciebie poradzić. Otóż ostatnio w ofercie pewnego sklepu udało mi się znaleźć piękny garnitur o świetnym kroju, doskonałym materiale, a przede wszystkim — atrakcyjnej cenie. Jedyną rzeczą, która powstrzymała mnie przed zakupem, był kolor. A raczej: kolor i wzór, ponieważ garnitur był czarny w jasnoszary prążek. Nie była to najciemniejsza czerń, ale jednak trudno byłoby nazwać to antracytem. I tutaj dochodzimy do mojego pytania: jak traktować taki garnitur? Bo z jednej strony nie może być typowym garniturem wieczorowym lub pogrzebowym ze względu na wzór. Ale z drugiej strony — na formalne okazje w ciągu dnia chyba też nie jest właściwym wyborem, bo w końcu to nadal czerń.
Czarny garnitur w prążki należy traktować jako dzienny. Prążki niwelują ten negatywny efekt jaki daje połączenie czerni ze światłem dnia. Natomiast rzeczywiście garnitur uznać trzeba za mało uniwersalny, ale przecież kupujemy mnóstwo różnych rzeczy dla chwilowego efektu i nie ma w tym nic złego. Ważne jest jakie ogólne wrażenie robi garnitur: bo może być tak, że wywołuje zachwyt ale także może mieć w sobie coś odpychającego. To jest czysty subiektywizm i jeśli garnitur Ci się podoba to nie ma co się zastanawiać.
Czy dopuszcza się biały pas smokingowy? Akurat w sklepie natrafiłem. Marcin.

Klasyczny smoking nie przewiduje czegoś takiego. Jednak dziś masowo tworzone są jakieś dziwaczne kostiumy nazywane dla niepoznaki „smokingami”, które są przebraniami dla zwolenników bycia „trendy”. To przybiera już nawet rozmiar plagi.
Dzień dobry Janie. Jeśli mógłbym prosić – czy mógłbyś podpowiedzieć, z czym można nosić kapelusz w sezonie jesienno-zimowym? Wiem że pisałeś posty o płaszczach w połączeniu z kapeluszami, jestem Twoim stałym czytelnikiem. Wiem że jesteś wierny płaszczom. Inna sprawa, latem łatwo jest dobrać koszulę czy letnią marynarkę a Panama pasuje praktycznie do wszystkiego. A teraz? Kupiłem ciemnoszary kapelusz z filcu, a nie zawsze chcę czy muszę chodzić w płaszczu. Czy jest jakiś typ kurtek które dobrze wyglądają z kapeluszem? Pozdrawiam, Piotr.
Kurtki niestety nie wyglądają dobrze w zestawieniu z kapeluszem. Nie polecam kapelusza nawet do bosmanki, którą przecież wiele osób nazywa płaszczem. Ale za to można kapelusz nosić też wtedy gdy nie ma się na sobie okrycia wierzchniego (do marynarki). Niezbyt formalne kapelusze pasują do płaszczy tzw. przejściowych czyli prochowców, a duet fedora plus trencz stanowi wręcz jedno z najbardziej klasycznych zestawień.
Chciałbym zapytać czy ma Pan ulubioną polską markę szyjącą mokasyny i buty żeglarskie? Specjalnie na tegoroczne wakacje w Toskanii kupiłem mokasyny marki Wojas. W sklepie wydawały się wygodne a we Włoszech zwyczajnie obtarły mi stopę (noszone były na gołą stopę ale jak wiadomo Włosi noszą buty na gołą stopę). Stąd pytanie czy nie jest pewniej kupić takie buty właśnie we Włoszech? Pozdrawiam, Tomasz.
Nie mam ulubionej marki oddzielnie dla każdego typu obuwia. Ogólnie moją ulubioną marką jest MEKA, która jednak nie ma w ofercie ani mokasynów, ani butów żeglarskich. Ma natomiast duży wybór loafersów (bardzo często mylonych z mokasynami) i podejrzewam, że Pan nabył właśnie loafersy a nie mokasyny. Niestety w kwestii obuwia obowiązuje żelazna zasada, że tanie buty oferowane przez marki celujące w masowego klienta (czyli prawie wszystkie znane polskie marki) są nie najwyższej jakości. Z kolei buty dobrej jakości są niestety drogie i od tej zasady nie ma wyjątków. Buty dobrej jakości można znaleźć m.in. w sklepie Klasycznebuty.pl ale trzeba się przygotować na spory wydatek. Za to można być prawie pewnym, że do żadnych otarć nie dojdzie.
Za jakiś czas wybieram się na mój pierwszy (studniówki nie liczę) uroczysty bal. Zamierzam założyć garnitur wieczorowy. Czy bordowa mucha i koszula z krytą plisą będą dobrym wyborem do tego stroju czy lepiej postawić na czarną muchę? Pozdrawiam, Arek.
Bordowa muszka będzie OK. Moim zdaniem czarna wyglądałaby trochę nienaturalnie – byłoby to takie udawanie smokingu – bez smokingu (zakładam, że garnitur będzie granatowy, ale nawet przy czarnym powyższa uwaga nie traci aktualności). Natomiast proponuję rozważyć czy nie lepszym wyborem byłaby muszka o nieco obniżonym stopniu formalności – z delikatnym wzorkiem (np. białe groszki na granatowym tle). Koszula z krytą plisą (która do smokingu jest obowiązkowa) do garnituru też jest OK. Ale proszę pamiętać, że koszula z odkrytymi guzikami też nie byłaby błędem w tej sytuacji. Zakładam, że koszula będzie miała zwykły, wykładany kołnierzyk bo koszula z kołnierzykiem frakowym założona do garnituru – byłaby błędem, zresztą nagminnie popełnianym przez panów młodych i uczestników studniówek.
Dzień dobry, Panie Janie. Chciałbym zapytać o Pana opinię nt. koszuli typu Winchester noszonej na konferencji biznesowej, ale w jej części wieczornej. Znam historie tego typu koszuli, wiem że wybornie nadaje się ona na spotkania biznesowe, ale wiem też że jest to koszula dzienna. Niemniej, spotkałem się także z opiniami, że „maklerkę” można założyć również na wieczorne spotkanie biznesowe, jeśli jest ona w stonowanym kolorze, do ciemnego garnituru. Mój zestaw to jednorzędowy, grafitowy garnitur w szary tenis, do którego mam dopasowaną Winchesterkę w szare paski + czarne oksfordy oraz szaro-srebrny krawat w drobne wzory. Oczywiście, zawsze zostaje mi założyć białą koszulę do wspomnianego zestawu, ale przyznam że jeśli przedmiotowy typ koszuli nie byłby biznesowym faux pas wolałbym przy owym wyborze pozostać ponieważ jestem fanem koszul typu Winchester, których mam sporą liczbę, w różnych kolorach. Z góry dziękuję za odpowiedź, Rafał.
Ogólna zasada jest taka, że do stroju wieczorowego zakładanego na oficjalne okazje obowiązuje biała koszula. Ale wiele zależy od kontekstu a także od podejścia innych uczestników spotkania. Biorąc pod uwagę dzisiejszą kulturę ubioru podejrzewam, że część uczestników (może nawet większość) będzie miała na sobie stroje każualowe lub – co najwyżej – smart każualowe. Tym bardziej, że jak zrozumiałem, jest to po prostu konferencja a nie przyjęcie czy bal z okazji konferencji. Gdyby tak miało być to – w ciemnym garniturze i koszuli winchester – i tak byłby Pan w grupie najbardziej eleganckich i bez wahania można na taki strój postawić.
Ale jeśli spotkanie miałoby charakter przyjęcia lub rautu i większość uczestników byłaby w strojach wieczorowych (a panie w długich sukniach) to jednak koszula winchester byłaby zgrzytem. Ale wtedy też Pana garnitur w prążki nie byłby właściwy.
Za kilka tygodni biorę ślub i jestem na etapie wyboru garnituru. Model już prawie wybrałem; szary (średni odcień, nie za jasny, nie za ciemny), jednorzędowy. Jednak ostatnio zacząłem mieć wątpliwości. Pamiętam Twój wpis sprzed kilku lat gdzie wspomniałeś, że na ślub granat ewentualnie czerń. Czasy się zmieniają, w tym sezonie modne są jaśniejsze ale czy szarość to dobry wybór dla pana młodego? Powiem szczerze, nie przepadam za granatem, na głowie też coraz więcej szarości – tj. siwizny – więc ten szary bardziej mi odpowiada. Jednak może lepiej na ten najważniejszy dzień odrzucić swoje widzimisię i pójść w klasykę czyli granat? Dodam, że ślub i wesele bez określonego stylu.
Wykorzystam okazję i zapytam jeszcze o kamizelkę. Do szarego (średni odcień) garnituru jaki kolor kamizelki będzie najlepszy? Celowałem w fiolet ale takich w moim rozmiarze niestety nie ma. Szarości giną w połączeniu z marynarką więc może granatowa kamizelka z lekką kratką? Na koniec, skoro garnitur jednorzędowy to kamizelka również taka? Czy może być dwurzędowa? Z góry dziękuję za odpowiedzi. Pozdrawiam, Alan.
Rzeczywiście pisałem, że najlepszym wyborem na ślub jest garnitur granatowy, a najgorszym – czarny. Ale pomiędzy granatowym a czarnym jest cała paleta, z której współcześni panowie młodzi chętnie korzystają. Modne są obecnie kolory: beżowy, bordowy, zielony, a absolutnym hitem jest ostatnio brąz. Ale modne to niekoniecznie najlepsze a nawet – niekoniecznie właściwe. Uważam, że szary jest doskonałym wyborem bo szary garnitur (właśnie w średnim odcieniu) prezentuje się bardzo elegancko a jednocześnie jest rzadziej spotykany, przez co bardziej intrygujący.
Kolor szary ma jeszcze tę zaletę, że prawie wszystkie inne kolory do niego pasują. Zatem proponuję nie nastawiać się na jakiś określony kolor kamizelki tylko szukać najpiękniejszej jaka się znajdzie i dopiero wtedy się zastanawiać jak wypadnie z szarym garniturem. A np. świetnie wypadnie żółta, błękitna, różowa itp. Oczywiście fioletowa i granatowa też ale proponuję poszukać wśród kolorów pastelowych. Kamizelka dwurzędowa bardzo dobrze się sprawdza w połączeniu z jednorzędowym garniturem.

Szanowny Panie! Piszę do Pana z prośbą o poradę w następujących sprawach: 1: jak nosić do eleganckich stylizacji takie wręcz niezbędne gadżety, jak np. portfel albo telefon? Nie będę ukrywał, że noszone w kieszeniach brzydko je wypychają; 2: jakie nakrycie głowy najbardziej pasuje do eleganckich ubiorów zimowych (oczywiście z wyjątkiem kapeluszy)?
Portfel rzeczywiście bywa problemem ale dzisiaj może być naprawdę cienki i najlepiej go nosić w wewnętrznej kieszeni marynarki. W letnich ubiorach każualowych (bez marynarki) polecam zrezygnowanie z noszenia różnych zbędnych przedmiotów – ja noszę tylko kartę kredytową i kartę miejską (o ile poruszam się środkami komunikacji miejskiej). Telefon najlepiej nosić w kieszeni spodni (czasami warto ją do tego przystosować odpowiednimi fastrygami albo – w ostateczności – agrafkami, żeby utrzymywał pozycję wzdłuż osi uda. Jeśli spodnie są odpowiednio luźne w biodrach i udach (czyli takie jakie powinny być) nie ma z tym żadnych problemów. To prawda, że dzisiaj spodnie bywają obcisłe ale kto powiedział, że trzeba takie kupować? Należy kupić spodnie o dwa rozmiary większe i następnie zwęzić je w pasie. Albo kupować nie w sieciówkach tylko w butikach, które oferują odzież zgodną z klasycznymi kanonami.
Nakryciem głowy bardzo stylowym i pasującym do eleganckiego płaszcza jest kaszkiet oraz pochodne: gawroszka, maciejówka itp. Oczywiście kapelusz jest najbardziej elegancki ale jeśli go Pan wyklucza to musi być ku temu jakiś ważny powód.
Dlaczego w Pana marynarce szytej na miarę są tylko 3 guziki przy rękawach? Pozdrawiam, Łukasz.
Marynarki nieformalne mogą mieć mniej guzików niż cztery, która to liczba jest standardem dla smokingów i garniturów wieczorowych. Moim zdaniem trzy guziki wyglądają ciekawiej ale trzeba pamiętać, że mogą też być dwa guziki lub jeden. Jeśli jeden to jest wtedy wielkości podstawowego guzika marynarki. Marynarki (nawet garniturowe) z jednym guzikiem przy rękawach pojawiały się dość często w filmach z bondowskiej serii w okresie gdy w rolę agenta 007 wcielał się Roger Moore.
Jakie spinki do mankietów stosować w różnych konkretnych sytuacjach? W dawniejszych czasach, ale nawet jeszcze jakieś 20 lat temu panowało przekonanie, że mężczyzna z klasą nosi spinki wyłącznie złote lub srebrne, tzn. z metalu szlachetnego z ew. dodatkiem kamieni szlachetnych, macicy perłowej czy bursztynu- czy tak jest nadal? Przyznam, że mam kilka par spinek z metalu nieszlachetnego i używam ich na co dzień jeśli koszula tego wymaga, ale jednak na bardziej uroczyste okazje – srebro z bursztynem. Pozdrawiam, Piotr.
Dziś chyba najczęściej spotyka się spinki rodowane czyli pokryte warstwą rodu – rzadkiego metalu szlachetnego z grupy platynowców, który ma piękny kolor i niezrównany połysk, a przy tym nie śniedzieje. Spinki srebrne nadal są dość popularne (trzeba je czyścić co kilka dni), natomiast złote należą do rzadkości. Owszem, są „złote” w sensie koloru, ale nawet one są rzadko złocone a częściej ich żółte zabarwienie jest uzyskiwane w inny sposób. Nie wydaje mi się żeby takie spinki zasługiwały na jakieś szczególne wyróżnienie. Spinki do smokingu występują często w kompletach z guzikami jubilerskimi; są przeważnie rodowane (rzadziej złocone) i mają wstawiony jakiś kamień – najczęściej onyks czarny zwany też onyksem arabskim lub chalcedonowym. Nakaz, że spinki muszą być w całości z metalu szlachetnego pochodzi z czasów gdy nie było jeszcze takich jak dziś możliwości technologicznych i nie widzę powodu, żeby się tego nakazu ściśle trzymać. Ale rozumiem aspekt psychologiczny tego problemu i go szanuję.
Chyba to Pan napisał kiedyś, że obowiązkowym elementem męskich spodni, nawet kiedy używa się szelek, jest pasek. Czy to się zmieniło? Ukłony, Krzysztof.
Na pewno tak nie napisałem bo przecież gdy spodnie nie mają szlufek to założenie do nich paska nie jest w ogóle możliwe 🙂 Pisałem natomiast wielokrotnie o tym, że noszenie równocześnie i paska, i szelek jest niewybaczalnym błędem. Jeśli szelek się nie nosi a spodnie mają szlufki to wtedy pasek – obok funkcji podtrzymywania spodni – pełni też funkcję ozdobną i rzeczywiście warto go zakładać. Wszystkie spodnie garniturowe z masowej produkcji mają oczywiście szlufki. Natomiast spodnie oferowane przez sartorialne butiki oraz szyte na miarę mają przeważnie podwyższony stan, nie mają szlufek, mają natomiast boczne regulatory, które umożliwiają dociągnięcie ich w pasie wtedy gdy nie chce się zakładać szelek. Można wtedy poprzestać na dociągnięciu tych regulatorów, które spełniają wtedy taką samą rolę jak pasek. No i są jeszcze spodnie gurkha, które mają coś jakby pasek (dwuczęściowy) wbudowany w spodnie. Wtedy też dodatkowego paska się nie nosi, zresztą spodnie gurkha nie mają szlufek.

Panie Janie, od dłuższego czasu zastanawiam się, jakie przyjąć reguły ubioru podczas konferencji naukowych. Czy spotkanie naukowców można uznać za spotkanie o wysokiej formalności? Z drugiej strony samemu będąc pracownikiem naukowym spotykam się z różnym traktowaniem dreskodu na tego typu spotkaniach. Z mojego doświadczenia wynika, że naukowcy podczas konferencji częściej wybierają ubiory casualowe, swobodne, czasem nieco nonszalanckie a nawet niedbałe. Zauważalne są też różnice między poszczególnymi częściami Europy – naukowcy pochodzący z krajów dawnego bloku wschodniego częściej wybierają garnitury raczej niższej jakości, w których wyglądają trochę zbyt sztywno, natomiast pochodzących z krajów na zachód od Odry częściej ubierają się bardzo swobodnie. Proszę o komentarz i być może jakeś sugestie. Tomasz.
Myślę, że zawsze warto się ubrać elegancko bez względu na to jak na daną okazję ubierają się inni. Każualizacja obejmuje dziś coraz większe obszary i z lekkim niesmakiem obserwuję niektórych panów w teatrze, w filharmonii, na premierach filmów lub na innych uroczystych wydarzeniach (panie na ogół wypadają lepiej). Domyślam się, że podobnie musi być na konferencjach naukowych. Moim zdaniem właściwym strojem na konferencji w ciągu dnia może być niezbyt formalny garnitur albo zestaw składający się z blezera i spodni garniturowych. Trzeba tylko pamiętać, że takie zestawy będą się dobrze prezentować tylko wtedy gdy zostaną uzupełnione elegancką koszulą (najlepiej białą) i skórzanymi, zadbanymi butami dobrej klasy. Kwestia krawata jest odrębna bo teraz panuje moda na nienoszenie krawatów. Można oczywiście nie nosić i wyglądać jak wszyscy wkoło, ale można też postawić na wyróżnienie się i założyć krawat. Ale jeśli już się zakłada to musi to być krawat dobrej jakości, dopasowany do reszty ubioru (nie tylko kolorystycznie) i – co bardzo ważne – nie może być poluzowany. Lepiej krawat zdjąć niż nosić go poluzowany lub nawet tylko przekrzywiony.
Pewna doza nonszalancji jest OK ale nie wolno mylić nonszalancji z niechlujstwem – a to się niestety niekiedy zdarza i przed tym przestrzegam.
Podobają mi się szelki, mam je w szafie, ale noszenie sprawia dużą trudność. Dlaczego? Otóż jestem dosyć szczupły i bardzo wysoki. Kiedy założę szelki do garnituru, na początku wszystko wygląda świetnie, spodnie układają się pięknie, jest wygodnie i elegancko. Wystarczy jednak klika razy usiąść i wstać (powitania, spotkania, konferencje itp.) i nagle koszula jest cała pomarszczona, wysuwa się ze spodni, dając groteskowe i niechlujne wrażenie. Jest na to jakiś sposób?
Ten problem rzeczywiście występuje i jest tym bardziej dokuczliwy im bardziej ciasne i opinające są spodnie.
Są na to dwa sposoby. Pierwszy polega na poprawianiu (obciąganiu) koszuli co jakiś czas. Z moich doświadczeń wynika, że wymagana częstotliwość takiego poprawiania odpowiada mniej więcej częstotliwości wizyt w toalecie. A podczas takich wizyt poprawianie jest i tak oczywiste. Drugi sposób to zastosowanie tzw. szelek do koszuli. Mocuje się je na udach a żabki od gumowych taśm zaczepia na dolnej krawędzi koszuli. Takie szelki można stosować niezależnie od tego czy nosi się szelki do spodni, czy nie. Definitywnie likwidują one problem koszuli wyłażącej ze spodni. Jednak nie potrafię ocenić jaki jest komfort (a właściwie dyskomfort) stosowania tej metody gdyż nigdy jej nie sprawdzałem. Ale skoro takie szelki są powszechnie dostępne to znaczy, że jest sporo osób, które z nich korzystają.
Dołączę do ciekawej dyskusji pod wpisem Dwa oblicza szycia na miarę. Mnie osobiście też, niestety, wydaje się, że obecnie produkt to w połowie wrażenie o nim, a tylko w połowie sama treść, którą dostajemy. Nie bez powodu mamy całe rzesze kształcących się ludzi w kierunku marketingu i public relations. I dotyczy to absolutnie wszystkich dziedzin, jakie wokoło widzę. Świat iluzji i zafałszowania, uśmiechnięty i sympatyczny, często przyjemny, ale nieprawdziwy. I dopiero kiedy przez pomyłkę lub zrządzeniem losu łykniemy pigułkę nie w tym kolorze co trzeba, to odkrywamy iluzję. Ona do pewnego, rozsądnego stopnia jest, jak dla mnie, akceptowalna – kiedy tylko oprócz miłego wrażenia dostajemy jednak też i produkt, który się jakoś broni. Ale ostatnie dwie dekady to już, w mojej ocenie, bardzo przesadne nasilenie tego zjawiska – każdy każdego próbuje oszukać i nabrać, zyskać więcej, a dać mniej. Fałszuje się składy tkanin (vide raport UOKiK-u sprzed paru lat), czaruje klienta nimbem luksusu, obiecuje jakość ponad poziomy, a po cichu wciska masówkę tam, gdzie klient nie będzie miał jak w prosty sposób tego sprawdzić. Bardzo utrudnia to kupowanie, bo nie da się po prostu płacić jedynie za to, co sami sprawdzimy. Nie wszystko zweryfikować jesteśmy w stanie, a z kolei płacenie premium w nadziei, że choć może i przepłacam to przynajmniej mam pewność jakości materiałów i procesu, może się okazać jedynie tym przepłacaniem i człowiek czuje się nabrany. Bo w czym np. jakościowo lepsza będzie marynarka Loro Piany, od innej, dobrze uszytej marynarki z tkaniny od Loro Piany? Jakościowo pewnie niczym, no ale u Loro płacimy za tę renomę, rodzinną firmę, wartości, historię… A potem okazuje się, że firma rodzinna nie jest już od dawna, należy do korporacyjnego molocha dóbr luksusowych, którego priorytety są zgoła odmienne od ckliwej reklamy, a na deser mają nadzór sądowy z powodu ujawnionego procederu wyzysku pracowników u swoich podwykonawców, z którymi jednak chętnie współpracują, bo dają dobrą cenę. Trzeba więc naprawdę dobrze zastanawiać się przed zakupem, w branży sartorialnej również, za CO tak naprawdę tutaj płacę, za co CHCĘ zapłacić i ILE? Ile co jest dla mnie warte? I jakie jest ryzyko, że wyłożę niepotrzebnie dużą kwotę na jakiś element całości produktu, który okaże się jedynie nic nie wartą fasadą?
Każdy te decyzje musi podejmować sam, na miarę swoich możliwości weryfikacji, na miarę swoich upodobań, znajomości realiów, producenta, produktu itd. Ale to nie są łatwe wybory, a droga naznaczona jest zwykle większymi lub mniejszymi pomyłkami. Anegdotycznie spuentuję: niektórzy takich pomyłek mieli już tak wiele i na tyle dotkliwych, że zakupy w ogóle przestały kojarzyć im się z czymś przyjemnym. Zamiast wyrzutu dopaminy mają jedynie skojarzenie z poczuciem bycia oszukanym i źle wydanymi pieniędzmi. Kolokwialnie mówiąc – trochę „samozaoranie” rynku, na którym coraz mniej osób chce cokolwiek w ogóle kupować 😉
Wracając do meritum, chcę nawiązać do słów Jana: „proces szycia u krawca wygląda dziś tak samo jak wyglądał sto lat temu.” Mowa o bespoke. Myślę, że wszyscy byśmy chcieli, żeby tak było. Czyli zgodnie z ideą, zamysłem i znaczeniem tego określenia. I na pewno są miejsca gdzie tak jest. Ale, w duchu pierwszego akapitu powyżej, jestem też przekonany, że nie wszędzie. Że nadużywa się tego określenia (i nie o samo słowo chodzi, a bardziej cały proces, który się pod nim kryje), stosuje różne zabiegi, żeby na jego nośnej sile zarabiać wciąż tyle samo, a koszty i nakłady obniżać. Ja oczywiście nie prowadzę tu żadnej krucjaty, nie kolekcjonuję dowodów czyichś nadużyć ani nie chcę w nikogo wprost uderzać. Mam jedynie swoje spostrzeżenia i obserwacje. Na przykład takie: kiedyś rozmawiałem z jednym krawcem, przy okazji jakichś przeróbek, i z tej rozmowy wysnułem wniosek, że w jego ocenie kunszt miarowego krawiectwa skupia się w zasadzie na marynarce. To marynarkę on sam szyje, a spodnie traktowane są po macoszemu i zlecane na zewnątrz. Czyli taki garnitur byłby bespoke od pasa w górę? 😉 No ale ok, mógłby mieć stałego pracownika od spodni, kiedyś zresztą miał, i to mieściłoby się w tym: „mniej ważne operacje zleca innym (niegdyś uczniom, dziś zatrudnionym pomocnicom/pomocnikom).”
Albo inna obserwacja: lata postpandemiczne, znany youtuber szyje sobie garnitur bespoke na Savile Row w Londynie i robi z tego długi, kilkuodcinkowy materiał video. Bardzo zresztą ciekawy i sympatyczny zarazem. Panowie go mierzą, rozmawiają, ustalają szczegóły. Potem widzimy jak robią wykroje i ostatecznie wycinają materiał. I to jest ukazane jako to „mięso” miarowego szycia, wykonywane przez „ojców chrzestnych” pracowni. Czyli umiejętne zdjęcie miary, odpowiednie wycięcie materiału i później fachowe korekty podczas kolejnych przymiarek. I w sumie zgoda. Ale między zdaniami, w rozmowie, padają słowa w stylu: „…i to tutaj zapiszemy, żeby potem w szwalni wiedzieli jak to zrobić…”, albo osoba wykrawająca spodnie (ich własny „spodniarz”) przygotowuje wykroje materiału i pokazuje jak je pakuje do wysyłki do szwalni. Nie wiem, być może to ich własna szwalnia? Czyli część zakładu krawieckiego jakby, tylko zlokalizowana gdzie indziej, żeby w prestiżowej lokalizacji nie musieć wynajmować za dużych przestrzeni? No może. Przy cenach najmu w centralnym Londynie nie powinno to w sumie dziwić. Ale to już świadczy o tym, że nie „krawiec” osobiście się tym zajmuje, a armia jego pracowników. No albo pracowników osobnego podmiotu, jakim jest komercyjna szwalnia. W każdym razie na zapleczu samego lokalu marki na Savile Row żadnych maszyn do szycia nie było widać 😉 Ale klient kilkukrotnie się upewniał, że to „full bespoke suit” i panowie krawcy mu to potwierdzali.
Kolejny youtuber i kolejne szycie na miarę – tym razem koszuli. Znowu Londyn. Pracownia koszul bespoke. I znów głowa pracowni zajmuje się kontaktem z klientem, zdejmowaniem miary i robieniem wykrojów, a samo szycie, fizyczna robocizna, zlecana jest na zewnątrz. Na miejscu jest tylko stół krawiecki do wykrojów i cięcia. Czyli takie bespoke, ale trochę w duchu MTM, łamiące klasyczne rozumienie tego terminu.
Wyłania się z tego współczesny obraz branży krawieckiej, gdzie pewien outsourcing stał się koniecznością? Bo kiedy rośnie obrót, przybywa klientów, to do obsługi tego w sposób „jak 100 lat temu” potrzeba byłoby armii mistrzów krawiectwa (i drugiej armii zatrudnionych, własnych pracowników, do fizycznego wykonywania tych mniej istotnych operacji). Mam wrażenie, że pozwolić sobie na to mogą tylko nieliczne, małe pracownie, gdzie garstka osób faktycznie robi wszystko samemu, na miejscu. Ale i moce przerobowe mają wtedy skromne, więc i obroty umiarkowane. Bespoke wg tego tradycyjnego ujęcia to sztuka, rzemiosło, mające swojego autora i podpis, jak namalowany obraz. Tylko że przy agresywnej konkurencji rynku albo po części też i z chęci zysku, traci trochę rację bytu. Zostaje nazwa, ale tak jak 100 lat temu już to coraz rzadziej wygląda. Takie mam wrażenie. Może się mylę, ale jak rozumieć ten przykład z Savile Row? Wszystko mi mówi, że dziś mistrz krawiectwa to bardziej osoba od nazwiska, nadająca renomę pracowni i ściskająca dłoń klientom, udzielająca błogosławieństwa na wszystko, co spod jego marki wychodzi, a nie ktoś, kto własnoręcznie wykonuje mozolną robotę. I ja się nie buntuję, rozumiem kierunek w jakim to podąża. Taki rynek, takie czasy, taki świat. Pod warunkiem tylko, że nie próbuje mi się sprzedawać produktu pt. „rzemiosło, własnoręcznie wykonane przez danego krawca, jak 100 lat temu”, i odpowiednio za to podliczać, podczas gdy z tym tradycyjnym procesem ma to już niewiele wspólnego.
Pozostaje po prostu otwarte pytanie, czy dziś na szycie bespoke wciąż należy patrzeć tak samo jak 100 lat temu? Czy może bardziej jako na „szycie pod dyktando”, ale bez wnikania już w to jak sam proces przebiega? Pozdrawiam, Jakub.
Bardzo trafne uwagi bo rzeczywiście dzisiaj to tak wygląda, że modeli biznesowych szycia na miarę jest dużo i prawie żaden nie odpowiada dokładnie temu jaki był 100 lat temu (lub jeszcze nieco wcześniej). Tym niemniej ciągle istnieją takie pracownie gdzie 3 – 4 osoby (przeważnie członkowie rodziny) wykonują wszystkie operacje. Wiem, bo sam z takiej korzystam a znam się też z pewnym krawcem spoza Warszawy, u którego też to tak wygląda. Uchwyciłeś jednak bardzo ważny aspekt problemu mianowicie taki, że w tym modelu „jak 100 lat temu” biznes ma wymiar mikroskopijny a zatem ludzie z niego żyjący mają skromne dochody. I jeśli chcą obsługiwać więcej klientów (a tym samym więcej zarabiać) to muszą wprowadzić do tego modelu jakieś modyfikacje. Outsourcing jest pierwszą, która przychodzi do głowy ale są też inne.
Nie można też nie zauważyć pewnego bardzo specyficznego odłamu krawiectwa bespoke jaki reprezentuje marka Cesare Attolini. To duża firma z Neapolu, która m.in. szyje garnitury dla bardzo znanych celebrytów z całego świata (m.in. hollywoodzkich gwiazd). Nie ma więc mowy o pracowni, w której jeden mistrz, z pomocą dwóch synów i kilku uczniów, szyje wszystkie garnitury. Ale z drugiej strony nie ma też mowy o przemysłowej szwalni. Po prostu wszystkie operacje są wykonywane przez wykwalifikowanych krawców, którzy w dodatku szyją garnitur bez pomocy maszyny do szycia – wszystko ręcznie. Kilka lat temu firma zatrudniała 200 takich krawców, nie wiem ilu dzisiaj. Można powiedzieć, że to jest jeszcze bardziej tradycyjnie niż 100 lat temu bo jednak 100 lat temu używano maszyn do szycia (Isaac Merritt Singer uzyskał amerykański patent na swoją maszynę w roku 1851).
Warto też mieć na uwadze, że w ostatecznym rozrachunku liczy się satysfakcja klienta a ta może być pełna nawet wtedy, gdy pewne elementy jego garnituru „bespoke” są wytwarzane na zasadzie zbliżonej do przemysłowej. Obserwacje z Savile Row są bardzo pouczające.
Dziękuję za ciekawy wkład do dyskusji.


Ad. mokasyny i buty żeglarskie. Pytanie dotyczy polskiego producenta obuwia. Zwracam uwagę na sklep APIA, np. w gdyńskim Klifie. Jak wynika z informacji zamieszczonej na stronie internetowej sklepu, na ich zamówienie i według ich wymagań produkowane są buty u renomowanych europejskich wytwórców. Następnie są sprzedawane pod marką Apia. Czy odpowiada to kryteriom pytania? Mają między innymi ładne i porządne buty żeglarskie. Miałem okazję przymierzać jeden model i buty naprawdę bardzo mi odpowiadały (wygoda i wykończenie). Mokasyny ma słupski NORD. Linia Elite do porządna jakość. Wyżej już tylko MEKA, która jest jednak droga i nie ma butów, których dotyczy pytanie. Wbrew temu co napisał Pan Jan, kupując buty w Klasycznych Butach (znakomite!) należy być niemal pewnym, że na początku dojdzie do otarć i buty będą niewygodne;-). Ze swojego doświadczenia wiem, że buty tego typu wymagają czasu na rozchodzenie i dopasowanie do stopy. Aczkolwiek nie dotyczy to mokasynów, czy loafersów, których tam nie kupowałem.
Ale się bałagan zrobił w terminologii! Czyje się zmuszony uszczegółowić parę rzeczy, chociaż nie jestem autorem bloga, a tylko gościem.
loafersy = wałkonki (choć tę nazwę stosuje chyba tylko Jan) – buty wsuwane, bez sznurowania. To jest ich definicja.
mokasyny – PRAWDZIWE mokasyny oznacza: buty szyte metodą mokasynową, tak jak robili to Indianie. A więc: zaczyna się szycie niejako od dołu, owijając kopyto skórą, i przyszywając do górnej części powstającego buta cholewkę. Miejsce zszycia dolnego płata skóry (tego, co będzie w indiańskich mokasynach robił za podeszwę) i cholewki to właśnie ten charakterystyczny szew mokasynowy. Biegnie on mniej więcej nad palcami, z przodu buta.
Amerykanie na przełomie XIX i XX wieku zaadaptowali indiańskie mokasyny, dodając do nich podeszwę typu europejskiego, wciąż jednak zachowując tradycyjny sposób szycia (najpierw powstaje dół buta, potem od góry doszywa się cholewkę, potem od dołu dodaje się podeszwę). W taki sposób robi buty dosłownie kilka firm na świecie, najbardziej znana to W.C. Russell Moccasin Co. – jak wygląda proces szycia, można zobaczyć tutaj –> https://www.youtube.com/watch?v=u_t8s8w7eXk
W XX wieku zaś mokasyny stały się wyborem ESTETYCZNYM, nie praktycznym. Ludziom spodobał się wygląd szwu mokasynowego i zaczęli tak robić „normalne buty”, szyte GYW, stitchdown, czy nawet klejone. W tych „fałszywych” mokasynach po prostu się zszywa cholewkę z przodu, tak aby powstał szew mokasynowy – konstrukcja buta jest zupełnie „normalna”. 99 % (pewnie więcej) butów ze szwem mokasynowym to właśnie takie „mokasyny z wyglądu”, będące konstrukcyjnie zupełnie czymś innym.
Natomiast DLACZEGO w języku polskim przyjęło się mowić „mokasyny” na loafersy, nie mam pojęcia.
Nie tylko w języku polskim jest problem z myleniem mokasynów i loafersów. Wynika to z faktu, że jedynie język angielski przyjął specyficzną nazwę – loafers – dla tego typu obuwia. Ponieważ nie ma odpowiedniej nazwy w żadnym innym języku, dlatego są dwa wyjścia: używanie nazwy anglojęzycznej lub błędne nazywanie tych butów mokasynami. A skoro na loafersy mówi się mokasyny, to mokasyny właściwe uzyskują dodatkowe słowa doprecyzowujące albo wręcz inne nazwy. Np. we Włoszech funkcjonuje dość powszechnie urocza nazwa: gommini (w tłumaczeniu na polski: kauczuki), która dotyczy tylko tych mokasynów, które zamiast standardowej (doklejonej) podeszwy mają kauczukowe wypustki zapewniające kontakt z podłożem. Szerzej o tych sprawach pisałem we wpisie: Loafersy i mokasyny – dlaczego są nagminnie mylone ze sobą?
„Wątpię by ktoś miał dziś homburg lub cylinder”. Wątpić jest rzeczą ludzką, parafrazując klasyka. Mam oba te typy kapeluszy, ale… nie posiadam fedory… Homburg jest przeze mnie używany dość często, zwłaszcza na wyścigach konnych, cylinder naturalnie zdecydowanie rzadziej.
Gratuluję i podziwiam 🙂
A kiedy zakładasz cylinder? Bardzo podobają mi się ten typ kapelusza i chętnie bym widział jego powrót, jednak nie widzę okazji, które proszą się o jego zastosowanie. Może poza wydarzeniami o dreskodzie white tie, które są niezwykle rzadkie i przeciętni zjadacze chleba, tacy jak ja, nie spotkają się z nimi nigdy.
Też na wyścigi konne. Ale tylko jeśli jestem z noclegiem. Wtedy mogę się w spokoju przebrać w hotelu. Jeśli przyjeżdżam tylko na zawody i wracam tego samego dnia, to jadę w strollerze i wtedy zakładam homburg. Przyznaję się bez bicia, że w innych okolicznościach jeszcze go (cylindra) nie używałem.
Po to wymyślono szapoklak!
W samochodzie siedzę bez nakrycia głowy. Chodzi mi o to, że jeśli jadę na hipodrom i wracam tego samego dnia, to jadę od razu w strollerze. Nie przebieram się. A żakiet za kółkiem średnio się sprawdza, więc zakładam go tylko, jeśli zostaje na noc.
Janie, czy twoim zdaniem homburg pasowałby do wieczorowej stylizacji w postaci ciemnogranatowego bądź czarnego garnituru i czarnej, jednorzędowej dyplomatki? Czy jednak lepiej sięgnąć po fedorę?
Homburg będzie w tej sytuacji najlepszym wyborem. Fedora – choć akceptowalna – nadaje się do tej roli znacznie mniej.
Co do bespoke, kiedyś, gdy zakłady krawieckie były większe, w naturalny sposób istniała w nich tendencja do podziału pracy. Najważniejszym, najbardziej doświadczonym krawcem był zawsze krojczy – on zbierał wymiary i on ustalał wykrój. Natomiast większość pracy ręcznej, zwłaszcza prostszej i bardzo żmudnej, wykonywali jego pracownicy czy uczniowie. Często był np. spodniarz, była osoba od formowania płótna i pikowania materiału itd. Tak to funkcjonowało zawsze.
Dzisiaj zakłady krawieckie są dużo mniejsze, a więc z reguły krojczym jest właściciel. Czasem też wykonuje wszystko sam, ale zazwyczaj ma kogoś do pomocy. Bo to naprawdę bardzo dużo pracy, garnitur na pełnym płótnie (full canvas) to 40-60 roboczogodzin. Po prostu fizycznie nie dałoby się tego wszystkiego obrobić samemu, chyba że mówimy o zupełnej mikroskali.
Jako ciekawostkę podaje też, że podobne specjalizacje i podział pracy występowały w przypadku innych rzemiosł. Np. w pracowniach meblarskich często był politurnik, i jedyne co robił, to politurował gotowe meble. W większym zakładzie szewskim był cholewkarz, który robił tylko cholewki do butów – obecnie bardzo często szewc i cholewkarz to osobne zakłady, a ci nieliczni szewcy, którzy nadal robią buty miarowe, często korzystają z usług zewnętrznych cholewkarzy.
Panie Janie, napisał Pan powyżej, że kapelusze źle wyglądają w połączeniu z kurtkami. Pozwolę sobie polemizować z tą tezą. Przecież Indiana Jones nosił brązową fedorę razem ze skórzaną kurtką tego koloru i jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych i naśladowanych kostiumów filmowych wszech czasów. Ja sam również często łączę czarną skórzaną kurtkę z grafitową fedorą i moim skromnym zdaniem wygląda to bardzo naturalnie i spójnie. Wyobrażam sobie również wiele innych podobnych połączeń, które zagrają ze sobą równie dobrze. Ot, choćby dżinsowa kurtka z kowbojskim kapeluszem. 😉
Ma Pan rację z ikonicznym zestawem Indiany Jonesa. Pisząc o kurtkach miałem na myśli takie jakie głównie oferują nasze sieciówki; o sportowym charakterze, uszyte z syntetycznych tkanin i napompowane jakimś syntetycznym ociepleniem. Nie przeczę, że mogą być jednak i takie, z którymi kapelusz będzie dobrze współgrał. Jednym słowem wpadłem w pułapkę uogólnień, z którymi przeważnie staram się walczyć 😉
Problem w tym, że łącząc dowolną kurtkę skórzaną z dowolnym kapeluszem wyglądasz jak Indiana Jones (albo jak ktoś, kto bardzo by chciał wyglądać jak Indiana Jones). Nie zawsze jest to wygląd, do którego dążysz ;).
Też nie odważyłbym się na połączenie brązowej fedory z brązową skórzaną kurtką, obawiając się tego o czym piszesz. Ale inne połączenia, przynajmniej w moim odczuciu, nie rażą aż tak naśladownictwem. Ale z drugiej strony nie ma też co zaprzeczać, że trochę chciałbym wyglądać, jak Indiana Jones. ;-P
Janie, czy mógłbyś doradzić mi w zakresie stylizacji na koncert muzyki filmowej? Koncert odbędzie się w Centrum Kultury w Lublinie o godzinie 18, a nie w filharmonii. Planowałem założyć jednorzędowy garnitur w kratę księcia wali, wzbogacony o dwurzędową kamizelkę w kolorze ciemnego lazuru, biała poszetka i biała koszula pin collar z mankietami na spinki oraz granatowy jedwabny krawat, ciemne skarpety oraz ciemne monki. Jako ubranie wierzchnie trencz oraz granatowa fedora, plus czarne rękawiczki ze skóry jelenia.
Czy taki strój o zdecydowanie mniejszym stopniu formalności będzie właściwy na takie wydarzenie?
Ostatnio za twoją radą na obronę rozprawy doktorskiej, założyłem granatowy garnitur jednorzędowy z klapami ostrymi marki ZackRoman, granatowy jedwabny krawat oraz czarne Lotniki.
Nomen omen, obrona udała się wybornie ;D
Gratuluję pomyślnej obrony pracy doktorskiej.
W opisanym stroju będziesz zapewne najelegantszym słuchaczem koncertu. Osób, które ubiorą się na koncert w sposób przemyślany (niekoniecznie elegancki ale też przemyślany-każualowy) będą prawdopodobnie stanowić znikomą mniejszość. Większość przyjdzie w takim stroju jaki miała na sobie przez cały dzień, przeważnie bylejakim, czasami niechlujnym. Oczywiście nie należy się tym przejmować i ubierać się zgodnie ze swoją wizją. Twoja wizja bardzo mi się podoba i sam ubrałbym się mniej więcej podobnie.
Nota bene, Panie Doktorze.