Znów zadziała krzywa Laffera
Sądząc z zapowiedzi Beaty Szydło oraz guru gospodarczego PiS – Pawła Szałamachy, jedną z pierwszych decyzji rządu PiS będzie wprowadzenie podatku od hipermarketów. Prawdopodobnie wprowadzony zostanie, wzorowany na rozwiązaniu węgierskim, progresywny podatek obrotowy ze stawkami od 0,5% do 2% w zależności od wielkości obrotu. Według Beaty Szydło przyniesie to budżetowi dodatkowe 3 mld zł rocznie. To jest raczej niemożliwe i podając tę kwotę przyszła pani premier miała zapewne na myśli wszystkie nowe podatki jakimi ma zamiar obciążyć hipermarkety, czyli oprócz progresywnego podatku obrotowego, także podatek od reklam oraz opłatę za kontrolę żywności. Ponadto kwota wydaje się zawyżona bowiem nie uwzględnia faktu, że w hipermarketach wzrosną ceny, zatem spadną obroty. Obecnie zyski 17 największych (sprzedających za więcej niż 500 mln zł rocznie) sieci handlowych wynoszą 2,2 mld zł rocznie. Te zyski oczywiście się zmniejszą wskutek wprowadzenia podatku obrotowego, zatem zmniejszy się kwota podatku dochodowego płaconego przez hipermarkety. PriceatershouseCoopers w swoim raporcie na ten temat (dostępnym tutaj) szacuje, że spadek przychodów budżetu z tego tytułu wyniesie 400 mln zł. Jednak największy spadek przychodów budżetowych będzie wynikał ze zmniejszenia VAT-u, wskutek zmniejszenia obrotów. Ten ubytek PwC szacuje na 1,5 mld zł.
Ale to jeszcze nie koniec. Bowiem PiS ma w zanadrzu kolejną regulację: zakaz handlu w niedzielę. To spowoduje 7-procentowy spadek zatrudnienia w branży, co oznacza 62,3-85,5 tys. osób (podaję na podstawie raportu PwC). A to oznacza kolejne zmniejszenie przychodów budżetu, a także przychodów ZUS. Więc sumarycznie utrata przychodów będzie większa niż wpływy z tytułu nowych podatków. Krzywa Laffera znów zadziała. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, bowiem liczy się wyłącznie efekt propagandowy, a ten będzie łatwy do sprzedania 'ciemnemu ludowi’.
Raport PwC, na który się powołuję zawiera jeszcze jeden ciekawy wątek. Mianowicie trzeba mieć na uwadze, że wzrost cen, jaki nastąpi w hipermarketach najbardziej dotknie rodziny niezamożne: cena przeciętnego koszyka wzrośnie o 9 zł (tj. o 4,6%), a to oznacza średni wzrost obciążenia gospodarstw o 1,6%, czyli o kwotę 409 zł rocznie. Obciążenie dochodu rozporządzalnego rodziny najbiedniejszej wyniesie wówczas 2,1% a najbogatszej 0,11%. Ale dbanie o najuboższych zawsze się tak kończy: wzrostem ich obciążeń. Więcej socjalizmu zawsze znaczy więcej nędzy. Nawet wtedy, gdy ten socjalizm jest wprowadzany przez partię, która sama siebie nazywa prawicową.
A co Pan mysli o samym zakazie handlu w niedziele? Czy nie byly pieknymi czasy kiedy rodziny spedzaly ten dzien na spcerach, spotkaniach i rozmowach….
Nie wiem, dywaguje tylko czy to nie byloby takie glupie?
Tak, to jest piękne, gdy rodziny się kochają, spędzają czas razem, dużo ze sobą rozmawiają i kultywują rodzinne tradycje. Tylko muszą odczuwać taką potrzebę i robić to z własnej woli. Zmuszanie ich do czegokolwiek jest po pierwsze nieskuteczne, a po drugie rodzi naturalny odruch buntu. Ludzie powinni być wolni i sami decydować o sobie. Niestety w miłościwie nam panującym socjalizmie obowiązuje doktryna, że urzędnik wie lepiej, co jest dla każdego z nas dobre. Więc państwo zabiera nam coraz więcej owoców naszej pracy, żeby część z tego zmarnować, a część nam oddać w bardziej słusznej postaci.
Do zamkniętych w niedziele sklepów szybko się przyzwyczaimy i dla większości nie będzie to miało żadnego znaczenia. Naiwni mogą wierzyć, że polepszy to więzi rodzinne. Ja nie wierzę. Natomiast zakaz handlu w niedzielę będzie miał bardzo odczuwalny skutek dla pracowników sklepów. Część z nich straci pracę – dla nich będzie to skutek bardzo nieprzyjemny, a dla niektórych wręcz dramatyczny. Ale ci, którzy utrzymają pracę będą mieli inaczej zorganizowany czas pracy z wolnymi niedzielami. To będzie zapewne zmiana dla nich korzystna. I chyba jedyny pozytywny skutek całej operacji. Czy gra jest warta świeczki? Moim zdaniem – nie.