Księga zdziwień odc.19
Polityka zagraniczna i dyplomacja mają to do siebie, że wszelkie negocjacje i ustalenia toczą się w wielkiej dyskrecji. Jeśli zakończą się fiaskiem (tak jest w większości przypadków) – nikt się o nich nie dowiaduje. Jeśli zakończą się sukcesem – partnerzy uzgadniają (też w trybie poufnym), w jaki sposób informacja zostanie przekazana opinii publicznej. Dyskrecja leży też w interesie ambasadorów, ministrów, premierów czy prezydentów, którzy prowadzą rozmowy. Jeśliby przed negocjacjami ogłaszali jaki cel chcą osiągnąć, to jest mało prawdopodobne, żeby go osiągnęli. I wychodziliby na ignorantów i nieudaczników. Natomiast jeśli nawet nie osiągną celu, jaki sobie postawili przed negocjacjami, ale zawrą jakiś wartościowy kompromis, to zawsze można go będzie przedstawić jako wielki sukces i właśnie zrealizowanie postawionego celu.
To co napisałem powyżej, to jest absolutny elementarz i każdy to wie. Czy na pewno każdy?
Ze zdumieniem przeczytałem informację o konferencji prasowej prezydenta Andrzeja Dudy, na której zakomunikował, że jednym z celów jego wizyty w Berlinie będzie zmiana formuły rozmów w sprawie Ukrainy. Zamierza on sprawić, że w tych rozmowach, oprócz dotychczasowych uczestników czyli Rosji, Ukrainy, Niemiec i Francji, będą uczestniczyły także USA i sąsiedzi Ukrainy, w tym oczywiście Polska. Cel ambitny, choć wydaje mi się niemożliwy do realizacji, bowiem na taki skład negocjatorów nigdy nie zgodzi się Rosja. Nie mogę wykluczyć, że państwa Zachodu mają w zanadrzu jakiś sposób nacisku na Rosję, że ta byłaby zmuszona zaakceptować powyższe warunki. Chyba jednak nie, bo gdyby miały, to po wypowiedzi prezydenta Dudy nastąpiłoby jakieś oświadczenie rosyjskiego MSZ, a tymczasem Rosjanie ją zupełnie zignorowali. Znamienna jest też reakcja Ukrainy, której funkcjonariusze, po kilku dniach milczenia oświadczyli, że gotowi są tę propozycję… przedyskutować. Wygląda więc na to, że nawet z Ukrainą nie było to uzgodnione.
Jeśli była jakakolwiek szansa na udział Polski w negocjacjach, to upublicznieniem sprawy, pan prezydent całkowicie ją przekreślił. Sprawa ta nie ma zresztą większego znaczenia i niewarta jest uwagi, ale dyletanctwo nowej ekipy z pałacu prezydenckiego niezmiernie mnie dziwi.
Janie,
rozważ proszę napisanie artykułu o wpływie dofinansowań z UE na naszą gospodarkę i poruszającego ogólnie kwestie pompowania pieniędzy w kraje.
Chodzi mi to po głowie, ale to trudny temat bo wpływ może być zarówno pozytywny (poprawa infrastruktury), jak i negatywny (utrwalanie archaicznej struktury rolnictwa).
Moim zdaniem istotne powinno być udowodnienie ludziom, że dotacje wcale nie są takie korzystne, jak się wielu ludziom wydaje, że ponosimy ukryte koszty, że bogactwo bierze się z pracy a nie dotacji itp.
Janie, co to w/g Ciebie oznacza „utrwalanie archaicznej struktury rolnictwa”? Tak się składa, że mieszkam na wsi od ukończenia studiów. I chcąc nie chcąc tę wieś obserwuję. To dzięki dotacjom struktura rolnictwa się zmienia. Małe gospodarstwa w zasadzie przestały istnieć. Gospodarze ziemię sprzedali, lub wydzierżawili „dużym” rolnikom. U mie na wsi jest trzech takich, którzy maja po kilkaset hektarów. Dzięki dotacjom i innej formie pomocy dysponując sprzetem, który pozwala na lepszą, szybszą uprawę ziemi,w komfortowych dla rolnika warunkach. Już z kombajnu nie wychodzi jak górnik po szychcie z pylica w płucach, ale ma klimatyzowaną kabinę, szczelna i dźwiękochłonną. Czy jechałeś kiedykolwiek kilka km polskim traktorem Ursus C-360?? Pewnie nie, a mnie się zdarzyło: wychodzisz nic nie słysząc, z szumem w uszach i mając problem z ustaniem w pionie. Po paru latach p[racy takim traktorem na bank sa problemy ze słuchem i kręgosłupem. Na szosie robisz korek na parę km. Ci rolnicy mają nowoczesne traktory, których by za zyski z gleby nie kupili w zyciu. Bo zyski sa takie jak juz pisałam: ziemniak w hurcie 30gr, w sklepie 1,50. Dzieki tej unijnej pomocy na gospodarstwa przychodza młodzi, wykształceni kierunkowo ludzie.
W dodatku dotacje są we wszystkich krajach unii, tej starej też, chociaż oni już od dawna mają rolnictwo na innym nieco poziomie. A dotacje wyższe niż u nas. Zaręczam, że nikt tak bardzo jak rolnik nie dochodzi do czegokolwiek praca własnych rąk. I to pracą, której efekty nigdy nie sa pewne. Często straty sa trudne do przewidzenia: w tym roku np. przy niezwykle łagodnej zimie „przepadły” znaczne połacie upraw rzepaku. Susza spowodowała, że plon jest dużo niższy niż powinien. Jednostka siewna rzepaku odmiany hybrydowej kosztuje ok 1000zł na 2ha. Do tego nawóz pod ziarko, paliwo na orkę, uprawę, siew, oprysk na chwasty przedwschodowo + herbicyd. Ciągnik rolniczy kosztuje wielokrotnie więcej niż luksusowy samochód. Każda najgłupsza maszyna kosztuje więcej niż dobre auto używane. Więc o czym mówimy?
Wiekszość produktów sprowadzamy z Chin, bo Polski przemysł został zniszczony na fali idiotycznej walki z komunizmem (!?). Zostawmy może w spokoju polskie rolnictwo i niech się rozwija, nawet z unijnymi dotacjami, póki one jeszcze są.
Poza tym, to, że ktoś mieszka na wsi nie może oznaczać odcięcia od dóbr cywilizacji dostępnych w miastach.
W czasach tej wrednej komuny mówiono „szanuj prace rolnika, bo dzięki niemu jesz chleb” I w tej naszej cudownej demokracji powinno się to samo powtarzać. Bo na razie nie wymyślono zastąpienia płodów ziemi wytworami przemysłu (choć przemysł mocno ingeruje, żeby zepsuc to, co wytworzył rolnik)
Pisząc o archaicznej strukturze rolnictwa miałem na myśli rozdrobnienie. Wiem, że to się zmienia ale uważam, że wszelkie dotacje i specjalna ochrona 'małych rodzinnych gospodarstw’ forsowana przez PSL – te zmiany spowalniają. Jeśli, jak piszesz, część unijnych dotacji jest zużywana na modernizację gospodarstw, to jest to znakomity kierunek i umiejętne wykorzystanie szansy. A czy potrafisz oszacować jaka część dotacji jest po prostu przejadana, podtrzymując egzystencję małych, nierentownych gospodarstw? Bo według mnie – duża.
Owszem, są u mnie tez małe gospodarstwa.Nawet takie, powiedziałabym „hobbystyczne”, ale stanowią one zdecydowaną mniejszość. Nawet na tych małych gospodarstwach doracje nie sa przejadane, bo dzięki nim rolnicy maja fundusze np. na wapnowanie (co do niedawna było rzadkością, a jak mówią statystyki polskie gleby wołaja o wapno), na zakup kwalifikowanego materiału siewnego itp. To nie jest tak, że weźmie unijną kasę i kupi se auto, albo pojedzie na wczasy. Te pieniądze ida w taki czy inny sposób w ziemię. I to jest korzyśc dla polskiej ziemi. Gdyby nie było dotacji – nie byłoby żadnego postepu na wsi. Żadnego dosłownie. Bo żadnego rolnika nie byłobuy stać na to, żeby z pieniędzy uzyskanych ze sprzedazy płodów rolnych kupić nowoczesne maszyny, wapnowac co 3 lata, stosowac nowoczesne nawozy, ziarno kwalifikowane itp. ARR dopłaca do materiału nasiennego, ale tylko zbóż (nie wszystkich) i ta kwota stanowi ułamek ceny nasienia. Jak będę miała chwile spokoju to przemyślę sprawę i napisze Ci na mejla, jak to wszystko mniej więcej na mojej podkarpackiej wsi wygląda. Na razie jest katastrofa.
Bardzo ciekawe informacje. Obraz jaki miałem w głowie był nieco inny. Szczerze mówiąc podniosłaś mnie trochę na duchu. Może nie jest aż tak źle jak mi się wydawało? Pamiętam, że miałem kiedyś długą prywatną dyskusję na temat rolnictwa z panem Adamem Tańskim. Może nawet trudno to nazwać dyskusją, bo była to rozmowa laika z człowiekiem, który na temat rolnictwa wie wszystko. Tym niemniej pan Tański raczej utwierdził mnie w wielu moich poglądach, niż skłonił do ich zmiany. Ale to dłuższy temat.
Mnie już raczej nic nie dziwi. Ew. czasem wq…wia. Pewnie mi jeszcze za dużo idealizmu z młodości zostało.
Przecież to wszystko jest populizm: patrzcie, jacy dobrzy jesteśmy dla was, jak my dobrze chcemy. A jak nam się nie uda to przez tych wrednych onych.
Ponieważ raczej wiedział, że się nie uda, to zawczasu powiedział, że chciał.
A jakiego haka może ktoś mieć na Wołodię? Chyba tego od kotwicy Batorego…