Negocjacje z Grecją zakończyły się sukcesem. Biurokraci z Brukseli kupili trochę czasu. Niestety czasu kupili niewiele, zaś zapłacili drogo. Ale przecież płacili nie swoimi pieniędzmi, tylko pieniędzmi europejskich (głównie niemieckich) podatników. Więc się specjalnie nie targowali. Pieniądze popłyną z MFW, EBC i państw UE szerokim strumieniem do… MFW, EBC i państw UE – wierzycieli Grecji. Trochę też skapnie do greckich emerytów i pracowników sfery budżetowej, ale niewiele. Zadłużenie Grecji będzie rosło, przy zerowym lub niewielkim wzroście gospodarczym i powszechnym niezadowoleniu obywateli. To droga donikąd. W niewiele lepszej sytuacji są Portugalia i Hiszpania, a jest tylko kwestią czasu, kiedy dołączą do nich Włochy i Francja. Wprowadzenie przez te kraje własnych walut, a następnie ich dewaluacja są tym, co może pomóc w uzdrowieniu ich gospodarek. Zaś wprowadzenie własnych walut oznacza definitywny rozpad strefy euro. Niemcy to wiedzą i panicznie się tego obawiają (dlaczego – wyjaśnię w dalszej części). Prawdopodobnie przyjęły już do wiadomości, że prędzej czy później musi to nastąpić. I intensywnie się przygotowują. Dla przyszłości strefy euro najważniejsze jest dziś pytanie: kiedy Niemcy będą gotowe?
Siłą pociągową niemieckiej gospodarki jest eksport. Niemieckie wyroby, a szczególnie maszyny, urządzenia i pojazdy cieszą się wysoką i zasłużoną renomą na całym świecie. Niemiecki eksport jest na niebotycznie wysokim poziomie i ciągle rośnie. Dzieje się tak m.in. dlatego, że niemieckie wyroby są relatywnie tanie. A tanie są dlatego, że waluta euro jest słaba, bowiem jej kulą u nogi są gospodarki krajów, które wymieniłem w poprzednim akapicie. Istnienie waluty euro ma jeszcze jedną ogromną zaletę z punktu widzenia niemieckiej gospodarki. Mianowicie z perspektywy niemieckich obywateli, w krajach takich jak: Grecja, Włochy, Portugalia, nie mówiąc już o Francji, Beneluksie, czy Danii, panuje drożyzna. Niemcy powstrzymują się zatem przed wyjazdami, dzięki czemu popyt wewnętrzny utrzymuje się na wysokim poziomie. Fakt istnienia euro i jego słabość mają bardzo pozytywny wpływ na dwa podstawowe filary wzrostu niemieckiego PKB: popyt wewnętrzny i eksport. Zatem niemiecka gospodarka rośnie.
Gdyby Niemcy były zmuszone wprowadzić własną walutę, to nastąpiłoby jej gwałtowne umocnienie. I niemieckie wyroby, niemal z dnia na dzień, stałyby się bardzo drogie z punktu widzenia ich importerów. To spowodowałoby znaczne zmniejszenie eksportu, a zatem spowolnienie niemieckiej gospodarki. Ale na tym nie koniec, bowiem na rynku wewnętrznym importowane zamienniki niemieckich wyrobów znacznie by potaniały. Część Niemców zapewne wybrałaby tańsze produkty z importu, zamiast droższych rodzimych. To byłby kolejny przyczynek do spowolnienia niemieckiego rozwoju. Ogromnym problemem stałoby się załamanie popytu wewnętrznego. Trzeba bowiem pamiętać, że po wprowadzeniu marki i jej gwałtownej rewaluacji, kraje ościenne stałyby się dla Niemców bardzo tanie. Więc chętnie wyjeżdżaliby na urlopy do Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch czy Francji, a mieszkańcy terenów przygranicznych robiliby zakupy w sąsiednich krajach. Zmniejszenie popytu wewnętrznego byłoby kolejną przesłanką do spowolnienia gospodarczego. Wszystko to razem wzięte spowodowałoby wielką recesję, wręcz krach. I tego panicznie boi się rząd Niemiec i robi wszystko, żeby nie dopuścić do rozpadu strefy euro. Jednak, jak napisałem powyżej, prawdopodobnie przyjął już do wiadomości, że rozpad ten musi nastąpić i czyni niezbędne przygotowania, które zmniejszą skalę krachu.
Pozwolę sobie teraz na małą dygresję i odniesienie do sytuacji w Polsce. Od lat kolejne polskie rządy nie palą się do reformowania kraju. Obowiązuje doktryna nicnierobienia (zwerbalizowana przez Tuska przy pomocy hasła ’ciepłej wody w kranie’, ale obowiązująca już wcześniej). Każda reforma, która przyniesie w dłuższej perspektywie korzyści wszystkim Polakom, w krótkiej perspektywie musi naruszyć interesy jakiejś grupy. Polityka nienarażania się nikomu, to polityka pchania kraju w przepaść. Destrukcyjną rolę pełni ponadto w Polsce opozycja, która nawet drobne i nieśmiałe próby zreformowania jakiegoś obszaru wykorzystuje do ataków na rząd, czyli zdobywania poparcia u głupiej gawiedzi. Kupczy dobrem Polski i Polaków za kilka punktów procentowych poparcia. W Niemczech jest inaczej. Tam opozycja (która też nie przebiera w środkach, w politycznej walce) potrafi przemilczeć jakąś niepopularną decyzję rządu, jeśli uzna, że niesie ona długofalowe korzyści dla Niemiec i Niemców. I dzięki temu, w ciągu kilku ostatnich lat, Niemcy ograniczyły wydatki budżetu i doprowadziły do jego zrównoważenia. Budżet nie ma deficytu i państwo przestało się zadłużać. Kolejnym krokiem będzie zapewne wypracowywanie nadwyżki budżetowej, która zostanie przeznaczona na spłatę zadłużenia. Jeśli polityka ta będzie konsekwentna, to Niemcy są w stanie zredukować swoje zadłużenie do zera w ciągu kilku lat. I to są właśnie przygotowania, o których wspomniałem powyżej. W chwili zastąpienia euro – marką, co pociągnie za sobą załamanie eksportu i popytu wewnętrznego, rząd Niemiec uruchomi na gigantyczną skalę program inwestycji. Na kredyt wprawdzie, ale przy małym zadłużeniu lub nawet jego braku, będzie sobie mógł na to pozwolić. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że są trzy główne filary wzrostu PKP: eksport, popyt wewnętrzny i inwestycje, to łatwo zauważyć, że program inwestycyjny na wielką skalę może zrównoważyć załamanie eksportu i popytu. I Niemcy przejdą przez kryzys suchą nogą, podczas gdy wiele krajów obudzi się z ręką w nocniku.
Z punktu widzenia interesów Polski scenariusz, który nakreśliłem powyżej – nie jest zły. Nasz kraj mógłby bardzo znacząco zwiększyć eksport do Niemiec. Nasza gospodarka stałaby się tak mocno związana z niemiecką, że być może dałoby się powiązać naszą walutę z marką? Byłoby to oczywiście bardzo korzystne dla pomyślności przyszłych pokoleń Polaków, ale czy jest w ogóle możliwe? Teoretycznie tak, wymagałoby jednak od polskich władz spełnienia dwóch warunków: zreformowania gospodarki i finansów publicznych oraz wyzbycia się uprzedzeń wobec Niemiec. Niestety wszystko wskazuje na to, że pójdziemy w dokładnie odwrotnych kierunkach.
Ni dodać, nic ująć.
A najgorsze jest to, że mechanizmy opisane w powyższym tekście to podstawy podstaw ekonomii.
I chcę wierzyć, że „władza” udaje że tego nie rozumie. Bo jeśli NAPRAWDĘ myśli że będzie inaczej – to miej nas, Panie, w opiece…