PiS: zwiększymy podatki o 26,6 mld
Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy przeczytałem tę informację. Na dwa tygodnie przed wyborami PiS obiecał zwiększyć podatki o 26,6 miliarda złotych! To więcej niż wynoszą wszystkie realne wpływy z podatku PIT. Sensacyjność informacji polega na tym, że zwykle przed wyborami partie obiecują zmniejszyć podatki i zwiększyć rozdawnictwo. Zwiększenie rozdawnictwa PiS zapowiada już od dawna, co zresztą pozostaje w całkowitym oderwaniu od realnych możliwości budżetu. Można było oczekiwać, że tuż przed wyborami partia ogłosi jakiś równie utopijny program zmniejszenia podatków. A tu bomba! PiS, ustami Henryka Kowalczyka i Pawła Szałamachy, zapowiada zwiększenie podatków. Albo jest to totalna wpadka, albo jakiś przewrotny plan, którego na razie nie pojmuję.
Ale po kolei. W portalu Bankier.pl przeczytałem artykuł Propozycje podatkowe Prawa i Sprawiedliwości, w którym zwiększenie podatków nazywa się eufemistycznie ’podniesieniem wydajności podatkowej’. Uważam to określenie za jedno z najwybitniejszych osiągnięć w dziedzinie robienia wody z mózgu gawiedzi. Wydajność podatkowa zostanie podniesiona w zakresie podatku VAT i to o niebagatelną kwotę 19 miliardów złotych. Przekładając to na język normalnego człowieka PiS zakłada, że zapłacimy 19 mld zł więcej VAT-u. Dodatkowe 4,1 mld zł PiS planuje osiągnąć zwiększając przychody z CIT. Tutaj mechanizm nie jest jasny, bowiem zapowiedziano jednocześnie obniżenie stawki podatku dla niektórych przedsiębiorców z 19% do 15%. Więc z pozostałych przedsiębiorców trzeba będzie wycisnąć deklarowane 4,1 miliarda plus ubytek, który powstanie z obniżenia stawki dla niektórych – czyli jakieś 10 – 12 miliardów. Szczegóły poznamy po wyborach.
Kolejne propozycje zwiększenia podatków znane już były wcześniej. Chodzi o podatek od sklepów wielkopowierzchniowych oraz o podatek bankowy. PiS chwali się tymi podatkami, gdyż zapłacą je, według mniemania autorów pomysłu, nie konsumenci, lecz instytucje, które nie cieszą się zbytnią sympatią. Problem polega na tym, że każdy podatek jest przerzucalny i efektywnie płaci go końcowy konsument. Więc podatki nałożone na sklepy i banki zapłacą faktycznie klienci sklepów i banków. Pikanterii sprawie nadaje fakt, że klientami sklepów wielkopowierzchniowych są w dużej części ludzie najubożsi. Zatem to oni zapłacą ten podatek.
Czuję się jeszcze w obowiązku wytłumaczyć, dlaczego napisałem, że deklarowana przez PiS kwota zwiększenia podatku (czyli 26,6 mld) jest większa od wszystkich realnych wpływów z PIT, skoro wiadomo, że wpływy z PIT wynoszą rocznie ponad 45 mld. Otóż z tych 45 mld, 23 – 24 mld stanowią wpływy z PIT od emerytur i płac sfery budżetowej. Czyli ta kwota rzeczywiście wpływa do budżetu jako podatek PIT, ale wcześniej z tego budżetu wypływa, jako część emerytur i płac budżetówki. Więc się bilansuje. To jest zresztą największy absurd naszego systemu podatkowego. Budżet wypłaca pieniądze, armia księgowych kalkuluje płace i potrąca z nich 'obciążenia’ czyli podatki i różne składki, armia urzędników skarbowych kontroluje, czy wyliczenia są prawidłowe i czy odpowiednie kwoty wpłynęły do urzędów, po czym… przekazuje je do budżetu. Reasumując: jeśli od całościowych wpływów z PIT, odjąć tę część, która krąży na trasie budżet – ZUS lub jednostki budżetowe – Urzędy Skarbowe – budżet, to pozostanie 21 – 22 mld złotych realnych wpływów.