Samochód, którym podróżował prezydent RP uległ awarii. Ponieważ stało się to na autostradzie, podjęto decyzję o natychmiastowym jej zamknięciu. Tę bardzo słuszną decyzję podjęto w trosce o to, żeby sprawa została jednoznacznie wyjaśniona, a naród poznał całą prawdę. Nawet, jeśli miałaby się ona okazać bolesna. Po początkowym chaosie po zablokowaniu autostrady (trzeba przyznać, że trwał on tylko dwie godziny), wyznaczono wygodne objazdy i zmobilizowano setki policjantów, żeby ułatwić poruszanie się zdezorientowanym kierowcom. Zaś na autostradę wkroczyły ekipy dochodzeniowe, których zadaniem było zweryfikowanie kilku hipotez śledczych dotyczących przyczyn awarii samochodu. Najszybciej zweryfikowano hipotezę o rozpyleniu sztucznej mgły, gdyż okazało się, że żadnej mgły po prostu nie było. Natomiast znacznie dłużej musiało potrwać weryfikowanie hipotezy, że przyczyną awarii było podłożenie trotylu. Trzeba było bowiem sprowadzić specjalistyczny sprzęt i dokonać wielu precyzyjnych pomiarów. Ich wyniki będą znane w ciągu dwóch miesięcy i wtedy okaże się, czy hipoteza ta ma rację bytu.
Co mnie dziwi w całej tej sprawie? Otóż dziwi mnie, że autostradę otwarto już po sześciu godzinach. Moim zdaniem należało zaczekać z jej otwarciem do przedstawienia ostatecznych wyników w sprawie trotylu. Może się bowiem okazać, że potrzebne będą jakieś dodatkowe badania sprawdzające, a przecież duży ruch na autostradzie spowoduje zatarcie śladów. Nie będę się upierał, że należało zamknąć autostradę na całe dwa miesiące, ale przynajmniej tydzień wydaje się niezbędny. W końcu chodzi o awarię samochodu nie byle kogo, a naród musi poznać całą prawdę. Dlatego pochopna decyzja o otwarciu autostrady już po sześciu godzinach, niezmiernie mnie dziwi.
Moim zdaniem to znowu Tusk dogadał się z Putinem a komisja znowu oskarży jakiegoś generała… a tak w ogóle to dziwie się, że nikt nie podaje z jaką prędkością poruszał się prezydencki samochód w trakcie tego nieszczęsnego wydarzenia.