Z rozmowy z wicepremierem Mateuszem Morawieckim w TVN24 dowiedzieliśmy się, że jest on zakochany w budżecie! I to z wzajemnością! Mateusz Morawiecki powiedział: 'Zanurzyłem się w tym budżecie i jestem zakochany w nim, a jak się w czymś zakocha ktoś, to wszystko potem bardzo łatwo idzie. To jest miłość, to miłość odwzajemniona’. Tego samego dnia (19.10.2016 r.) przemawiał w Sejmie, inaugurując prace nad budżetem. Mówił o epokowych sukcesach rządu PiS i o trudnościach w naprawie państwa zepsutego przez poprzedników. Czyli wcisnął nam standardową dawkę propagandy. Ale przy okazji powiedział coś absolutnie sensacyjnego i mrożącego krew w żyłach. Mianowicie, że zadłużenie państwa polskiego zwiększy się w roku 2016 o 119,5 mld złotych. Nie powiedział tego wprost, podał tylko kwotę przewidywanego zadłużenia na koniec 2016 roku: 954 miliardy złotych. Ale każdy może sprawdzić, że zadłużenie na koniec roku 2015 wyniosło 834,5 mld, zatem do 954 mld, brakuje mu właśnie 119,5 mld. To jest kwota tak wielka, że niemal zupełnie niewyobrażalna. To jest eksplozja zadłużenia! Szczególnie złowieszczo wygląda jeśli zestawimy ją z planowanymi przychodami budżetu w roku 2016: 314 mld złotych. Czyli w ciągu jednego roku dług publiczny wzrośnie o 38% wszystkich dochodów państwa w tym roku.
Żeby zobrazować aktualną sytuację finansową Polski, przełożyłem dane dotyczące przychodów i wydatków budżetu oraz zadłużenia w roku 2016, na budżet rodziny o przeciętnych dochodach. Wyobraźmy sobie, że rodzina ma miesięczne przychody 'na rękę’ w wysokości 6 tys. złotych, co daje 72 tys. rocznie. Ale rodzina ta wyda w ciągu roku 84,6 tys. zł. Musi więc zaciągnąć pożyczkę. Na oko wydawałoby się, że musi pożyczyć różnicę pomiędzy 84,6 tys. a 72 tys., czyli 12,6 tys. Już każdy widzi, że z tą rodziną jest bardzo źle. W rzeczywistości jest dużo, dużo gorzej. Bo rodzina jest już bardzo zadłużona; na kwotę 191,4 tys. zł. Musi więc pożyczyć tyle, żeby jej wystarczyło na zaplanowane wydatki, oraz na obsługę zadłużenia. I pożycza… 27,4 tys. zł. Na koniec roku jej zadłużenie wyniesie 218,8 tys. zł. I z takim bagażem wejdzie w rok następny, w którym jej dochody wprawdzie wzrosną (do 74,6 tys. zł), ale wydatki wzrosną jeszcze bardziej (do 88,2 tys. zł). I znów będzie musiała pożyczać.
Jak długo może pociągnąć rodzina, która przy rocznych zarobkach na poziomie niecałych 75 tysięcy, ma do spłacenia prawie 220 tysięcy długu i ciągle żyje ponad stan? Tak długo, jak długo są pożyczkodawcy, gotowi pożyczać kolejne pieniądze. W przypadku rozważanej rodziny, pożyczkodawcy wiedzą, że po śmierci rodziców, dług przechodzi na dzieci. A tymczasem dzieci są niczego nieświadome i cieszą się, że mają najnowsze smartfony, drogie ciuchy i wyjazdy zagraniczne dwa razy do roku. Przed nimi jednak rysuje się czarna przyszłość. Gdy sobie to uświadomią będzie już za późno.
Dokładnie tak samo jest z państwem polskim. Liczby, które podałem dla rodziny, są dokładnym odzwierciedleniem danych zaczerpniętych z budżetów państwa polskiego na lata 2016 i 2017, oraz informacji o wielkości zadłużenia na koniec roku 2016, którą podał wicepremier Morawiecki na posiedzeniu Sejmu. Sam Mateusz Morawiecki jest nie tylko zakochany, ale też bardzo z siebie zadowolony. Wie, że gawiedź się cieszy z nowych smartfonów, ciuchów i wakacji, więc zapewne znów będzie głosować na swojego dobroczyńcę. A co jeśli pożyczkodawcy wcześniej zakręcą kurek z pieniędzmi; musiałoby wtedy dojść do całkowitej katastrofy, wielkiego bezrobocia i znacznego spadku stopy życiowej. To prawda, ale czy to byłby wielki problem dla pana Morawieckiego? Gdy jego partia straci władzę, on straci tylko stanowisko. Wyprowadzi się wtedy zapewne na Maltę, albo jeszcze lepiej, do Stanów Zjednoczonych, żeby być z dala od tego całego bajzlu. I będzie udzielał wywiadów, w których będzie opowiadał, jaki dobrobyt zapanowałby w Polsce, gdyby mógł rządzić gospodarką jeszcze z dziesięć lat.
Janie.
Znakomity tekst. Jak zresztą wszystkie na tym blogu. Ale…. Mimo, ze myślimy podobnie jesteśmy z zdecydowanej mniejszości. Mniejszości, która dodatkowo inaczej pojmuje rewolucję niż ci, którzy faktyczne rewolucje przeprowadzają. Słuchałem wczoraj w internecie relacji z obrad tzw. komisji Smoleńskiej. Po co? Żeby potwierdzić to co wiem, ze w Polsce istnieją już nie dwa wyraźne światy, a cztery. Pierwszy to wąska grupa Wizjonerów i pragmatyków biznesu – oni budują kraje, budżety i zmieniają rzeczywistość. Bez nich… wiadomo: Nothing. Druga grupa to świadoma, odpowiedzialna, racjonalna i liberalnie myśląca klasa średnia o jasnych pogladach. Trzecia grupa, to ci którym się nie udało i nie uda, nieudacznicy, urzędnicy, roszczeniowcy itp /głównie wyborcy PIS/ o poglądach równie jasnych jak grupa druga. Czwarta grupa, to NIEZDECYDOWANI, PASYWNI, NIEWIDOCZNI, OBOJĘTNI i NIEODPOWIEDZIALNI. I to ta grupa decyduje w naszym kraju o tym w która stronę zmierzamy, gdzie będziemy za 5-10-15 lat., Bo w grupie tej jest aż. 50% społeczeństwa. Jeśli ktoś z tej grupy czyta Twoje teksty, to nawet pokiwa ze zrozumieniem głową, powie „Super tekst” – ale nic nie zrobi, żeby to zmienić. Polsce potrzebna jest rewolucja ale nie KODu czy Czarnego Protestu. Potrzebna jest rewolucja, która przeprowadzą Ci z pierwszej grupy razem tymi z drugiej. Wtedy jedynie coś się zmieni.
M.
Ja pocieszam się tym, że wprawdzie podobnie jak to opisałeś, jest w większości krajów, a jednak od czasu do czasu zdarzają się wizjonerzy, którzy potrafią porwać większość społeczeństwa i w ciągu 8 – 10 lat wyrywają kraj z marazmu i zapaści i inicjują niezwykły rozwój. Myślę o przypadku Reagana, Thatcher, czy choćby Dzurindy. Więc może i u nas się ktoś taki pojawi? Szansę miał Tusk, ale ją zmarnował.
Boję się jednak, że najpierw dojdzie do katastrofy (podobnej greckiej, tylko nas nie będzie utrzymywać Unia przez kilka lat) i dopiero ze zgliszcz powstanie coś sensownego. Szkoda tylko, że miliony ludzi przypłacą to zmarnowanym życiem. I nawet nie można powiedzieć, że sami sobie będą winni, bo to głównie dzieci będą płacić za błędy rodziców.
Zgadzam się. Taka wizja upadku jest teraz bardzo realna. Kto zna historię naszego kraju wie dokładnie, ze zawsze po wzlotach i dobrych latach mieliśmy bolesne upadki na dekady i więcej. A przyczyna tkwiła… w nas samych. Otto Bismarck powiedział „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą”. Teraz to znowu przerabiamy. PO miała znakomitą szansę, bo obok wpadek i błędów jakie robili kraj się jednak zmieniał i było więcej optymizmu, przewidywalności… Można było dogadać sie ze społeczeństwem, był jednak do tego klimat. Teraz jesteśmy w tzw. dup…e. Najgorzej, że słupki poprarcia dają cały czas mandat tej nieudolnej ekipie, która zostawi po sobie zgliszcza.
M.
Smutne to wszystko.
Ciekawy jestem, jak prezentować, będzie się zadłużenie skarbu państwa w roku 2017. Zgodnie z planami przedstawionymi podczas, jednych z ostatnich obrad w sejmie,zadłużenie ma wzrosnąć o 59 mld zł.
Czy możesz również, wytłumaczyć skąd tak duże rozbieżności w tempie zadłużania w roku obecnym oraz w 2017 ?
Zasada zawsze jest taka: im plan bardziej odległy, tym bardziej optymistyczny. O przyroście długu decyduje w głównej mierze termin zapadalności starych obligacji i bonów skarbowych. Są okresy, gdy się kumulują. Jednak nie wierzę w 59 mld w 2017. Jeśli nastąpi spowolnienie gospodarcze (ja obstawiam, że nastąpi w 2017 r.) to deficyt wzrośnie do 100 mld, a stosownie do tego dług publiczny. Cała strategia tego rządu opiera się na założeniu, że wzrost na poziomie 3 – 4 proc. rocznie będzie trwał w kolejnych latach.