Czy imperium upada?
W tygodniku Najwyższy Czas (nr 47-48 datowanym na 19-26 listopada 2016 r.) ukazał się ciekawy artykuł Wojciecha Tomaszewskiego zatytułowany ’Kryzys amerykańskiego imperium’. Z częścią tez autora nie mogę się zgodzić, a przede wszystkim nie zgadzam się z jego wnioskami opartymi na nadziejach związanych z prezydenturą Donalda Trumpa. Jednak sam artykuł jest na tyle ciekawy, że postanowiłem przybliżyć go czytelnikom bloga. Czy amerykańskie imperium (a może należałoby pisać: Imperium) rzeczywiście upada?
Autor zauważa na wstępie, że wiek XX był wiekiem upadku imperiów. Na jego początku upadło imperium rosyjskie, zaś pod koniec – jego następca, czyli imperium sowieckie. A w międzyczasie upadły imperia kolonialne: brytyjskie i francuskie. I na placu boju pozostała tylko Ameryka, która do rangi prawdziwego imperium awansowała po militarnym pokonaniu dwóch imperialnych pretendentów: Niemiec i Japonii. Po II wojnie światowej wpływy Stanów Zjednoczonych Ameryki rozciągnęły się na cały niekomunistyczny świat, przy czym Wojciech Tomaszewski konstatuje bardzo ważną rzecz: ’Politycznej dominacji oraz gospodarczej potędze towarzyszyła udana amerykanizacja świata, czyli rozciągnięcie wzorców amerykańskiej kultury materialnej i duchowej na inne kontynenty. To niezbędny element trwania imperium, bez którego jego władza ogranicza się tylko do przewagi militarnej, co jest niezmiernie kosztowne i przyspiesza erozję wpływów’.
Gdzie zatem autor dopatruje się objawów kryzysu Ameryki? Zanim to wyjaśnię muszę zacytować jeszcze jeden fragment artykułu dotyczący procesu upadania imperiów: ’Imperia bardzo rzadko umierają nagle. Taki gwałtowny upadek, jaki się zdarzył perskiemu imperium pod ciosami armii Aleksandra Wielkiego, czy nagły rozpad Związku Sowieckiego pod ciężarem własnej niewydolności to bardziej wyjątki niż reguła. Wielkie imperia, takie jak np. rzymskie, do którego nieraz porównywane jest amerykańskie, zazwyczaj upadają po długotrwałym kryzysie. Taki już właśnie toczy Amerykę (…) od pół wieku’. Autor uważa, że w połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku rozpoczął się proces, który stał się zarzewiem kryzysu. Społeczeństwo amerykańskie, a także społeczeństwa pozostałych bogatych krajów Zachodu doszły do wniosku, że należy ograniczyć ciężką pracę i wyrzeczenia, a zacząć konsumować nagromadzone bogactwo: ’W ciągu kilku lat bunt pokoleniowy w ogromnej mierze osłabił instytucje i normy życia publicznego oraz społecznego: szkoły i uczelnie, kościół, rodzinę, armię, autorytet polityków, zasadę wolnej konkurencji, etos pracy, ludzkie ambicje i chęć rywalizacji. Odrzucono zasadę dyscypliny społecznej na rzecz swobodnego życia (…) Z kanonu zasad gospodarki wolnej konkurencji zaczęło znikać słowo „odpowiedzialność”, zastępowane coraz bardziej przez słowo „chciwość” (…) Największa niekorzystna zmiana, jaka zaszła w amerykańskiej gospodarce, to jej wzrost nie przez produktywność, ale przez zwyżkę cen akcji. Nie przez wzrost w fabrykach, ale na giełdzie (…) Do degrengolady instytucji finansowych imperium doszła degrengolada świata polityki. W USA w rankingu zaufania społecznego politycy znajdują się niemal na samym dole. Niżej od nich są pozycjonowani tylko: prostytutki i sprzedawcy używanych samochodów’.
Autor wywodzi dalej, że cywilizacyjny kryzys wewnętrzny ma swoje odbicie w pozycji Stanów Zjednoczonych w świecie. Przełomowy był kryzys lat 2008 – 2009, który podważył wiarę w zdolność przywództwa Ameryki w świecie. Mniej więcej w tym samym czasie pojawił się rywal, który wcześniej był przez Amerykę lekceważony – Chiny. Zdaniem autora okres lekceważenia się skończył i Ameryka przegrupowuje siły, przygotowując się do konfrontacji, która nastąpi zapewne w rejonie zachodniego Pacyfiku i wschodniej Azji. Ale to przegrupowanie sił oznacza osłabienie pozycji Ameryki w innych regionach świata. Autor przywołuje tu przykład imperium rzymskiego, które do walki z naporem Hunów ściągało wojska z granic, czyniąc je bezbronnymi. Stany Zjednoczone osłabiły swoją obecność w Ameryce Łacińskiej oraz w Europie, którą uznały – po rozpadzie Związku Sowieckiego – za bezpieczny kontynent. Autor uważa, że jednym z typowych objawów początkowej fazy upadku imperiów jest wypowiadanie lojalności przez dotychczasowych sojuszników. A tak się własnie dzieje: ’Turcja wyzwoliła się spod amerykańskiej dominacji i zaczęła prowadzić własną politykę, wyraźnie sprzeczną z amerykańskimi interesami. Nowy prezydent Filipin, zafascynowany chińską potęgą, w zasadzie wymówił lojalność imperium i chce się przenieść do chińskiego obozu’.
Wojciech Tomaszewski kończy swój artykuł w duchu wiary w skuteczny kontratak imperium. Przy czym nie chodzi mu o konfrontację militarną i ewentualne zwycięstwo nad Chinami. Takiego ewentualnego zwycięstwa nie uważa za gwarancję dalszego trwania imperium. Znów przywołuje przykład imperium rzymskiego i zauważa, że upadło ono w ćwierć wieku po swoim wielkim zwycięstwie i rozgromieniu potęgi Hunów. Za największe wyzwanie Ameryki, autor uważa zażegnanie kryzysu wewnętrznego, czyli odmienienie amerykańskiego społeczeństwa tak, żeby ludzie stali się lepszymi obywatelami. Wierzy, że tak się stanie, zaś początkiem tego procesu będą rządy Donalda Trumpa, który: ’wzmocni Amerykę gospodarczo, obniżając podatki i wprowadzając restrykcje przeciw uciekaniu kapitału za granicę (…) skończy z ogromnym marnotrawstwem publicznych pieniędzy i zredukuje biurokrację’.
Czy to aby nie zbytni optymizm? Czy Donald Trump, przedstawiany przez europejskie media głównego nurtu jako błazen, czy wręcz głupek, będzie do tego zdolny? Tego oczywiście nie wiemy. Warto jednak przypomnieć, że największy amerykański prezydent ostatniego półwiecza – Ronald Reagan – też był początkowo traktowany z przymrużeniem oka. Czyżby historia miała się powtórzyć?
Poza Chinami, do grona imperialnych pretendentów należy jeszcze zaliczyć Indie.
Cieszę się, że czyta Pan „Najwyższy Czas!” i jednocześnie ma swoje zdanie, mam podobnie 😉 Jaki naprawdę będzie Donald Trump nie wiemy, ale jest on ostatnią nadzieją Ameryki.