Wskaźnik PKB, czyli produktu krajowego brutto, w bardzo niedoskonały sposób odzwierciedla rozwój gospodarczy i cywilizacyjny poszczególnych krajów. Z grubsza rzecz biorąc jego wyliczenie polega na zsumowaniu wszystkich wydatków w badanym okresie. Na pierwszy rzut oka widać, że to nie o to chodzi: jeśli chce się czegoś dowiedzieć o poziomie życia obywateli oraz o perspektywach na przyszłość, to wydatki w przeszłości wydają się być słabym punktem zaczepienia.
A jednak wskaźnik PKB ma też niezaprzeczalne zalety. Po pierwsze prawie wszystkie kraje stosują podobną metodę jego liczenia, więc daje on możliwość porównania poziomu rozwoju gospodarczego oraz poziomu życia w różnych krajach. Po drugie, mimo swojej niedoskonałości, niesie jednak informację o stanie gospodarki i tempie jej rozwoju. Wprawdzie wicepremier Mateusz Morawiecki ogłosił dwa miesiące temu, że wskaźnik PKB nie ma istotnego znaczenia i liczą się inne parametry gospodarcze, ale po pierwsze nie zdefiniował tych innych parametrów, a po drugie, było to taktyczne przygotowanie do wiadomości, które miały wkrótce nadejść. Właśnie nadeszły: tempo rozwoju naszej gospodarki uległo znacznemu ograniczeniu. Czy to ma, czy nie ma znaczenia dla przeciętnego obywatela?
Otóż ma i to bardzo duże. A na pewno znacznie większe niż się powszechnie sądzi. Bowiem jeśli ma miejsce szybki rozwój gospodarczy, jest to wyraźnie odczuwalne; łatwiej jest o pracę, rosną płace, otwierają się możliwości awansu dla osób zatrudnionych, pojawiają się nowe możliwości dla mikroprzedsiębiorstw zatrudniających jednego lub kliku pracowników, albo nie zatrudniających ich wcale. Jednym słowem rośnie ogólny optymizm i wiara w przyszłość. To z kolei wyzwala energię i przedsiębiorczość ludzi, którzy zaczynają dostrzegać sens swojego wysiłku. Z kolei konsumenci widząc dla siebie dobre perspektywy, zaczynają więcej wydawać, co dodatkowo napędza gospodarkę. To wszystko dzieje się nie dlatego, że rośnie wskaźnik PKB. To dzieje się wskutek milionów indywidualnych decyzji, które uruchamiają lawinę rozwoju. Zaś wskaźnik PKB jedynie dostarcza o tym informacji.
Dość powszechnie się uważa, że pozytywne skutki rozwoju są odczuwalne przez większość obywateli, jeśli wskaźnik PKB jest większy niż 5%. Natomiast wskaźnik mieszczący się w przedziale 1 – 3% oznacza tak na prawdę dryf, który jest negatywnie odbierany przez większość. Wprawdzie są tacy, którzy potrafią się odnaleźć w takiej rzeczywistości, ale są i tacy, którzy tracą pracę, zaś drobni przedsiębiorcy nie znajdują zbytu na swoje produkty lub usługi. Warto zwrócić uwagę, że kraje tzw. starej Unii, od kilkunastu lat rozwijają się w tempie 1 – 2% rocznie, co jest właśnie przykładem takiego dryfu. Polska na tle tych krajów wypada całkiem nieźle, z tempem rozwoju w okolicach 4%. To oznacza, że dystans pomiędzy krajami starej Unii a Polską – powoli się zmniejsza. No właśnie: powoli! Sposób na przyspieszenie tempa rozwoju jest znany: niskie podatki, wolność gospodarcza, mała biurokracja i klimat przychylny dla indywidualnej aktywności obywateli. Niestety rządy (w tym rząd polski) postępują odwrotnie; podwyższają podatki, ograniczają wolność rozlicznymi regulacjami, rozbudowują biurokrację i tworzą nieprzychylny klimat dla przedsiębiorczości. Polski rząd stosuje jeszcze jedną metodę, nowatorską w skali europejskiej: napuszczania na siebie różnych grup obywateli. Skutek tego może być tylko jeden – spowolnienie tempa rozwoju. Przy czym trzeba pamiętać, ze spowolnienie tempa rozwoju to dla przeciętnego obywatela; zagrożenie dla jego miejsca pracy (lub trudmość w znalezieniu nowej), brak perspektyw awansu, konieczność ograniczenia wydatków konsumpcyjnych.
Na poniższym wykresie widać dwie linie obrazujące tempo rozwoju krajów starej Unii i Polski. Czy linie te wkrótce się przetną?
Aktualny rozwój naszej gospodarki zawdzięczamy młodym ludziom którzy chcą wrócić z zagranicy z kapitałem tam wypracowanym i spróbować rozwijać własny interes w oparciu o to co tam zobaczyli.
Szczerze, z licznego grona osób które wyjechały nazwijmy to kolokwialnie „za chlebem” i osiągnęły na obczyźnie jakikolwiek sukces (rozwijały się zawodowo) nie znam nikogo, dosłownie nikogo kto by powrócił. Fakt znam kilka osób które wróciło ale są to ludzie którym do szczęścia wystarczy ilość zasobów wystarczająca na alkohol i narkotyki.
Nie istnieją żadne dowody na potwierdzenie tej tezy.
m.
Panie Janie, domyślam się, że nie jest Pan ekonomistą. Widać gruntowną nieznajomość tematu, np. niepoprawnie używa Pan takich terminów jak „wskaźnik”, „rozwój”, „PKB”. Przykro mi to czytać, ponieważ darzę Pana sympatią za całokształt twórczości i osobowości.