Wicepremier Mateusz Morawiecki powiedział wczoraj w telewizji internetowej wpolsce.pl, że deficyt budżetowy w roku 2017 ’będzie bardzo mały i wyniesie mniej niż 50 mld złotych’. Oto skala naszego upadku; fakt, że rząd wyda o 50 mld złotych więcej niż zbierze z podatków, jest powodem do dumy tego rządu, zaś kwota 50 mld złotych (mniej więcej tyle samo wpłacają wszyscy Polacy z tytułu podatku PIT) jest uważana za bardzo małą. Faktem jest, że deklarowany przez wicepremiera Morawieckiego deficyt będzie mniejszy od tego jaki zapisano w ustawie budżetowej na rok 2017 (59,3 mld zł) i w relacji do PKB wyniesie ok. 2,5% czyli mniej niż 3-procentowa bariera zapisana w układzie z Maastricht dla deficytu sektora finansów publicznych (czyli budżetu centralnego zsumowanego z budżetami samorządów). Z drugiej strony kwotowo będzie największy w naszej historii, a co gorsze będzie wypracowany w okresie dobrej koniunktury gospodarczej. Czyli w okresie, kiedy budżet powinien być zrównoważony lub mieć nadwyżkę po to, żeby w okresie dekoniunktury (która prędzej czy później musi nadejść) wystarczyło pieniędzy na tzw. wydatki sztywne, bez lawinowego wzrostu zadłużenia. Jeśli deficyt w okresie dobrej koniunktury wynosi 2,5 – 3% PKB to można być pewnym, że w okresie dekoniunktury podskoczy do 8 – 10% PKB.
Układ z Maastricht, który postawił barierę dla deficytów finansów publicznych na poziomie 3% PKB został zinterpretowany tak, że 3% to jest norma i taki deficyt można mieć zawsze. Niestety, przy takim podejściu, nawet drobne spowolnienie tempa rozwoju powodowało, że deficyt się zwiększał. Dlatego przez wiele lat, większość krajów UE, w tym Francja, Włochy i Niemcy nie mówiąc już o Hiszpanii czy Grecji, nie spełniało kryteriów z Maastricht i ich deficyty przekraczały 3% PKB, niejednokrotnie znacznie. Jednak wszystko wskazuje na to, że w ostatnich latach nastąpiło opamiętanie. Zaczęło się od Niemiec, które postanowiły uchwalać zrównoważone budżety (czyli wydawać tylko tyle, ile zbiorą z podatków), a w roku 2016 stało się niemal normą. W tym bowiem roku aż 12 krajów Unii Europejskiej osiągnęło nadwyżki budżetowe. Były to: Luksemburg, Malta, Szwecja, Niemcy, Grecja, Czechy, Cypr, Holandia, Estonia, Litwa, Bułgaria i Łotwa. Nie było oczywiście wśród nich Polski, która zrealizowała deficyt w wysokości 46,3 mld złotych, co stanowiło 3% PKB.
Najczęściej przedmiotem dyskusji polityków i ekspertów od finansów publicznych jest deficyt budżetu centralnego. Ale ważniejszy od niego jest deficyt sektora finansów publicznych, czyli budżetu centralnego zsumowanego z budżetami samorządów. Od wielkości tego deficytu zależy bowiem tempo powiększania zadłużenia kraju. A właśnie tempo w jakim zwiększa się zadłużenie naszego kraju jest zatrważające. W moich blogowych wpisach w latach 2014 – 2015 biłem na alarm w związku z szaleńczym tempem zadłużania Polski, jakie zafundował nam rząd PO-PSL. Nie przypuszczałem wtedy, że kolejny rząd (PiS) to tempo znacznie zwiększy. Stało się! W roku 2016 ustanowiony został rekord: zadłużenie powiększyło się o 86,5 mld złotych i wyniosło ok. 54% PKB czyli bardzo zbliżyło do limitu zadłużania zapisanego w konstytucji (60% PKB). Obrazowo można powiedzieć, że cały program 500+, całe dopłaty do emerytur i prawie całe pensje wszystkich urzędników w Polsce w roku 2016 zostały sfinansowane z pożyczek. Każdy zdaje sobie chyba sprawę z tego, że nie może to trwać wiecznie. Życie na kredyt musi się kiedyś skończyć i ten koniec jest zwykle bardzo nieprzyjemny.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem życia ponad stan, czyli zadłużania się i przeznaczania pożyczonych pieniędzy na konsumpcję. To jest wprawdzie przez pewien okres bardzo przyjemne, ale wiedzie do katastrofy, która musi nadejść, gdy kraj utraci zdolność obsługi zadłużenia. Wiele krajów przechodziło taką katastrofę (w tym Polska) i po wielu latach z niej wychodziło, jednak zawsze oznaczało to zmarnowanie życia przynajmniej jednego pokolenia. Niestety rokowania nie są dobre. Wszystkie siły polityczne obecne w Sejmie, popierają dalsze zadłużanie się Polski. Jedyna różnica pomiędzy nimi polega na tym, że wskazują różne grupy społeczne jako głównych beneficjentów tego życia ponad stan. Z punktu widzenia przyszłych pokoleń Polaków jest zupełnie obojętne czy dziś trochę więcej pieniędzy z budżetu trafi do rodzin wielodzietnych, emerytów, górników, urzędników czy kogokolwiek innego. Ważne, że wtedy wszystkim będzie się żyło gorzej, w tym także rodzinom wielodzietnym, emerytom, górnikom czy urzędnikom.
czy pan ma wykształcenie ekonomiczne albo prawnicze ?
Techniczne. Jestem absolwentem Politechniki Warszawskiej.
W okresie dekoniunktury na rynkach światowych możemy spodziewać się sztucznej obniżki stóp procentowych, żeby gospodarka nie zwolniła. To może skończyć się spektakularnym kryzysem.
Myślę że ważne na jakie projekty, do kogo trafiają pieniądze
Polskich rodzin/ rodzin imigrantów
Promocja rodziny/ promocja inności i mniejszości
Promocja prokreacji/ promocja antykoncepcji, eutanazji
Eksperymentując z tymi pierwszymi wyborami jest nadzieja, z tymi drugimi jej niema.
hmm mysle że jednak na tematy ekonomiczne winien wypowiadać się ekonomista a nie technik, w dodatku – z całym szacunkiem – kształcony na Das Kapital von Karl Marx
zupełnie się nie zgadzam… to tak, jakby o książkach mogli wypowiadać się wyłącznie filolodzy, a o filmach wyłącznie filmowcy… a gdzie czytelnicy i widzowie ??? ekonomia jest dla wszystkich – dotyka nas każdego dnia… funkcjonujemy w obrębie Państwa Polskiego… mamy udawać, że nie wiemy na czym ono polega i jak funkcjonuje ???
Miałem podobne skojarzenia czytając komentarz po-pierającego 🙂 Wpis „Marynarka lekka jak piórko” (który opublikuję 12 lipca) zaczynam od rozważań o upałach, które nas ostatnio nawiedziły. Pisząc zastanawiałem się, czy czytelnik po-pierający znów się obruszy i wytknie mi brak wykształcenia meteorologicznego?