Orlen przejmie Lotos. Po co?
Orlen przejmie Lotos; to już przesądzone. W związku z tym media pełne są w ostatnich dniach magicznych zaklęć o tym, jaka świetlana przyszłość czeka nowy podmiot. Typowy pod tym względem jest komunikat Warsaw Enterprise Institute z 28 lutego 2018 r., w którym możemy przeczytać: Wzmocniony zakupem Lotosu Orlen będzie mieć możliwość zwiększenia swojej mocy zakupowej i dalszej ekspansji, chociażby na bazie takich firm jak węgierski MOL czy austriacki OMV. Właśnie możliwość ekspansji jest uwypuklana w większości enuncjacji na ten temat. Wszyscy piszący o przyszłej ekspansji Orlenu przyjmują założenie, że czytelnicy są głupi i pozbawieni pamięci i nie wiedzą czym się zwykle kończy zagraniczna ekspansja państwowych spółek. Ekspansja KGHM w Kongu zakończyła się utopieniem kilkuset milionów złotych. Ekspansja tegoż KGHM w Chile ciągle jeszcze trwa, więc straty z tego tytułu powiększają się każdego dnia. Do tej pory wyniosły kilka miliardów złotych. Sam Orlen też odnotował na tym polu nie byle jaki 'sukces’. Jego ekspansja na Litwie oznaczała wyrzucenie w błoto kilkunastu miliardów złotych i nie jest to jeszcze ostatnie słowo. Zatem nie o możliwości ekspansji chodzi w operacji wchłaniania Lotosu przez Orlen. Więc o co?
Cele są dwa: zasilenie budżetu państwa oraz utworzenie gigantycznego rezerwuaru dobrze płatnych synekur nie podpadających pod ustawę kominową.
Wypłacanie dywidendy przez Orlen jest źle widziane przez rząd, gdyż do budżetu trafia jedynie 27,5% całej kwoty dywidendy. Bowiem Skarb Państwa posiada jedynie 27,5% akcji tej spółki. Gdy z zysku za rok 2016 Orlen wypłacił w postaci dywidendy rekordową kwotę 1.283 mln złotych, to do budżetu trafiło jedynie 353 mln. Pozostałe 930 mln złotych trafiło do prywatnych inwestorów – tak przecież znienawidzonych przez obecny rząd. Kupienie przez Orlen, od Skarbu Państwa, 53% akcji Lotosu jest niezwykle prostym pomysłem na zassanie przez budżet około 6 miliardów złotych z kasy PKN Orlen. Bo tyle – mniej więcej – powinien kosztować pakiet akcji Lotosu, który przejmie Orlen od Skarbu Państwa. To mój szacunek, oparty na bieżącej cenie akcji lotosu na GPW w Warszawie. Nie można jednak wykluczyć, że jakiś poważny i prestiżowy doradca wynajęty do obsługi tej transakcji, wyceni akcje Lotosu inaczej niż wycenia je giełda. Np. na 100 zł za akcję (zamiast niecałe 60 zł według wyceny giełdowej). W takim przypadku do budżetu państwa wpłynie z Orlenu nie 6, lecz prawie 10 mld złotych. To byłoby akurat tyle ile trzeba na jednorazową wypłatę 1000 zł dla każdego emeryta, co ponoć planuje rząd przed wyborami. I coś mi się zdaje, że taka właśnie będzie wycena renomowanego doradcy, który za swoją pracę weźmie zapewne kilkanaście milionów. Aha, trzeba jeszcze dodać, że doradca będzie niezależny i odporny na wszelkie pozabiznesowe argumenty.
Drugim ważnym celem operacji Orlen/Lotos jest stworzenie synekurowego eldorado dla polityków partii rządzącej. Trzeba pamiętać, że obowiązuje w Polsce tzw. ustawa kominowa, która ogranicza zarobki zarządów i kadry kierowniczej spółek, w których Skarb Państwa ma większość udziałów. To jest bardzo nieprzyjemna ustawa dla partyjnych nominatów oddelegowanych do państwowych spółek celem pobierania tam pensji. Wprawdzie wymyślono wiele różnych sposobów na obejście ograniczeń ustawy kominowej, ale przeważnie są one bardzo naciągane. Orlen i jego liczne spółki zależne są idealnym żerowiskiem dla polityków, bowiem nie obowiązuje w nich ustawa kominowa. (Skarb Państwa nie ma większości). I oto dzięki opisywanej transakcji pojawi się nowe żerowisko: Lotos – jedna z największych polskich spółek. Żerowisko to będzie miało jeszcze dodatkową zaletę: będzie pozostawać nieco w cieniu, gdyż nie będzie już spółką Skarbu Państwa lecz spółką z grupy kapitałowej Orlenu. Takie pozostawanie w cieniu jest szczególnie użyteczne wtedy, gdy partyjny nominat oddelegowany do spółki w celu zarobienia kilku milionów złotych, charakteryzuje się szczególnie żenującym brakiem kompetencji. W spółce Skarby Państwa, nadzorowanej bezpośrednio przez ministra, taki brak kompetencji trochę jednak kompromituje. W każdym razie jest nieustannie piętnowany przez opozycję i media niezależne od rządu. Jest nadzieja, a właściwie pewność, że w spółce córce Orlenu taki brak kompetencji nie będzie przesadnie kłuł w oczy. Nawet w połączeniu z ekstremalnie wysoką pensją.