Mało kto zwrócił uwagę na dane na temat zadłużenia Polski po I kwartale 2018 roku, opublikowane przez Ministerstwo Finansów. To bardzo dziwne, bowiem dane są przerażające i świadczą o tym, że trwa beztroski festiwal zadłużania naszego kraju. Obecny rząd PiS (idąc zresztą w ślady rządu PO-PSL) realizuje scenariusz grecki – życia na kredyt – który musi się skończyć w taki sam sposób jak w Grecji; czyli katastrofą finansów publicznych i drastycznym spadkiem stopy życiowej milionów obywateli. Ci, którzy śledzą to co się dzieje w Grecji wiedzą, jak wysoką cenę zapłacili Grecy za beztroską i nieodpowiedzialną politykę poprzednich rządów. Ale trzeba zrobić pewne zastrzeżenie: grecka katastrofa jest łagodzona potężnymi zastrzykami pieniędzy z Unii Europejskiej (ściślej z EBC). Gdy w podobnej sytuacji znajdzie się Polska, prawie na pewno zostaniemy zostawieni sami sobie sobie – bez żadnych zastrzyków gotówki. Zatem spadek stopy życiowej będzie u nas znacznie większy niż ma to miejsce obecnie w Grecji.
Pora wyjaśnić dlaczego tak mnie przerażają dane Ministerstwa Finansów: z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że przyrost zadłużenia jest rekordowy: w pierwszym kwartale 2018 roku wyniósł on 27,36 mld złotych i jeśli jego tempo się utrzyma (a moim zdaniem nawet wzrośnie), to w całym roku 2018 przyrost długu wyniesie 109 mld złotych. Będzie to kwota niewyobrażalna i rekord wszechczasów – poprzedni rekord został ustanowiony przez rząd PiS w roku 2016 i wyniósł 87,9 mld złotych. Trzeba tu oddać sprawiedliwość, że w roku 2017 zadłużenie Polski minimalnie spadło (o 3,4 mld zł), co jednak było głównie skutkiem korzystnych różnic kursowych. Drugim powodem mojego przerażenia wzrostem zadłużenia jest fakt, że tak gigantyczny jego przyrost ma miejsce w szczycie koniunktury, gdy wskaźnik wzrostu PKB jest na bardzo dobrym poziomie. Aż skóra cierpnie, gdy pomyślę o eksplozji zadłużenia, która nas niechybnie czeka, gdy nastąpi spowolnienie gospodarcze (albo – nie daj Boże – recesja). A przecież dekoniunktura nadejdzie bez żadnej wątpliwości; pytanie tylko czy już za rok, czy może dopiero za 2 – 3 lata. Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, że obecny wzrost PKB Polski jest oparty na bardzo kruchej podstawie, mianowicie na konsumpcji. Inwestycje, które powinny być główną lokomotywą wzrostu, jak runęły w roku 2016, tak ciągle nie chcą solidnie rosnąć. (Więcej o wzroście PKB można przeczytać we wpisie Jak to jest z tym PKB?).
Jak wspomniałem na wstępie, jestem zdziwiony milczeniem mediów na temat wzrostu polskiego długu publicznego i skutków, jakie to może mieć w przyszłości dla przeciętnych obywateli. Wprawdzie pojawiły się artykuły na ten temat (np. tutaj i tutaj), ale miały one charakter czysto techniczny. W dodatku napisane były językiem urzędniczej nowomowy, który skutecznie potrafi odstraszyć przeciętnego czytelnika. Natomiast żadnego bicia na alarm – nie odnotowałem.
Pozostaje otwarte pytanie, czy jest szansa na opamiętanie, w efekcie którego zacznie się stopniowa redukcja naszego zadłużenia? Niestety jestem tu skrajnym pesymistą i uważam, że nie tylko nie ma takiej szansy, ale jest wręcz pewność, że zadłużenie będzie szybko rosnąć. Politycy nauczyli się, że wybory wygrywa się powszechnym rozdawnictwem, więc nic ich już nie powstrzyma: niezależnie od barw partyjnych będą obiecywać rozdawanie pieniędzy pożyczonych od zachodnich bankierów, taktownie przemilczając fakt, że pieniądze te (wraz z odsetkami) będą oddawać kolejne pokolenia Polaków. To zadziwiające, że ludzie mający gęby pełne frazesów o patriotyzmie, rozwoju, dobrobycie itp., tak bardzo szkodzą swojemu krajowi. Robią to albo z głupoty, albo z cynizmu – nie wiadomo co gorsze. Warto odnotować, że spośród dwóch czołowych postaci życia politycznego w Polsce, jednej przypisałbym motyw głupoty (bo nie rozumie mechanizmów gospodarczych), zaś drugiej motyw cynizmu (zanim wszystko runie, zdąży sobie porządzić). Nie będę jednak tego wątku rozwijał, gdyż mój felieton stałby się nazbyt polityczny, od czego staram się stronić.
W każdym razie bez satysfakcji odnotowuję fakt, że festiwal zadłużania trwa w najlepsze, a my zmierzamy ku przepaści, stale przyspieszając kroku.
Panie Janie,
niestety się z Panem zgadzam. Obecny rząd z powodzeniem mydli oczy społeczeństwu rzekomym wzrostem gospodarczym, który jak Pan wspomniał, zbudowany jest na niewłaściwych fundamentach. Tanie zadłużanie skończy się, wraz z zapowiedzianym niedawno, końcem programu QE w roku 2019, realizowanym przez ECB. Skończy się tym samym era taniego pieniądza i być może wtedy doszukiwałbym się pierwszych oznak spowolnienia, o którym Pan wspominał.
Jako stosunkowo młody obywatel (mam 24 lata) i absolwent wyższej uczelni ekonomicznej, nie mogę wyjść z podziwu tego, kto i w jaki sposób zarządza moim krajem. Jestem całkowicie zażenowany niemal każdym aspektem życia gospodarczego. Mam również nieodparte wrażenie, że taki stan rzeczy potrwa jeszcze dobrych kilkanaście lat, do momentu, aż duch gospodarki centralnie-planowanej całkowicie zniknie z pamięci rządzących. Obym się mylił.
Pozdrawiam,
Piotr
Ja jestem jeszcze większym pesymistą i uważam, że do gospodarki zapewniającej szybki rozwój, czyli opartej na wolności i konkurencji, już nigdy nie wrócimy. Pamięć o centralnie planowanej gospodarce PRL-u już w zasadzie zaniknęła i dziś politycy uważają za cnotę powielanie tamtych błędów. Będziemy nieuchronnie zmierzać do katastrofy, po czym jedno lub dwa pokolenia będą odbudowywać kraj po katastrofie, tylko po to aby politycy mogli doprowadzić do kolejnej.