Podatki nieustannie rosną
Podatki to temat interesujący każdego, dlatego każdy rząd, w każdym kraju, podwyższając podatki (a przecież wszędzie podatki rosną) robi to tak, żeby jak najmniej wyborców się w tym połapało. Nie inaczej jest w Polsce.
W większości krajów rząd zabiera obywatelom około połowy owoców ich pracy; w jednych krajach nieco mniej niż połowę, w innych – nieco więcej. W Polsce aktualnie oddajemy fiskusowi 43% owoców naszej pracy. Najbardziej pazerne są rządy Francji i Belgii, które zabierają obywatelom aż 57%, natomiast do najłagodniejszych należą rządy Cypru (23%), Irlandii (32%) i Malty (36%). Rząd USA kładzie rękę na 32% owoców pracy swoich obywateli.
Nie ma dobrych podatków; mogą być tylko złe, bardzo złe i dramatycznie złe. Te ostatnie to podatki nakładane bezpośrednio na pracę: im ktoś więcej pracuje, tym więcej zabiera mu fiskus. Zaś na miano najbardziej niemoralnych, zasługują podatki nakładane na pracę osób najniżej wynagradzanych. Pod tym względem nasz kraj jest w niechlubnej światowej czołówce. Z najniższego ustawowego wynagrodzenia wynoszącego 2.250 zł brutto miesięcznie, pazerne państwo pobiera 27,4%. Ale to tylko opodatkowanie pozorne; rzeczywiste jest dużo większe i wynosi aż 39,7%. Jak wyliczyłem ten wskaźnik? Otóż jeśli pracownik pobiera płacę minimalną: 2.2500 zł miesięcznie brutto, to pracodawcę kosztuje to 2.710,81 zł z czego 1,633,78 zł otrzymuje pracownik, a 1.077,03 – fiskus. Właśnie owe 39,7%! Jeśli ktoś nie wierzy, może to łatwo sprawdzić wyszukując w Google dowolny kalkulator płacowy i wstawiając kwotę brutto 2.250 zł.
Kilka dni temu portal Bankier.pl opublikował ciekawy artykuł Krzysztofa Kolanego 10 lat cichej podwyżki podatku od pracy. Autor zwraca w nim uwagę, że w ciągu ostatnich 10 lat zarówno próg podatkowy, jak i kwota wolna od podatku – pozostają na tym samym poziomie. A to oznacza, biorąc pod uwagę inflację, że podatek dochodowy, czyli jeden z tych nakładanych na pracę (pozostałe podatki nakładane na pracę noszą eufemistyczną nazwę składek), z roku na rok się zwiększa. I tak jest od 10 lat, niezależnie od tego, która opcja polityczna jest u władzy.
Zdaniem autora artykułu, bardzo specyficzna sytuacja panuje w kwestii kwoty wolnej od podatku, która nie dość, że nie jest waloryzowana, to jeszcze pozostaje na żenująco niskim poziomie. K.Kolany porównuje polską kwotę wolną od podatku (3.091 zł) z analogicznymi kwotami w takich krajach jak np. uboższa od Polski Grecja (21.409 zł), porównywalna z Polską Portugalia (17.572 zł), nie mówiąc już o krajach bogatszych takich jak: Niemcy (38.535 zł), Wielka Brytania (57,775 zł) czy Irlandia (70.648 zł). Podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8.000 zł było zapowiadane w exposé premier Beaty Szydło, ale ostatecznie przybrało formę swojej karykatury. Kwota wolna została podniesiona, ale tylko dla osób zarabiających mniej niż… 917 zł brutto miesięcznie 🙂 Zaś dla osób zarabiających powyżej 10.583 zł brutto miesięcznie – kwota wolna została skasowana.
Tak to podatki nieustannie rosną, z czego część obywateli nie zdaje sobie sprawy. Przypominają mi się badania sprzed kilku lat na temat świadomości podatkowej Polaków. Około ¼ badanych twierdziła, że w ogóle nie płaci żadnych podatków 🙂
Dobrze, że zauważa Pan problem ale muszę się przyczepić. Co z VAT? Podawanie stawek opodatkowania bez uwzględnienia VAT jest bardzo nierzetelne… Efektywna stawka VAT to podobno 16 proc w Polsce. A akcyza? Na benzynę, alkohol, samochody, prąd… A fakt, że bułka którą kupuję w piekarni musi mieć odpowiednio wysoką cenę, żeby właściciel piekarni mógł opłacić wszystkie składki i podatki za swojego pracownika? Gdyby podatki były niższe to nie tylko mielibyśmy więcej pieniędzy, ale produkty byłyby tańsze. Pozdrawiam.
Na początku artykułu podałem wskaźniki, które uwzględniają wszelkie podatki i daniny jakie w naszym kraju (i w innych wymienionych przeze mnie) istnieją – w tym oczywiście VAT. Wyszło, że w Polsce każdy obywatel oddaje fiskusowi średnio 43%. Średnia – jak zawsze – jest myląca: jedni oddają mniej niż średnia, inni dużo więcej. Jednak ta średnia pozwala np. porównać dzisiejsze obciążenie obywateli ze straszliwym wyzyskiem chłopów w czasach obowiązywania pańszczyzny. Otóż pańszczyzna na ziemiach polskich wynosiła w XVIII i XIX wieku 80 – 104 dni w roku. Czyli biedny, wyzyskiwany chłop musiał oddać swojemu ciemiężcy 22% – 28,5% owoców swojej pracy. Ze szkolnych podręczników wiemy, że był to przejaw okrucieństwa i bezprzykładnego wyzysku. Dziś oddajemy swojemu ciemiężcy 43% owoców pracy, ale nie jest to oczywiście żaden wyzysk, tylko sprawiedliwość społeczna 🙂
W dalszej części artykułu pisałem wyłącznie o podatkach nakładanych bezpośrednio na pracę. VAT i akcyza nie są nakładane na pracę, lecz na konsumpcję. Jak wszystkie podatki są złe – ale są mniej złe niż podatki nakładane na pracę.
A mi tam nie przeszkadza zeby najbogatsi byli wyzyskiwani. Moge placic. Tylko zeby byla faktyczna redystrybucja i zeby to bylo dla poprawy zycia klas nizej zarabiajacych – to niska cena za spokoj i brak rozrob. Niestety nie kazdy to jarzy. Ja i tak tego wszystkiego nie wydam.