Eryk Łon to bez wątpienia wybitny ekonomista. Wprawdzie nie zasłynął głośnymi publikacjami w amerykańskich periodykach ekonomicznymi, ale skoro był członkiem rady naukowej związanego ze SKOK-ami Spółdzielczego Instytutu Naukowego, a później Partia rzuciła go na odcinek bankowy (w roku 2016 został członkiem Rady Polityki Pieniężnej), to jego wybitność nie może budzić żadnych wątpliwości. Zresztą ta wybitność została potwierdzona kilka dni temu, gdyż pan Eryk Łon przesłał PAP oświadczenie, w którym napisał m.in., że: jeśliby ów wróg, czyli deflacja pojawił się za horyzontem, to należy go bezwzględnie porąbać siekierami (cytat za: Bankier.pl).
Może ktoś zauważyć, że w tym stwierdzeniu tkwi wewnętrzna sprzeczność, bowiem jeśli coś jest za horyzontem, to w żaden sposób nie mogło się pojawić obserwatorowi. Eryk Łon zapewne chciał użyć popularnego określenia o pojawieniu się na horyzoncie (czyli czegoś jeszcze odległego, ale już widocznego), ale coś mu się pokręciło i wyszło jak wyszło. Nie ma co jednak czepiać się pojawiania się za horyzontem, bo najważniejsza jest tu kwestia deflacji, którą Eryk Łon uważa za tak wielkiego wroga, że trzeba się na niego rzucić z siekierami, gdy tylko się pojawi na horyzoncie. Albo nawet wcześniej: gdy się jeszcze nie pojawi, bo będzie za horyzontem. Czym jest ta straszna deflacja?
Deflacja, to spadek przeciętnego poziomu cen, co oznacza wzrost siły nabywczej pieniądza. Czyli w miarę upływu czasu, za określoną kwotę można kupić więcej towarów i usług. Przeciwieństwem deflacji jest inflacja, czyli stały wzrost przeciętnych cen, co przekłada się na spadek siły nabywczej pieniądza. Inflacja, to zjawisko, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, bowiem prawie zawsze mamy z nią do czynienia. Inflacja na poziomie 1 – 2 procent rocznie jest praktycznie nieodczuwalna. Inflacja na poziomie kilkunastu procent jest dokuczliwa, szczególnie dla osób posiadających zgromadzone oszczędności. Inflacja na poziomie kilkuset procent (tzw. hiperinflacja) jest katastrofą, w wyniku której wiele osób traci dorobek swojego życia.
Dla każdego konsumenta oczywistym jest, że inflacja jest zjawiskiem niekorzystnym. Mniej oczywiste (ale głównie ze względu na brak doświadczeń) jest to, że deflacja jest zjawiskiem korzystnym. Tak, z punktu widzenia konsumenta deflacja jest bardzo korzystna! Dlaczego więc Eryk Łon nawołuje do jej zwalczania zanim się jeszcze pojawi? Dlaczego przed niebezpieczeństwem deflacji chronił Amerykanów Ben Bernanke, przez wiele lat szef FED-u? Dlaczego Shinzo Abe – premier Japonii ogłasza oficjalnie program walki z deflacją, zyskując powszechny poklask? Dlaczego Mario Draghi – szef Europejskiego Banku Centralnego uważa, że zapobieganie deflacji, to główny cel EBC? Odpowiedź na te pytania jest dość banalna. Bo deflacja, choć korzystna dla ogółu obywateli, jest bardzo niekorzystna dla rządów! Deflacja oznacza bowiem mniejsze wpływy z tytułu podatków, co dla obywateli oznacza, że płacą po prostu mniejsze podatki. I odwrotnie: im wyższa inflacja, tym więcej wpływa do budżetu; obywatele płacą wyższy podatek mimo, że żadne stawki podatkowe nie zostały podniesione, a i sami obywatele nie do końca zdają sobie sprawę z faktu, iż padli ofiarami “podatku inflacyjnego”.
Oczywiście żaden rząd nie przyzna się do tego, że działa wbrew interesowi ogółu obywateli. Trzeba było zatem wymyślić jakieś sprytne kłamstwo, które “ciemny lud kupi”. Z pomocą przyszli ekonomiści z tzw. szkoły popytowej czyli Keynesiści. Wprawdzie nawet oni przyznają, że deflacja jest korzystna dla konsumentów, ale sprowadza na kraj tak wielkie klęski, że już lepiej żyć z inflacją. Owe wielkie klęski to recesja i jej skutek, czyli bezrobocie. Rozumowanie prowadzące do takiego wniosku jest następujące: jeśli jest deflacja, czyli ceny spadają, to konsumenci powstrzymują się od kupowania potrzebnych towarów i usług, bo im później kupią, tym mniej zapłacą. Odkładając zakupy powodują, że spada popyt. Więc fabryki zmniejszają produkcję i zwalniają pracowników, albo wręcz bankrutują – i mamy recesję i bezrobocie. Keynesiści, jak to Keynesiści, kierują się głównie ideologią (lewicową), więc nie biorą np. pod uwagę, że fabryki mogą zmniejszyć koszty, wprowadzić tańsze technologie i w efekcie obniżyć ceny. Czy ktoś np. zetknął się z osobą, która przesuwa np. na następny rok, kupno nowego telewizora, gdyż słusznie zakłada, że za rok ten sam telewizor będzie znacznie tańszy? Rynek się kręci dzięki postępowi technicznemu i innowacjom, a nie dzięki inflacji. Inflacja jest plagą, która pozbawia każdego z nas części owoców naszej pracy.
Albo spójrzmy na rynek telefonii komórkowej: ceny usług ustawicznie tu spadają. Czy operatorzy masowo bankrutują? Ależ wręcz przeciwnie; mają się świetnie. A ceny aparatów telefonicznych? Za swój pierwszy telefon komórkowy zapłaciłem 2,5 tysiąca złotych, dziś płacę za niego złotówkę. Za pierwsze SMS-y płaciłem 1 zł, za każdy! To nie są odosobnione przypadki, podobnie jest z elektroniką użytkową, usługami transportowymi a nawet z niektórymi artykułami spożywczymi (np. z piwem, które 10 lat temu było znacznie droższe niż dziś). W XIX wieku deflacja była chlebem powszednim, a jednak rozwój gospodarczy miał niezwykłą dynamikę. W latach 1815 – 1913 wskaźnik deflacji wyniósł w USA 54%, jednocześnie Ameryka odnotowywała bezprecedensowy wzrost gospodarczy!
Keynesizm jest obecnie bardzo modnym nurtem w ekonomii, bo dostarcza rządom wygodnych argumentów: nie trzeba przeprowadzać żadnych reform, można się zadłużać bez żadnych ograniczeń, można drukować pusty pieniądz w imię walki z deflacją. Keynesizm jest w rozkwicie, bo jak łatwo się domyślić, rządy i banki centralne nie szczędzą grantów wspierających rozwój tej wybitnej idei.
John Maynard Keynes opublikował, w 1936 roku, pracę: Ogólna teoria zatrudnienia, procentu i pieniądza, która zawierała główne tezy teorii popytowej, nazwanej później Keynesizmem. Pisząc o stymulowaniu gospodarki przez inwestycje rządowe zakładał, że środki na ten cel będą pochodzić z kredytów zaciąganych przez rządy. Uważał, że państwo może się zadłużać, byle ten dług nie przekroczył 30% PKB. Gdyby dziś Keynesiści głosili taki pogląd, to bez wątpienia nie dostaliby żadnych rządowych grantów. Więc akurat ten fragment myśli Keynesa jest dyskretnie przemilczany. Dziś poprawne politycznie jest twierdzenie, że zadłużać się można, a nawet trzeba. Więc zadłużenie państw rośnie i wynosi obecnie: Japonii 253% PKB, Grecji 181% PKB, Libanu 152% PKB, Włoch 132% PKB, USA 105% PKB, Francji 98% PKB itd. Gdy jakiś oponent zarzucił Keynesowi, że skutki swoich teorii analizuje jedynie w krótkiej perspektywie, odpowiedział, że w dłuższej perspektywie wszyscy będziemy martwi. My, tak. Rachunki zapłacą kolejne pokolenia, ale nimi akurat żaden rząd nie zaprząta sobie głowy. Byle do następnych wyborów!
Obecny nasz rząd zapewne bardzo liczy na wzrastającą inflację, która pozwoli odsunąć w czasie ziszczenie się w Polsce scenariusza wenezuelskiego. Dlatego zawczasu zapewnia sobie usłużnych „ekspertów”, którzy zamącą w głowach ciemnego luda. Eryk Łon melduje się na posterunku z siekierą w ręku.
P.S.
Siekierezada to tytuł książki Edwarda Stachury z roku 1971, na podstawie której powstał film o tym samym tytule (1985), w reżyserii Witolda Leszczyńskiego.
Szanuję za ten tekst – duża wiedza i brak strachu przed pisaniem prawdy 🙂
Dziękuję i pozdrawiam 🙂
Tyle tylko, że deflacja – czyli spadek cen – oznaczała dotychczas także spadek płac. A także sprzedaży i produkcji.
No, ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 😉
.
“Pewnego wieczoru na powitalnym seminarium zapytałem go, czy jego drakońskie środki zaradcze w okresie ogólnej deflacji nie ułatwiły dojścia do władzy Adolfa Hitlera. Odpowiedział, że nie. Kiedy nierozważnie podtrzymywałem swój punkt widzenia, zapytał mnie, czy kwestionuję słowo byłego kanclerza Rzeszy Niemieckiej.”
Żyliśmy z deflacją prawie dwa lata. W tym czasie rosła i produkcja i płace. Więc może punkt widzenia zależy nie tyle od punktu siedzenia, ile od zdolności obserwowania zjawisk i wyciągania wniosków?
Ale czyż nie jest tak, że wpływy podatkowe, mimo iż nominalnie mają niższą wartość, dzięki wzrastającej sile nabywczej mają większą wartość? Czyli do rządu wpływa mniej złotówek, ale skoro wartość każdej złotówki rośnie na skutek deflacji może za nie zbudować więcej autostrad/kupić więcej zegarków/zjeść więcej ośmiorniczek (niepotrzebne skreślić, wedle poglądów). Szach!
Poza tym warto wspomnieć że deflacja zniechęca do inwestycji – skoro człowiek się bogaci od trzymania pieniędzy w skarpecie. Deflacja zwiększa też wartość długów co jest zła wiadomością np. dla ludzi spłacających kredyty na mieszkania. Lub przedsiębiorców zaciągających pożyczki na poczet inwestycji.