Księga Zdziwień odc. 101

księga zdziwień

Księga zdziwień powinna częściej podróżować pociągami PKP; byłoby wtedy o czym pisać. Właśnie kilka dni temu zdarzyło mi się jechać ekspresem Inter City z Warszawy do Olsztyna, a dzień później z Olsztyna do Warszawy. Pociąg ekspresowy – jak wiadomo – ma to do siebie, że nie zatrzymuje się na większości stacji w małych miejscowościach po drodze, dzięki czemu czas podróży pomiędzy krańcowymi stacjami, jest krótszy. Ale nie ekspres Warszawa – Olsztyn. Ten zatrzymywał się w: Legionowie, Nowym Dworze Mazowieckim, Modlinie, Nasielsku, Ciechanowie, Mławie, Iławie, Ostródzie i Olsztynie Zachodnim, zanim zameldował się na stacji Olsztyn Główny. Pokonanie niektórych odcinków pomiędzy wymienionymi miejscowościami zajmowało mniej niż 10 minut, zaś postój minutę. Jeśli dołożyć czas hamowania i rozpędzania się, to czas podróży był wskutek tego dłuższy o około 10%. Nie to jednak mnie zdziwiło, a przynajmniej nie na tyle, żeby poświęcać temu wpis blogowy. Co zatem mnie zdziwiło?

Zdziwiło mnie łapanie opóźnienia na trasie z Olsztyna do Warszawy. Gdy pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji zorientowałem się, że jest spóźniony około 2 minuty. To oczywiście drobiazg, który (tak mi się wydawało) łatwo zniwelować, zwiększając nieznacznie prędkość na kolejnych odcinkach. Ale, ku mojemu zaskoczeniu, opóźnienie na kolejnych stacjach było coraz większe: 3 minuty, 4 minuty itd. Do Warszawy Wschodniej dojechaliśmy z opóźnieniem 7 minut. Ale wyjechaliśmy już z opóźnieniem 9 minut, bowiem z niezrozumiałych przyczyn, postój trwał 4 minuty, zamiast planowanych 2 🙂 Gdy wysiadałem na dworcu Warszawa Zachodnia, opóźnienie wzrosło do 10 minut, przy czym ekspres nie kończył biegu, tylko jechał dalej, do Łodzi. Ciekawy jestem ile opóźnienia miał na stacji końcowej?

Ponieważ to łapanie opóźnienia nie miało żadnych widocznych przyczyn podejrzewam, że miało ono charakter systemowy. Prawdopodobnie maszynista jest wynagradzany za czas pracy, zatem zarobi tym więcej im więcej się spóźni. Logicznie rzecz biorąc jest to zupełnie absurdalne, ale w państwowej firmie, nie jest niemożliwe. Podobne sytuacje pamiętam z okresu mojej pracy w PLL LOT, gdzie piloci byli rozliczani z czasu pracy, zatem wszelkie spóźnienia były im bardzo na rękę. Najbardziej specyficzne pod tym względem były loty do Tel Awiwu, bowiem jeśli lot odbywał się zgodnie z rozkładem, to czas pracy pilotów mieścił się blisko górnej granicy widełek, powyżej której obowiązywała już specjalna dopłata do wynagrodzenia. Wystarczyło jednak opóźnienie kilkuminutowe, żeby wskoczyć do nowego przedziału i zarobić kilkadziesiąt złotych więcej. Kilkadziesiąt złotych, przy pensji (10 lat temu) około 15 tysięcy, to niewiele. Mimo to piloci latający do Tel Awiwu stosowali różne triki, żeby opóźnić start (łapanie opóźnienia przez zmniejszenie prędkości lotu jest praktycznie niemożliwe). Np. symulowali zakłócenia łączności i udawali, że nie słyszą dyspozycji kontroli lotów – rozpoczęcia kołowania. Mieli zresztą z zanadrzu więcej pomysłów; np. gubili drogę. Serio! Jak każdemu wiadomo, na lotnisku jest istna plątanina dróg kołowania z pasa do miejsc postojowych i z miejsc postojowych na pas. No i nasi dzielni piloci, na którymś rozwidleniu, skręcali w lewo zamiast w prawo. Powodowali tym oczywiście ogromne zamieszanie na lotnisku, ale zyskiwali kilka cennych minut.

Więc moja hipoteza, że gdy maszyniście ekspresu uda się złapać opóźnienie to więcej zarobi, wcale nie jest oderwana od życia. Czy ktoś z czytelników ma jakąś wiedzę na ten temat? Księga zdziwień będzie wdzięczna za informacje.

2 komentarze

  1. Arkadiusz 16/08/2019
  2. Arkadiusz 16/08/2019

Dodaj komentarz