Rząd kapituluje, podatnicy zapłacą
We wpisie sprzed ponad tygodnia wyraziłem nieśmiałą nadzieję, że może w Ewie Kopacz drzemie mąż stanu i potrafi ona, w kryzysowej sytuacji, przedłożyć interes Polski i Polaków ponad interes górniczego lobby. Nadzieja – matką głupich; z pokorą przyznaję, że byłem głupi. Okazało się, że w premier Kopacz nie drzemał żaden mąż stanu, a jedynie oportunista i oszust. Rząd skapitulował, spełniając żądania związków zawodowych, za co oczywiście zapłacimy my – podatnicy. Oportunizm pani premier przejawia się w tym, że kupiła trochę czasu, który pozwoli przejść przez jesienne wybory. Jej oszustwo przejawia się w tym, że kłamie przedstawiając rezultaty tzw. 'porozumienia’ ze związkami. Oto co powiedziała: ’Wypracowane porozumienie doprowadzi do oparcia górnictwa na zdrowych zasadach ekonomicznych’. Kłamliwość tego zdania po prostu poraża! Rząd najzwyczajniej zmusi państwowe spółki (Węglokoks, Tauron) do kupienia nierentownych kopalń. I dalej będzie po staremu.
Sytuację trafnie skomentował Krzysztof Sadowski z Centrum Adama Smitha. Powiedział on: ’Kopalnie nie będą zamykane a górnicy nie będą zwalniani. To oznacza, że mamy raczej do czynienia z reorganizacją, a nie restrukturyzacją. Rząd jako właściciel może robić wszystko, ale niestety, najczęściej odbywa się to kosztem podatników.’ I dodał: ’Sęk w tym, że kopalnie mają złego właściciela. Rząd przez ostatnie dwadzieścia pięć lat udowodnił, że się na górnictwie nie zna i nie potrafi nim zarządzać, nie potrafi też dobrać menedżerów, którzy efektywnie by tą branżą zarządzali, lub nie daje im swobody działania. A jednak z uporem chce wydobywać węgiel z opłakanymi skutkami. Kopalnie, które rządowi eksperci spisali na straty, w prywatnych rękach całkiem nieźle prosperują, czego przykładem kopalnia Silesia. Ta branża może normalnie funkcjonować, jeżeli kopalnie będą uwolnione od rządu, jeśli będą miały rzeczywistych właścicieli. Dowodzi tego przykład hutnictwa, które przed laty zostało sprzedane w prywatne ręce. Nie można powiedzieć, by ta branża nie miała żadnych problemów. Też mocno odczuła kryzysową dekoniunkturę, a jednak właściciel nie dopuścił tam do narastania problemów, do tak dramatycznej sytuacji jak w górnictwie.’
Tymczasem w Interii (tutaj) pojawił bardzo ciekawy wywiad z górnikiem który przepracował 30 lat ’na kopalni’. Zachęcam do przeczytania wywiadu, gdyż górnik mówi rzeczy ciekawe i całkowicie sprzeczne z obowiązującą doktryną rządowo-związkową. Poniżej kilka cytatów.
’W trudnych i szkodliwych warunkach pracuje najwyżej 20 proc. załogi kopalni. Jeśli zatrudnia ona 3 tys. osób, to najwyżej 600 z nich zasługuje na przywileje. To ludzie pracujący bezpośrednio przy produkcji, na przodkach i ścianach. I jeszcze bym dyskutował z tym, że wszyscy oni pracują wyjątkowo ciężko.’
’Przy właściwym zarządzaniu zasobami ludzkimi można by u nas na bardzo wielu stanowiskach robotniczych i kierowniczych podnieść wiek emerytalny, i to dość znacznie. Praca pod ziemią wydawców materiałów wybuchowych, elektryków w rozdzielniach, ślusarzy przy pompach głównych, dysponentów kołowego transportu podziemnego, wydawców narzędzi w komorach czy sygnalistów jest pracą, którą mogłyby wykonywać kobiety drobnej budowy – bo ani szkodliwa, ani ciężka.’
’Na porządku dziennym są oszustwa zjazdowe. Często jest tak, że zjazd z dyskietką [systemu kontroli pracy pod ziemią] szefa zalicza podwładny. Jeśli chodzi o osoby od dozoru wyższego w górę, to ich zjazd musi być wpisany w książkę zjazdów. Tu też często szef mówi do podwładnego: załatw mi wpis.’
’Po 30 latach pracy na stanowisku dołowym i jako ratownik, ma się ponad 50 lat stażu przeliczeniowego do emerytury. Ma się też znacznie wyższą emeryturę czyli 5,5 do 6 tys. zł na rękę. I wiem o przypadku, że facet w wieku 20 lat poszedł do ratownictwa. I jak odchodził na emeryturę, to się okazało, że ma 50 lat życia i 55 lat stażu zawodowego. Choć nie było w tym żadnych szwindli. To patologia, ale wynikająca z przepisów.’
’Na kopalniach jest tyle patologii, że to, iż funkcjonują, to istny cud. Mogę jeszcze opowiedzieć o czasie pracy górników. Przepisy mówią, że czas pracy górnika to 7,5 godziny od zjazdu do wyjazdu, a jeśli temperatura na stanowisku pracy jest powyżej 28 stopni, to 6 godzin. Pod ziemią jest 100 km wyrobisk, a górnik musi dotrzeć na stanowisko. I górnik z pierwszej zmiany zwykle zjeżdża na dół między 6 a 6.30, spóźnialscy zjeżdżają często o 6.50. Na stanowisko docierają, często na piechotę, po ósmej, nawet pół do dziewiątej. Taki górnik usiądzie, coś zje, bo się już zmęczył drogą. Popracuje trzy godziny i zbiera się do wyjścia. A jak pracuje w wyższej temperaturze, wyjdzie wcześniej. Już o 12 ma prawo do wyjazdu, ale żeby zdążyć, o 11 musi być pod szybem. Więc o 10.30 składa narzędzia.’
Coś grubymi nićmi szyty ten wywiad z „Górnikiem” w Interii Panie Janie. Ale to bez znaczenia. Jeśli choć połowa jest prawdą to i tak nie ma powodów do optymizmu. I jak słucham, jak fenomenalnie Pani premier poradziła sobie z problemem, to zaiste drobne mi się w kieszeni nie zgadzają. Hmmm…. A może to już czas, żeby do Warszawy popalić opony ruszył tłumnie tzw. zwykły obywatel? Pomarzyć miło, choć niestety, dobrze wiem, że rewolucje niewiele zmieniają.