Księga zdziwień odc.31

Profesor Jerzy Żyżyński został kilka dni przed Świętami powołany w skład Rady Polityki Pieniężnej. Jest profesorem ekonomii w Wyższej Szkole Ekonomiczno-Humanistycznej w Skierniewicach, ale znany jest głównie jako działacz PiS i jeden z głównych ideologów gospodarczych tej partii. Od roku 2011 jest posłem z ramienia PiS. Partia rzuciła go na trudny odcinek opolski i to właśnie ziemię opolską reprezentuje w Sejmie. Jak łatwo się domyślić jego poglądy na gospodarkę są skrajnie lewicowe, żeby nie powiedzieć – lewackie. Uważa, że podatki w Polsce są za niskie, a całe zło w gospodarce bierze się stąd, że tak dużo jest prywatnych przedsiębiorstw. Gdyby wszystkie były państwowe – panowałby dobrobyt. Profesor Żyżyński studiował na przełomie epok Gumułki i Gierka, zaś doktorat i habilitację robił w stanie wojennym. Ówczesny dobrobyt jest mu znany z autopsji (wszystkie przedsiębiorstwa były wtedy państwowe) i chce go zaszczepić na grunt współczesnej Polski. Mam nadzieję, że mu się to nie uda, bo ja też pamiętam tamte czasy i bardzo bym nie chciał, żeby wróciły.

To, że są ludzie (nawet z profesorskimi tytułami), którzy nie potrafią wyciągać wniosków z historii, nie dziwi mnie zupełnie. Mamy wprawdzie przysłowie: Polak mądry po szkodzie, ale zawarta w nim sugestia, że umiemy wyciągać wnioski z porażek, nie trafia mi do przekonania. Bardziej przekonuje mnie to, co już prawie pięć wieków temu zauważył Jan Kochanowski:

Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.

A wracając do profesora Żyżyńskiego. Na portalu Dyskusja.biz trafiłem na artykuł Marcina Goralewskiego zawierający wybór cytatów z wypowiedzi Jerzego Żyżyńskiego. I nie mogę się nadziwić płytkości myśli osoby – jakby nie było – prominentnej i utytułowanej: profesora, posła, a obecnie członka RPP. Komunały, które głosi są dobre na wiec ’ciemnego luda’, ale nie wytrzymują najbardziej nawet powierzchownej analizy empirycznej. To jest wprost zadziwiające! Dlaczego profesor ekonomii plecie takie dyrdymały? Weźmy na przykład taki cytat:

Firma źle funkcjonuje, sprzedaje się ją komuś i zaczyna dobrze funkcjonować, przynosi zyski, bo nowy właściciel dokonał naprawy. To nie lepiej samemu dokonać takiej naprawy? Psuje się panu samochód, nie nadaje się do jazdy i sprzedaje go pan za cenę złomu. Ale ten nowy właściciel naprawia i świetnie mu się jeździ przez kilka lat. To nie lepiej od razu samemu naprawić i jeździć nim samemu lub dać komuś w rodzinie? Ja wolę, by te spółki pozostały w rękach państwa, a dywidendy zasilały nasz budżet.

W tym cytacie jest nawet logika: jeśli coś może nam przynosić korzyści w długim okresie czasu, to lepiej się tego nie pozbywać, tylko czerpać owe korzyści. Szkopuł w tym, że firmy zarządzane przez państwo, na ogół nie przynoszą żadnych korzyści. A dodatkowo nie rozwijają się (bo nie mają środków na inwestycje) i nie tworzą nowych miejsc pracy. Przecież to widać gołym okiem wokół nas; czy nie jest dziwne, że profesor Żyżyński tego nie dostrzega? Czy nie widzi przykładu Polskich Linii Lotniczych LOT, które są naprawiane przez państwowego właściciela od ponad dwudziestu lat i ciągle przynoszą straty? Czy nie widzi spółek węglowych, które są bankrutami, a w które wpompowano ogromne pieniądze publiczne? I odwrotnie: czy nie widzi przykładu hut, które jeszcze piętnaście lat temu były drugą, po kopalniach, kulą u nogi polskiej gospodarki? I które, po sprywatyzowaniu, działają, unowocześniają się, dają zatrudnienie i płacą podatki? Przeżywają okresy raz lepszej, a raz gorszej koniunktury (obecnie gorszej), ale nie są już problemem rządu i pani premier nie musi nocami przekonywać ich związków zawodowych do kolejnej restrukturyzacji. Pan profesor używa efektownego porównania do zepsutego samochodu, który lepiej naprawić i używać, niż sprzedać za bezcen. Czyżby nie rozumiał, że żeby naprawić samochód, to po pierwsze trzeba umieć, a po drugie mieć na to środki. A co jeśli nie ma się ani jednego, ani drugiego? Może jednak lepiej sprzedać? Moim zdaniem należało go zresztą sprzedać wtedy, gdy był na chodzie, a nie wtedy, gdy się zepsuł.

Profesor Żyżyński ma też bardzo prostą receptę na to w jaki sposób zmusić firmy zagraniczne, żeby nie stosowały optymalizacji podatkowej, lecz realizowały zyski w Polsce: Jak sprawić, aby te zyski pozostawały w Polsce? Opodatkować je. Albo tworzyć specjalne strefy ekonomiczne tylko dla polskich przedsiębiorców. Bo ci zachodni traktują Polskę jak poletko, które mogą wyeksploatować do cna i zostawić jałową glebę, tzn. zostawić społeczeństwo, które ma niezaspokojone podstawowe potrzeby, rodziny żyjące w nędzy, bo tzw. umowy śmieciowe nie dają im zabezpieczenia, i tak dalej. To jest, mówiąc metaforycznie, finansowe wyjałowienie tej gleby ekonomicznej.

Z figurą retoryczną o wyeksploatowaniu do cna i pozostawieniu jałowej gleby, nawet nie ma co polemizować, bo to tylko hasło wiecowe, za którym nie ma żadnej treści. Kto niby miałby być tym, który wyeksploatował i porzucił: Mittal? Thomson? Volkswagen? Dell? Sharp? Philip Morris? Lafarge? Alstom? Michelin? LNM? Przecież ich przedsiębiorstwa funkcjonują i powiększają polski PKB. Natomiast pierwsze dwa zdania już nie to, że mnie dziwą. One mnie zdumiewają w najwyższym stopniu. Bo firmy międzynarodowe stosują optymalizację podatkową dlatego, ponieważ uważają, że w Polsce podatki są za wysokie. Manipulują kosztami swoich oddziałów w różnych krajach w ten sposób, że największy zysk powstaje w kraju, gdzie jest najniższa stopa podatkowa. Nie pojmuję jak można uważać, że podnosząc podatki – wyeliminuje się ten proceder. Jest dokładnie odwrotnie: można go wyeliminować zastępując podatek obliczany od dochodu, podatkiem naliczanym od obrotu. Pisałem o tym tutaj. Ale profesor i w tej sprawie ma odmienne zdanie:

Podatek obrotowy może byłby dobrym rozwiązaniem wobec przedsiębiorców, którzy wyprowadzają zyski, ale wobec pozostałych już nie. Obawiam się, że jeśli zastosujemy powszechnie podatek obrotowy, to uczciwy przedsiębiorca, który ma niskie zyski, upadnie, a nieuczciwy i tak się jakoś wymiga.

Przytłaczająca większość polskich przedsiębiorców opowiada się za zastąpieniem podatku dochodowego – podatkiem liczonym od przychodu. A jednocześnie większość lewicowych polityków (w tym profesor Żyżyński) uważa, że podatek ten jest zły dla przedsiębiorców i dlatego nie można go wprowadzić. Wiedzą lepiej od samych przedsiębiorców, co jest dobre dla przedsiębiorców. Oczywiście szermowanie hasłem, że podatek przychodowy zamiast dochodowego jest zły, to zwykła ściema. Jego wprowadzenie byłoby zbawienne dla polskich przedsiębiorców i polskiej gospodarki, ale byłoby tragedią dla dwóch wpływowych kast: urzędników skarbowych i doradców podatkowych. Więc profesor Żyżyński broni interesów tych dwóch kast, narażając na szwank interes ogółu Polaków.

Jerzy Żyżyński twierdzi: Trzeba zmienić strukturę budżetu. Pewne wydatki zdecydowanie wzrosną i to szybko: na naukę, na zdrowie, na edukację, na wsparcie przedsiębiorstw tworzących miejsca pracy. Trzeba zmienić nastawienie do deficytu i nie równoważyć gospodarki, na siłę redukując wydatki.

Czyli pan Żyżyński chce zwiększać zadłużenie kraju (nie on pierwszy: piewcą zwiększania naszego zadłużenia jest np. profesor Grzegorz Kołodko – były wicepremier). Zwiększanie zadłużania kraju przynosi pewne korzyści na krótką metę: pozwala więcej rozdawać w postaci różnych zasiłków, a także jak proponuje profesor, wydawać na naukę, na zdrowie, na edukację, na wsparcie. Tylko w końcu musi nadejść katastrofa, jak w Grecji: nie ma innej możliwości. Zagadką pozostaje dla mnie, czy pan profesor Żyżyński to wie (jeśli tak, to jest cynikiem, który rzuca na szalę pomyślność przyszłych pokoleń, dla osiągnięcia krótkoterminowych celów politycznych), czy też tego nie rozumie (jeśli tak, to jest głupcem). Kolejny cytat może sugerować, że w grę wchodzi jednak ta druga opcja:

Składka (zdrowotna) jest za niska. Powinna wynosić około 14-15 proc., ale dzielona między pracownika i pracodawcę, bo pracownika już nie można obciążać jeszcze wyższym podatkiem. Trzeba by zatem podwyższyć koszty pracy. Oczywiście pracodawcy będą oponować, choć są one niskie, jedne z najniższych na kontynencie.

Na samym wstępie napisałem, że pan profesor Żyżyński jest za podnoszeniem podatków. Nie ma oczywiście znaczenia, że któremuś podatkowi nadaje się inną nazwę (w tym przypadku składki zdrowotnej). Jest to podatek i koniec! Natomiast w powyższym cytacie zadziwia mnie co innego: autor tej wypowiedzi uważa, że jeśli część podatku, zamiast pracownika, zapłaci pracodawca, to nie będzie to miało wpływu na pracownika. Ot, po prostu podniesie się koszty pracy! Przy okazji profesor kłamie mówiąc, że są one jednymi z najniższych w Europie. Jest dokładnie odwrotnie – liczone jako procent od wynagrodzeń, należą do najwyższych. Poza tym Polska jest jedynym krajem w Europie, w którym osobie pobierającej najniższą ustawową płacę, państwo zabiera tak dużo (aż 39,1% – podczas gdy np. w Hiszpanii 7,8%, w Irlandii 8,5% a w Wielkiej Brytanii 12,8%). Czyżby profesor nie rozumiał, że zwiększenie kosztów pracy uderzyłoby głównie w osoby najmniej zarabiające? Czyli te które tak usilnie stara się bronić?

Dobrą puentą moich rozważań na temat lewackich poglądów profesora Żyżyńskiego jest odpowiedź jakiej udzielił na pytanie kto, jego zdaniem, był najlepszym ministrem finansów w ostatnim ćwierćwieczu:

Grzegorz Kołodko.

Dodaj komentarz