Ulżenie najuboższym
Ulżenie najuboższym jest zawsze jednym z głównych haseł głoszonych przez kolejne ekipy rządzące. Przeważnie pozostaje ono w sferze werbalnej, bowiem zarówno poprzednie rządy, jak i rząd obecny, łupią najuboższych w sposób niemiłosierny. Wielokrotnie pisałem o tym, że jest hańbą dla państwa polskiego, iż podatnik pobierający najniższe ustawowe wynagrodzenie (1850 zł brutto w roku 2016) oddaje państwu ponad 39% dochodów, co jest najwyższą stopą podatkową na świecie dla zarobków na poziomie minimum egzystencji. Tak jest w roku bieżącym. A jak ulżenie najuboższym będzie wyglądać w roku 2017, po szumnym obniżeniu kwoty wolnej od podatku? Otóż obecnie osobie pobierającej najniższe wynagrodzenie, fiskus zabiera 39,24% jej dochodu, w roku 2017 zabierze jej… 39,5%! Będzie to ulżenie najuboższym w stylu iście orwellowskim.
We wpisie sprzed miesiąca, Podniesienie kwoty wolnej od podatku, wyśmiewałem zabieg rządzącej partii, polegający na złożeniu w Sejmie projektu nowelizacji ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych oraz ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych, ustalającej kwotę wolną od podatku na takim samym poziomie, jak to było dotychczas, czyli 3.091 zł. Skoro kwota wolna miała pozostać na tym samym poziomie, to po co była ta cała nowelizacja? Otóż w 2015 roku Trybunał Konstytucyjny uznał, że tak mała kwota wolna, jest niezgodna z konstytucją i nakazał zmianę przepisów do 1 grudnia 2016 roku. Więc postanowiono, zgodnie z zaleceniem TK, zmienić stosowny przepis i ustalić na nowo kwotę wolną od podatku… w tej samej wysokości jak poprzednio. Takie podejście było oczywiście jawną kpiną z podatników oraz z Trybunału Konstytucyjnego. I ktoś się zapewne połapał w skali kompromitacji wynikającej z takiego podejścia i rzutem na taśmę, niemal w ostatnich minutach, postanowiono nieco pogmerać przy kwocie wolnej. Zrobiono to, w czym obecny rząd staje się powoli specjalistą, czyli podwyższono podatek, reklamując pomysł jako… zmniejszenie podatku. Przy okazji w dość istotny sposób skomplikowano system podatkowy.
Pozornie mogłoby się wydawać, że nie mam racji, bo jednak kwota wolna została podniesiona z 3.091 zł do 6.600 zł rocznie. To prawda – tyle tylko, że ta zmiana nie obejmie nikogo, kto jest zatrudniony na pełnym etacie. Bowiem dla osób, które zarobią w roku 2017 więcej niż 11 tysięcy, kwota wolna wyniesie tyle ile dotąd, czyli 3.091 zł. A więcej niż 11 tysięcy zarobią wszyscy na pełnym etacie, gdyż minimalne wynagrodzenie w roku 2017 będzie wynosić 24 tysiące rocznie (2.000 zł miesięcznie). Z kolei dla osób zarabiających ponad 7.000 zł miesięcznie, kwota wolna będzie się stopniowo zmniejszać, aż zaniknie do zera. I w ten prosty sposób sumarycznie podatki się zwiększą, ale w pamięci gawiedzi pozostanie hasło o zwiększeniu kwoty wolnej, co jest jednoznaczne ze zmniejszeniem podatku.
Muszę jednak dodać, że dla pewnej grupy osób, głównie pracujących dorywczo, obciążenie podatkowe się rzeczywiście się zmniejszy. W mediach głównego nurtu, przy okazji omawiania wiekopomnej poprawki senatu zwiększającej kwotę wolną do 6.600 zł, pisano powszechnie, że osoby, które zarobią tyle lub mniej – nie zapłacą podatku wcale. To jest oczywiście nieprawda, bo nie zapłacą PIT, ale zapłacą tzw. składki, czyli jednak oddadzą fiskusowi pewną część swoich dochodów. Ile? Wyobraźmy sobie osobę zatrudnioną na podstawie umowy o pracę na czas określony 3 miesięcy i pobierającą wynagrodzenie 2.200 zł brutto miesięcznie. Osoba ta zarobi łącznie 6.600 zł, zaś koszt pracodawcy związany z jej zatrudnieniem wyniesie łącznie 7.960,26 zł. Na rękę otrzyma ona w ciągu trzech miesięcy zatrudnienia 5.182,59 zł. Czyli fiskus złupi ją na 34,9%. Całkiem nieźle jak na osobę, która ’nie zapłaci podatku wcale’. Z drugiej strony, gdyby nie zmiana w wysokości kwoty wolnej, to osoba ta otrzymałaby na rękę o 384 zł mniej, czyli 4,798,59. I w takim przypadku fiskus złupiłby ją na 39,7%.
Na koniec muszę jeszcze wyjaśnić jak wyliczyłem wskaźnik fiskalizmu 39,24% dla obecnie obowiązującej płacy minimalnej i 39,5% dla płacy minimalnej w roku 2017. Płaca minimalna w roku 2016 wynosi 1.850 zł brutto; pracodawcę zatrudnienie pracownika kosztuje 2.231,29 zł, zaś pracownik otrzymuje na rękę 1.355,69 zł miesięcznie. Zatem fiskus inkasuje 857,60 zł, co stanowi 39,24% kwoty 2.231,29 czyli realnego zarobku brutto brutto pracownika. W roku 2017 płaca minimalna wyniesie 2.000 zł, co oznacza koszt pracodawcy 2.412,20 zł, podatki 952,72 zł i kwotę na rękę dla pracownika 1.459,48 zł. W tym przypadku podatek wyniesie 39,5%.
Wspomniałem powyżej o skomplikowaniu systemu podatkowego. Skoro kwota wolna nie jest stała, lecz się sukcesywnie zmniejsza, to niezbędna będzie korekta zaliczki na podatek PIT w każdym kolejnym miesiącu, w którym wejdzie się w kolejny próg zmniejszający kwotę wolną. I w kolejnych miesiącach trzeba będzie dopłacać podatek, którego się nie zapłaciło w poprzednim, z uwagi na niższą kwotę wolną. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam, bo jak będzie – nie wiadomo.
Dla normalnego człowieka ulżenie najuboższym oznacza zwolnienie ich z podatku lub obciążenie niedużym podatkiem. Politycy rozumieją ulżenie najuboższym w nieco inny sposób: to najpierw złupienie ich podatkiem, a później rozdawanie. Rozumie się samo przez się, że łupienie dotyczy wszystkich, a rozdawanie tylko tych, których głosy mogą mieć znaczenie w wyborach.
Zgadzam się z Tobą. Ja również jestem oburzony robieniem ludzi w balona przez obecny rząd. Dzisiaj usłyszałem ciekawą informację, na mocy rozporządzenia pana Morawieckiego w tym roku Warszawa wystawi faktury od umorzonych długów 32 tys. mieszkańców. No bo jak ktoś ma dług to nie jest tylko sprawa pomiędzy nim a dłużnikiem. Skorzystał z usługi więc powstał obowiązek wobec urzędu skarbowego i musi odprowadzić VAT. Zaiste prawdziwa troska o obywateli.
Wracając do tematu obniżenia kwoty wolnej od podatku. Pierwszy próg na poziomie 11 tys. PLN ma jeszcze jeden ciekawy aspekt. Szukałem kilka dni temu statystyk ile osób rozlicza PIT na kwotę poniżej 11 tys. Niestety takich informacji MF nie publikuje (chociaż pewnie można złożyć wniosek o udostępnienie informacji publicznej) Dowiedziałem się tylko że ok. 300-400 tys. osób składa PITy „zerowe” więc oni i tak nie skorzystają. Pity mieszczące się w II progu podatkowym (85 tys.) składa tylko 14-15% rozliczających się w ten sposób.
Jest zatem oczywiste, że podwyższenie kwoty wolnej od podatku nie dotyczy wcale najuboższych tylko osób rozliczających się poprzez PIT. A zatem zubożały rolnik w jakiejś podupadłej miejscowości nie skorzysta bo płaci na KRUS. Doszedłem zatem do wniosku, że sporą grupą osób które skorzystają będą np. studenci, którzy dorabiają sobie na pół/ćwierć etatu w skali roku na umowach o dzieło, przez kilka miesięcy w czasie wakacji itp. Dobrze im, tylko że wcale nie rozumiem jak to się ma do niesienia pomocy najuboższym, bo chociaż są studenci w kiepskiej sytuacji finansowej to jednak nie jest to grupa społeczna pozbawiona innych środków utrzymania, np. otrzymują pieniądze od rodziców lub stypendia.
Całkiem odwrotny efekt może przynieść ta ustawa w odniesieniu do osób, które faktycznie zmuszone są utrzymywać się za kilkanaście tysięcy rocznie i nie mają innych dochodów. Taka osoba, kiedy podliczy sobie dochody i zobaczy że zbliża się do progu 11 tysięcy stanie przed wyborem: albo przestać pracować (bo kara za przekroczenie progu wynosi ok. 200 zł) albo przejść do szarej strefy. Przypuszczam, że większość wybierze to drugie.
W zupełności się zgadzam.
Problem dla osób najmniej zarabiających nie tkwi w podatku PIT, tylko w parapodatkach, zwanych eufemistycznie składkami. Mam znajomego, który jest taksówkarzem w mieście średniej wielkości. Pracuje bardzo dużo i jeśli trafi mu się dobry miesiąc to zarobi 3,5 – 4 tys. Przeważnie miesiące są słabsze i zarabia 2,5 – 3,5 tys. zł. Z czego 1100 zł musi oddać ZUS-owi, a z tego co mu zostanie – 18% urzędowi skarbowemu. O etatowcach pisałem we wpisie: 40% haraczu woła o pomstę do nieba.
Świetnie wyjaśnione. Dla takiego analfabety ekonomicznego.
Hmmm w tych wyliczeniach jest błąd. Jak pracownik nie zapłaci podatku(rozliczanego przez Urząd Skarbowy) to pracodawca i tak zapłaci pewien koszt- ale te koszty to są SKŁADKI ZUS!!!!!!!!
To nie jest to samo- nawet jesli jedno i drugie oznacza ubytek pieniedzy z naszego konta-> nizsza wypłatę.
Haczyk w tym wszystkim jest taki że najubożsi płacą grosze na podatki a to na czym są łupieni to składki ZUS!!!!! Bo skladki ZUS trzeba placic- i koniec. I minimalna kwota jest jasno i sztywno okreslona.
Zamożność to jest wtedy jak podatki są większe od ZUS
A mnie zadziwia inna rzecz. Od ponad roku ten rząd rozwala kraj i gospodarkę, a społeczeństwo protestuje na pokojowych marszach i dyskutując w internecie. Za rok dwa czeka nas scenariusz grecki – albo gorszy i znowu będzie: co zrobiliśmy by do tego nie doprowadzić? Jak to, co? Przecież byłem na manifestacji i wypowiedziałem się na forum internetowym.
Rewolucji w tym kraju nie zrobi KOD, kobiety z parasolkami ani opozycja /której faktycznie nie ma/. Jedyna szansa jest w przedsiębiorcach, którzy dany kraj (również nasz) utrzymują. Tylko zorganizowany protest /opór/ i to „praktyczny” a nie „teoretyczny” ze strony firm może w ciągu kilku miesięcy pokazać od kogo wszystko zależy. Na pewno nie od polityków.
I nie mam na myśli jedynie przenoszenia działalność za granicę, o czym mówi mi już co trzeci znajomy przedsiębiorca.
Mateusz.
Wydaje mi się, że główny problem tkwi w fakcie, że w polityce zupełnie przestała się liczyć odpowiedzialność. Liczy się tylko chęć dorwania się do władzy, nawet na jedną kadencję. I zasada: „po nas choćby potop”. Smutne jest to, że wszystkie partie reprezentowane w Sejmie mają podobne podejście. Więc nawet nie ma co liczyć, że to się może zmienić.
Bardzo mądry i ciekawy blog. Najbardziej oryginalny jaki odkryłam. Pozdrawiam 🙂
Dziękuję i zapraszam do częstych odwiedzin 🙂